Duchowny: Polska, Białoruś, Ukraina i Litwa działają razem przeciw imperializmowi Rosji

2020-10-30, 22:00

Duchowny: Polska, Białoruś, Ukraina i Litwa działają razem przeciw imperializmowi Rosji
Zniszczona szkoła w Piskach w obwodzie donieckim. Foto: Monika Andruszewska

Ojciec Serhij jest kapelanem na froncie donbaskim. Ma polskie korzenie. Działa na rzecz biednych, ale uczestniczy także w forach Lubelskiej Czwórki, łączącej intelektualistów Polski, Białorusi, Litwy i Ukrainy. - Dążenia do rozpowszechniania demokratycznych wartości i wolności od Rosji to nasz wspólny interes - mówi. Na Ukrainie działa wielu duchownych o polskich korzeniach. Poza niesieniem służby kapłańskiej, angażują się też w bieżące problemy kraju – w tym pomoc ofiarom wojny.


Powiązany Artykuł

duda ukraina 1200 east.jpg
"Otwarte okno możliwości". Ukraińskie media pozytywnie o wizycie prezydenta Andrzeja Dudy

Ojciec Dmitriew

Ojciec Serhij Dmitriew należy do najbardziej barwnych postaci, jakie można spotkać w Kijowie. To, że nadjeżdża uwielbiany przez żołnierzy i wolontariuszy zastępca szefa synodalnego zarządu do spraw społecznych w Cerkwi Prawosławnej Ukrainy, można poznać po tym, że ulica rozbrzmiewa dźwiękami muzyki rockowej, której słucha zwykle na full. Duchowny przewodniczy też organizacji Eleos Ukraina, prawosławnemu odpowiednikowi Caritasu.

Pomaga bezdomnym, chorym na żółtaczkę, czy nosicielom HIV. W samym tylko Kijowie organizacja zapewnia ciepły posiłek dla kilkuset bezdomnych dziennie. To pomoc szczególnie ważna, teraz gdy ze względu na kwarantannę, na Ukrainie jeszcze bardziej zwiększył się kryzys bezdomności, a osoby nim dotknięte nie mają prawie żadnej pomocy państwowej.

Zanim powstała niezależna Cerkiew autokefaliczna, ojciec Serhij należał do Moskiewskiego Patriarchatu.

– Odszedłem, bo chcę, by moja pomoc docierała do Ukraińców, a nie do państwa rosyjskiego. Nie możesz przekazywać miłości Chrystusa, gdy nienawidzisz kraju, w którym służysz. Najpierw należy pokochać, a potem opowiadać o miłości - wyjaśnia.

Ojciec Serhij. Fot. Monika Andruszewska Ojciec Serhij. Fot. Monika Andruszewska

Rosyjski terror

Sam Serhij doskonale wie, czym jest rosyjski terror, bo ten boleśnie doświadczył również jego rodzinę.

- Dziadkowie pochodzą z obwodu połtawskiego. Ojciec mojej mamy był Polakiem. Był prześladowany na fali stalinowskich represji. Babcia, również mówiąca świetnie po polsku, musiała uciec do Gruzji. Moja mama, jako córka osoba represjonowanej, nie miała prawa powrotu i pracy na terenach obecnej Ukrainy, dlatego osiadła w Murmańsku - opowiada.

- O polskim pochodzeniu w domu niewiele się mówiło. Strach przed sowieckim terrorem był zbyt silny. Wciąż mieli na sobie piętno rodziny wroga narodu - dodaje.

Serhij służył jako kapelan 30. Brygady Zmechanizowanej. Stale jeździ na Donbas, przywozi żołnierzom pomoc humanitarną, a ostatnio także - maski, rękawiczki i środki odkażające, których w armii wciąż brakuje.

Niedawno po raz kolejny odwiedził swoją brygadę na froncie.

- Na pierwszej linii jest nieco spokojniej niż wcześniej, ale wspierani przez Rosję separatyści stale łamią porozumienia o zawieszeniu broni. W miejscu, w którym byłem, nie ma tygodnia bez zabitych i rannych — podkreśla.


