''Squid Game'' i transfer danych w internecie. Kto za to wszystko zapłaci?

2021-10-12, 10:50

''Squid Game'' i transfer danych w internecie. Kto za to wszystko zapłaci?
Serial "Squid Game". . Foto: Shutterstock/JOCA_PH

Sukces południowokoreańskiego dramatu "Squid Game" skłonił lokalnego dostawcę usług szerokopasmowych do podjęcia kroków prawnych w celu zmuszenia producenta, Netflixa, do pokrycia kosztów ogromnego wzrostu ruchu w sieci. Jest to najnowszy punkt zapalny w sporze o to, kto powinien ponosić ciężar rosnących kosztów transmisji danych, napędzanych przez globalny boom na streaming.

Przebojowy serial Netflixa "Squid Game" z Korei Południowej stał się hitem na całym świecie. Twórcy przekształcili dziecięce gry popularne przed erą cyfrową, takie jak "Czerwone światło, zielone światło" w śmiertelnie niebezpieczne wyzwania. Gra na placu zabaw, w której gracze zatrzymują się i biegną na polecenie, jest jedną z sześciu dziecięcych gier o śmiertelnych konsekwencjach przedstawionych w krwawym thrillerze nazwanym tak na cześć południowokoreańskiej odmiany gry, w którą grano w latach 70. i 80. przy użyciu planszy narysowanej na piasku.

Wkrótce po premierze 17 września serial stał się pierwszą koreańską produkcją, która została najpopularniejszym serialem na Netflixie w Stanach Zjednoczonych. A streaming seriali generuje znaczny ruch w sieci. 

Zapotrzebowanie na przepustowość internetu w ostatnich latach wzrosło w sposób bezprecedensowy. Pandemia spotęgowała ten trend: praca w domu doprowadziła do wygenerowania dużego ruchu w internecie.

- Każdy terabajt danych zużytych ponad obecny poziom kosztuje około 50 milionów funtów - mówi Marc Allera, dyrektor generalny działu konsumenckiego British Telecom. - Tylko w ciągu ostatniego roku odnotowaliśmy cztery terabajty dodatkowego zużycia, a koszt nadążenia za tym wzrostem jest ogromny.

Przytłaczająca większość dziennej przepustowości, do 80 proc., jest zajmowana tylko przez garstkę firm, takich jak YouTube, Facebook, Netflix i firma produkująca gry Activision Blizzard.

Zasady, które powstrzymują firmy takie jak British Telecom przed przekazywaniem części kosztów największym motorom wzrostu przepustowości to tzw. zasady neutralności sieci, które stanowią, że cały ruch internetowy jest traktowany równo. Allera twierdzi, że zasady te są niedostosowane do ery strumieniowego przesyłania danych.

- Wiele z zasad neutralności sieci jest niezwykle cennych, nie próbujemy zatrzymać lub zmarginalizować graczy, ale musimy być bardziej skuteczni w koordynacji popytu na streaming. Kiedy 25 lat temu tworzono te zasady, nikt chyba nie przypuszczał, że cztery lub pięć firm będzie odpowiadać za 80 proc. ruchu w światowym internecie. Nie wnoszą one żadnego wkładu w usługi, które są im świadczone; to nie jest właściwe – twierdzi Allera.

Powiązany Artykuł

shutterstock rachunki długi 1200.jpg
Rosną raty kredytu mieszkaniowego. BIK: szczególnie dotkliwie dla osób, które zadłużyły się podczas pandemii

Zwolennicy neutralności sieci obawiają się, że każda zmiana jej podstawowych zasad może doprowadzić do tego, że dostawcy usług internetowych ostatecznie zdecydują się zablokować lub ograniczyć prędkość niektórych usług, a także przyspieszyć inne, które uiszczają opłatę, co z kolei wpłynie na konsumentów.

Firmy zajmujące się streamingiem argumentują, że w rzeczywistości płacą za to, że ich treści są dostarczane za pomocą systemów technicznych, które drastycznie zmniejszają koszty ponoszone przez dostawców usług internetowych. Netflix ma światową sieć własnych serwerów, które dostarczają ''Squid Game'' lub ''Bridgerton'' do odpowiednika internetowego progu dla dostawców usług internetowych. Gigant za streaming płaci podobno miliardy w "opłatach tranzytowych".

Boom w konsumpcji danych, a także związane z tym potrzeby zarządzania i płacenia za przepustowość, mają rosnąć w karkołomnym tempie. W 2011 r. przeciętne gospodarstwo domowe zużywało miesięcznie 17 GB danych za pośrednictwem internetu, jak podaje grupa konsultingowa Communications Chambers. Do zeszłego roku liczba ta osiągnęła średnio 429 GB. W listopadzie Disney powiedział, że spodziewa się "zawrotnego" popytu na treści wideo. W ciągu najbliższych dwóch lat wzrośnie on dziesięciokrotnie.

PolskieRadio24.pl/ Reuters/ Guardian/ mib

Polecane

Wróć do strony głównej