Puchar Polski: wielkie serce nie wystarczyło Widzewowi. Legia wygrywa po kapitalnym spotkaniu

2019-10-30, 22:29

Puchar Polski: wielkie serce nie wystarczyło Widzewowi. Legia wygrywa po kapitalnym spotkaniu
Bartłomiej Poczobut z Widzewa Łódź walczy o piłkę z Jose Kante z Legii Warszawa. Foto: PAP/Grzegorz Michałowski

Legia Warszawa pokonała Widzew Łódź 3:2 w najciekawszym spotkaniu 1/16 finału Pucharu Polski. W świetnym widowisku nie zabrakło zwrotów akcji, bramek i wielkich emocji.

W 11. minucie Martins zagrał do wychodzącego na wolne pole Wszołka, ale ten nie dał rady pokonać wychodzącego golkipera, a próbujący dobijać piłkę Kante zagrał ręką. 

Legia narzuciła swoje warunki gry, Widzew szukał sposobu na to, jak zagrozić gościom - pierwsza dobra okazja do tego nadarzyła się w 24. minucie, kiedy w pole karne wpadł Kita, ale został w ostatniej chwili zablokowany przez Lewczuka. Stołeczny zespół odpowiedział uderzeniem Kante, jednak tym razem napastnik nie zdołał celnie uderzyć.

Mimo początkowej przewagi Legii, spotkanie z minuty na minutę stawało się coraz bardziej wyrównane. Gospodarze jednak momentami nie byli w stanie zachować odpowiedniej koncentracji. Po prostym błędzie w ustawieniu defensywy w sytuacji sam na sam znalazł się Novikovas, ale Litwin zachował się zbyt nonszalancko - próbował efektownie pokonać Pawłowskiego, podcinając futbolówkę nad interweniującym golkiperem. W efekcie piłka minęła słupek, a kibice Widzewa mogli odetchnąć.

Chwilę później świetną indywidualną akcją popisał się Luquinhas, tym razem jednak uderzenie Kante głową zatrzymało się na poprzeczce. Widzew atakował rzadko, ale przed przerwą mógł wyjść na prowadzenie. Kita potężnie uderzył z woleja, ale na drodze stanął mu Cierzniak.

Gola w drugim kolejnym meczu chciał zdobyć Luquinhas. Jego strzał był mierzony i wydawało się, że musi paść bramka. Ostatecznie Pawłowskiego wyręczył heroiczną interwencją jeden z obrońców.

Do przerwy kibice nie zobaczyli bramek, ale mecz mógł się podobać - obie drużyny miały swoje szanse, szczęścia zabrakło przede wszystkim legionistom, którzy mieli sporą przewagę. Z drugiej strony Widzew także mógł objąć prowadzenie, gdyby zaprezentował lepszą skuteczność.

Piłkarze Aleksandara Vukovicia dobrze rozpoczęli drugą połowę meczu. Bardzo dobrą akcją popisał się Karbownik, który wszedł w pole karne i wyłożył piłkę Jose Kante. Ten tym razem się nie pomylił i Pawłowski mógł tylko wyjąć piłkę z siatki.

Chwilę później było już 2:0. I znów błysnął młody skrzydłowy Legii, który próbował sam wykończyć akcję. Nie udało się, ale piłka trafiła do Antolicia - ten trafił w słupek, akcję kontynuował zaś Kante, który obsłużył Wszołka i asystował przy golu z najbliższej odległości.

Widzew nie zamierzał jednak się poddawać. Szansa na kontaktowego gola nadarzyła się w 57. minucie, a karnego sprokurował Igor Lewczuk. Do piłki podszedł Marcin Robak i nie pomylił się. 

I nie był to koniec emocji w Łodzi. Obrońcy Legii stracili piłkę w prostej sytuacji, Robak wziął udział w rozegraniu, Poczobut dograł do Kity, a ten wygrał starcie z Jędrzejczykiem, a piłka znalazła się w siatce. Powtórki pokazały, że to defensor gości ostatni dotknął futbolówki i gol został zapisany na jego konto.

Legia wyglądała na zespół, który ma wszystko pod kontrolą. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest inna, a łodzianie wrócili do gry. Prowadzenie mógł dać Widzewowi Mąka, ale jego strzał głową został odbity przez Cierzniaka. Warszawianie zostali zepchnięci do defensywy, gospodarze zaś poczuli, że mogą pokusić się tu o niespodziankę.

Przed końcem regulaminowego czasu gry za swój błąd zrehabilitował się Igor Lewczuk. Sytuacyjnym strzałem po rzucie rożnym pokonał Pawłowskiego i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Była 84. minuta meczu, jednak ze względu na przerwę związaną z odpaleniem rac musiało zostać doliczonych kilka dodatkowych minut.

To był dokładnie taki mecz, na który czekali kibice. Pełen emocji, zaangażowania, energii. Nie zabrakło zwrotów akcji, goli i sytuacji. I to spotkanie pokazało, że Ekstraklasa potrzebuje klubu takiego jak Widzew.

Nie da się zapomnieć o przedostatniej kolejce sezonu 1996/1997. Legioniści prowadzili z Widzewem już 2:0, bramki strzelili Cezary Kucharski i Sylwester Czereszewski. Taki wynik utrzymał się do 88. minuty, gdy doszło do prawdziwego cudu. Podopieczni Franciszka Smudy pokazali słynny "widzewski charakter" i w ciągu pięciu minut zdobyli trzy gole (Majak, Gęsior i Mychalczuk). Tym razem charakteru więcej miała Legia i może mówić o małym rewanżu za tamto spotkanie.

Widzew żegna się z rozgrywkami, ale na pewno robi to w stylu, który trzeba docenić.

1/16 finału piłkarskiego Pucharu Polski: Widzew Łódź - Legia Warszawa 2:3 (0:0). Awans: Legia Warszawa.

Bramki: 0:1 Jose Kante (48), 0:2 Paweł Wszołek (51), 1:2 Marcin Robak (58-karny), 2:2 Artur Jędrzejczyk (73-samobójcza), 2:3 Igor Lewczuk (84).

Żółte kartki - Widzew: Konrad Gutowski. Legia: Igor Lewczuk, Jose Kante.

Sędzia: Szymon Marciniak (Płock). Widzów: 16 723.

ps

Polecane

Wróć do strony głównej