Powiązany Artykuł

pap_20150221_42R (1).jpg
Osoby polskiego pochodzenia więzione w Donbasie, w Rosji i na Krymie. Oprawcy torturują je psychicznie i fizycznie

”Lubelska Czwórka”

Tuż po powrocie z frontu, udał się do Wilna, na forum “Lubelska czwórka - idea i realność”.

- Lubelska Czwórka to wspaniała płaszczyzna dla porozumienia intelektualistów z naszych krajów. Rozmawialiśmy dużo o współpracy Ukrainy, Litwy, Białorusi i Polski w kwestii działań przeciw naszemu wspólnemu wrogowi — rosyjskiemu imperializmowi. Dążenia do rozpowszechniania demokratycznych wartości i wolności od Rosji to nasz wspólny interes - mówi.

Pomoc dzieciom na froncie

Z kolei Wołodymyr Zawadzki, misjonarz polskiego pochodzenia, pomaga dzieciom na froncie.

Dzieci w ośrodku prowadzonym przez misjonarzy. Fot. Monika Andruszewska Dzieci w ośrodku prowadzonym przez misjonarzy. Fot. Monika Andruszewska

- Przyjechałem do Mariupola z Kijowa cztery lata temu. Gdy dotarłem do strefy, w której toczą się walki, zacząłem się zastanawiać, jak pomóc cywilom. Zwróciłem uwagę, że mieszka tam kilkaset dzieci, które praktycznie nie wychodzą z domów, bo w każdej chwili może rozpocząć się ostrzał. Niektóre już szósty rok śpią w piwnicach. Zrozumiałem, że trzeba zrobić coś, by odwrócić ich uwagę od trwającego wokół piekła - mówi Wołodymyr.

Misjonarz działa w katolickiej organizacji Chrześcijańska Służba Ratunkowa. Prowadzi świetlicę we wsi Pionierskie, zaledwie 12 kilometrów od linii walk.

Wołodymyr każdego sobotniego poranka przejeżdża swoim busem przez pięć przyfrontowych miejscowości. Dzieci czekają na niego wzdłuż jezdni. Domy, przed którymi stoją, mają napisane na bramach: "Tu mieszkają dzieci". To informacja dla żołnierzy, by do tego budynku nie strzelać.

Dom z napisem "Tu mieszkają dzieci" w miejscowości przyfrontowej - w Wodianem. Fot. Monika Andruszewska Dom z napisem "Tu mieszkają dzieci" w miejscowości przyfrontowej - w Wodianem. Fot. Monika Andruszewska

- Zdarzało się, że w drodze do ośrodka dochodziły do nas dźwięki pobliskich eksplozji. Gdy ja się denerwowałem, moi mali pasażerowie reagowali zupełnie spokojnie. Okazało się, że dzieci nauczyły się oceniać, jak daleko od nich jest ostrzał. One nawet bawią się w rozpoznawanie kalibrów wystrzeliwanych pocisków - opowiada mężczyzna. Dodaje też, że w ich sytuacji pandemia niewiele zmienia. Lockdown dla nich trwa od 2014 roku, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. Wielu rodziców w ogóle nie wypuszcza dzieci na ulicę, bo boją się, że coś im się stanie.

W świetlicy podopieczni Wołodymyra bawią się, odrabiają lekcje, wyszywają, pieką ciasteczka i uczą się angielskiego. Każdego tygodnia jest ich mniej więcej trzydzieścioro.

Dzieci w ośrodku prowadzonym przez misjonarzy. Fot. Monika Andruszewska Dzieci w ośrodku prowadzonym przez misjonarzy. Fot. Monika Andruszewska

- Jest też ośmioro dzieci, które mieszkają u nas obecnie stale. Ich rodzice to w większości samotne matki, które po prostu nie dają sobie rady z wychowaniem i wyżywieniem dzieci, mieszkając w tak trudnych warunkach - wyjaśnia.

Sam Wołodymyr pochodzi z polskiej rodziny mieszkającej w okolicach Chmielnickiego. Ma też Kartę Polaka.

- Mój ojciec to Polak. Jego rodzinę dotknęły represje i zsyłki. W domu zawsze był obecny język polski. Na Wigilię w domu zawsze mieliśmy opłatek. Obchodziliśmy podwójnie święta, te prawosławne i katolickie.

Prosi też, by podkreślić, iż jest bardzo wdzięczny, za to, że Ambasada RP w Kijowie i Caritas Polska w zeszłym roku podarowali świetlicy dla dzieci nowe kotły, dzięki czemu misjonarze zimą mogą sprawnie ogrzewać pomieszczenia.

Dzieci w ośrodku prowadzonym przez misjonarzy. Fot. Monika Andruszewska Dzieci w ośrodku prowadzonym przez misjonarzy. Fot. Monika Andruszewska

Dominikanie pomagają dzieciom pod Kijowem

W Fastowie pod Kijowem od 2005 roku działa Centrum Chrześcijańskie Świętego Marcina de Porres, które zapewnia kompleksową pomoc osobom w trudnych okolicznościach życiowych - zwłaszcza osobom starszym, zaniedbanym dzieciom, samotnym matkom i rodzinom z problemami.

- Na Ukrainie sfera państwowej pomocy socjalnej jest bardzo słaba. Staramy się wypełniać tę lukę. Są tu na przykład domy samotnej matki, ale kolejka do nich jest bardzo długa. Natomiast my przyjmujemy kobiety ad hoc. Gdy dociera do nas informacja o kobiecie potrzebującej pomocy, możemy reagować od razu. Działamy jak swego rodzaju centrum kryzysowe — mówi szef centrum, ksiądz Michał Romaniw.

Dom matki i dziecka prowadzony przez dominikanów gwarantuje kobietom narażonym na przemoc bezpieczny i komfortowy pobyt od trzech miesięcy do roku. To dla nich czas by odetchnęły od toksycznej sytuacji w swoich rodzinach i zaczęły budować życie od nowa.

- Przyjmujemy też uchodźców ze wschodu kraju. Mamy na przykład obecnie chłopczyka z Donbasu, który uczy się u nas polskiego. Do pandemii przyjęliśmy też 30 grup dzieci z linii frontu potrzebujących rehabilitacji.

Ojciec Michał zainicjował pracę Centrum od małego domu pomocy, ale ze względu na ilość potrzebujących jego działalność stale się rozrasta. Obecnie w Fastowie jest stale trzech ojców dominikanów, siostry zakonne i sieć świeckich wolontariuszy. Jego pracę finansują prywatni darczyńcy, tacy jak członkowie Międzynarodowego Stowarzyszenia Przedsiębiorców Polskich na Ukrainie.

Sam ksiądz Michał pochodzi z Czortkowa w obwodzie tarnopolskim.

- Gdy ktoś mnie pyta, odpowiadam, że jestem Ukraińcem z polskimi korzeniami. Moi dziadkowie byli Polakami, ale pod wpływem ZSRR pamięć o tym była niszczona. Odnaleźć tę więź pomogła mi matka chrzestna mojego taty, która nauczyła mnie po polsku modlitwy “Wierzę w Boga Ojca”. Obchodziliśmy święta katolickie, ale rodzice nie byli praktykujący. Gdy w 1989 roku otworzono kościół w naszej miejscowości, zacząłem do niego chodzić. Pod moim wpływem do kościoła zaczęli uczęszczać również moi rodzice. Mama pierwszy raz była u spowiedzi, przyjęła komunię świętą. Można powiedzieć, że ja otworzyłem drogę moich rodziców do Boga - opowiada dominikanin.

W ramach centrum działa też szkoła katolicka, nauka polskiego, przedszkole i rehabilitacja dla dzieci niepełnosprawnych. Co tydzień odbywają się msze po polsku. Ksiądz podkreśla jednak, że nauka polskiego jest dobrowolna, a pomoc okazywana jest wszystkim, bez względu na narodowość czy wyznanie.

Motto centrum brzmi ”Staramy się zapewnić dziecku przynajmniej jeden dzień bez głodu, w bezpiecznym i ciepłym miejscu. Uśmiech – to podziękowanie!”

- To motto zjawiło się podczas naszej opieki nad romskimi dziećmi mieszkającym na wysypisku śmieci. Każdego dnia w porozumieniu z rodzicami przywoziliśmy dzieci do centrum, zajmowaliśmy się nimi i odwoziliśmy. Za każdym razem trzeba je było myć. To się powtarzało codziennie. W pewnym momencie padło pytanie, czy to nie jest taka krążąca w kółko syzyfowa praca. Ale potem spojrzeliśmy jak szczęśliwe i beztroskie są te dzieci, gdy przebywają u nas. Zrozumieliśmy, że podstawą jest podarowanie dziecku jednego bezpiecznego, sytego, dobrego dnia. O to warto jest walczyć - dodaje ksiądz Michał.

Bonifratrzy niosą pomoc potrzebującym na zachodniej Ukrainie

Brat Wawrzyniec pochodzi z Białej Podlaskiej. Na Ukrainie jest od sześciu lat. Służy w Klasztorze w Drohobyczu pod wezwaniem Jezusa Dobrego Samarytanina.


Brat Wawrzyniec Iwańczuk. Fot. Monika Andruszewska Brat Wawrzyniec Iwańczuk. Fot. Monika Andruszewska

- Odkąd w 1998 r. założyliśmy tę placówkę, przewinęło się tu wielu braci. Obecnie jest nas czterech: brat Kazimierz, brat Jan Grande, brat Tomasz z Akwinu Olczyk i ja - opowiada brat Wawrzyniec Iwańczuk.

Duchowni prowadzą Stację Pomocy Socjalnej, w której udzielana jest pomoc medyczno-opiekuńcza.

- Mamy w Stacji Pomocy Socjalnej 400 osób, którym wydajemy systematyczną pomoc w postaci leków i produktów spożywczych. Teraz, ze względu na pandemię, dzielimy się też środkami dezynfekcyjnymi, maskami i przyłbicami. Na szczęście naszych podopiecznych jeszcze to nie dotknęło, ale kilku naszych znajomych w Drohobyczu już zachorowało na koronawirusa.

Bracia każdego dnia o 9 do 21 niosą posługę chorym, starszym i w większości samotnym ludziom. Sprzątają ich domy, przynoszą obiady, robią dla nich zakupy, dostarczają leki, wykonują rehabilitację, czy wychodzą na spacery.

Na pytanie, czy przy wyborze potrzebujących skupiają się na osobach polskiego pochodzenia, bonifrater odpowiada od razu:

– W naszym charyzmacie pomagamy bez względu na przynależność narodową, czy religię. Pomagamy potrzebującym, a nie narodom. Naszym celem jest chory, samotny człowiek. Gdy akurat Polacy potrzebują pomocy, pomagamy. Obecnie wspieramy opieką nawet Tatarki, uchodźczynie z Krymu. ”Bonifrater” oznacza ”dobry brat”. Tak chcemy podchodzić do ludzi.

***

Wpisy przygotowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci. "Multimedialna opowieść: Współcześni Polacy i osoby polskiego pochodzenia na Ukrainie"

***

Monika Andruszewska

***

Monika Andruszewska (ur. w 1992 roku). Autorka reportaży z linii frontu w Donbasie. Relacjonuje sytuację na Ukrainie, ze szczególnym uwzględnieniem terenów dotkniętych rosyjską agresją i losów ofiar wojny. 

Zniszczona szkoła w miejscowości Szyrokino. Fot. Monika Andruszewska Zniszczona szkoła w miejscowości Szyrokino. Fot. Monika Andruszewska

Polecane

Wróć do strony głównej