Ptak

Ostatnia aktualizacja: 09.01.2021 14:42
Drewno. Tyle da się powiedzieć. Drewno, stary pień, opasła monotonia. Tona litego drewna, którego nie ogarnie żaden śmiertelnik.
Sowa
SowaFoto: shutterstock/Milan Zygmunt

Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty

Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty

Jak wąż boa…

Adam Mickiewicz "Pan Tadeusz"


Małe jest piękne! oznajmił Ernst Friedrich Schumacher prawie pół wieku temu. Gdyby żył i zobaczył w Narodowym Starym Teatrze tycią scenę, w której kreowana przez Dorotę Segdę jejmość w wieku dębowym garstkę słów lękliwie cedzi tuż nad czapeczką, a właściwie, niczym do kulki mikrofonu, wprost do czapeczki swego jak grób dyskretnego przyjaciela, czarnoskórego powiernika marzeń najskrytszych – pewnie powtórzyłby pięćdziesięcioletnią myśl swoją. Kto wie, może nawet do sławnego tomu swych esejów "Small is Beautiful" dopisałby część drugą, czyniąc jej tematem nie ekonomię, jak było w tomie pierwszym, lecz teatr, odwieczną istotę teatru?

Wspomniana scena jest naprawdę minimalna. Trwa sekund góra 60. Hebanowy przyjaciel dębowej, Piętaszek o żyrafiej szyi kobiet na płótnach Modiglianiego – ani dudu. A słowa monologującej? Kot napłakał. Bardzo proszę o powagę na dzisiejszej lekcji… i godność… Zapłodnienie… Zapłodnienie odbywa się przez to… że penis mężczyzny… wsuwa się do pochwy kobiety… Dziękuję… Po czym jeszcze tylko kilka cichych chlipnięć damy dębowej – i już. Koniec sceny.

Prawie nic. Owszem. Lecz prawie nic tak w istocie potężne, że nie do zgubienia, więc i nie sposób zapomnieć o całym seansie, z którego to prawie nic pochodzi - o "Jeńczynie" Pawła Demirskiego, przez Monikę Strzępkę wyreżyserowanej i w internecie pokazanej nie tylko z okazji Sylwestra. Główny powód to palący polski problem społeczny: gruntowna niemoc semantyczna wobec baletowej sztuki bunga-bunga. Artyści wyznają, iż szło im o: Próbę otwartej i wyzbytej uprzedzeń rozmowy o seksie: seksualnych fantazjach i lękach, utajonych pragnieniach i fascynacjach, której towarzyszy demaskacja społecznego strachu i wstydu przed mówieniem wprost o sprawach intymnych. W takim razie - proszę bardzo! Choć mogilnie milczący powiernik marzeń dębowej pani jest ponadprzeciętnie długi (coś koło 30 centymetrów) – bez wstydu oraz dzielnie, a także na pohybel Dulskiej, w imieniu nieżyjącego pana Schumachera wołam oto gromko: Małe jest piękne! Od siebie natomiast dodaję: U Demirskiego i Strzępki to małe nie tylko piękne jest, ono jest przede wszystkim piętrowo zapładniające mózg człowieczy, inspirujące w wielu kierunkach naraz!

Oto Jej Magnificencja Rektor Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie daje sześćdziesięciosekundowy wykład o sztuce figlowania, bycia skutecznym uczy, tuląc w prawej dłoni Jego Magnificencję Stanisława Hieronima Ptaka, herbu Hebanowe Dildo, Rektora innej artystycznej uczelni – Akademii Zacisznych Sztuk Kobiety Samotnej! Nie, w jak zawsze grzecznie godzącym się na wszystko Stanisławie Hieronimie Ptaku, dębowa pani nie włącza przy pomocy odpowiedniego pokrętła funkcji "Drżenie Rekreacyjne". Nie musi. W zupełności wystarcza, że dębowa pani zaciska na szyi Stanisława Hieronima Ptaka palce prawej dłoni i wprost w czapeczkę jego, lśniącą i śliską, wszeptuje to, co wszeptuje – a Stanisław Hieronim Ptak, od zarania giętki przecież jak wąż boa, sam z siebie osiąga pułap drżenia rekreacyjnego. I zaczyna do nas, tak bym cud elokwencji tej ujął, przemawiać bez słów, niczym skrajnie mocno opalony Marcel Marceau! To znaczy – otwiera przed nami, widzami, wiele intelektualnych furtek. Po prostu - daje do myślenia. Na ten przykład, pierwszy z brzegu – o twórczości Juliana Tuwima!

Czy istnieje ktoś, kto nie zna wiersza Tuwima "Bambo", lirycznej tej opowiastki o chłopczyku w Afryce, o naszym koleżce, co czarną ma skórę i lubi figlować, tudzież psocić? Którzy widzieliście na wielkiej scenie Narodowego Starego Teatru skromny taniec Stanisława Hieronima Ptaka w prawej dłoni Jej Magnificencji – powiedzcie szczerze, czy dziś nie rozumiecie lepiej znaczenia całego "Bambo", na przykład tych fraz: Aż mama krzyczy: "Bambo, łobuzie!" A Bambo czarną nadyma buzię? Czy nie jest dla was dziś w końcu całkowicie jasne, co tak naprawdę miał na myśli poeta, gdy pisał: Lecz mama kocha swojego synka/ Bo dobry chłopak z tego murzynka? I czy kiedy czytacie dziś ten oto finał wiersza: Szkoda, że Bambo czarny, wesoły/ nie chodzi razem z nami do szkoły – nie mówicie tego, co mówię ja? A po scenicznej lekcji Jej Magnificencji, w ramach której to lekcji Stanisław Hieronim Ptak drżał tak profesjonalnie, ja odpowiadam Julianowi Tuwimowi: jak to nie chodzi, jak przecież chodzi!

Inna furtka to furtka muzealnicza. Patrzysz na Stanisława Hieronima Ptaka i musisz pomyśleć o przygodach sztucznego penisa z połowy wieku XVIII, co go archeolodzy odkopali w Gdańsku, przy Podwalu Przedmiejskim, na terenie dawnej miejskiej latryny. Podobnie do gumowego Stanisława Hieronima – liczy sobie centymetrów 30, zrobiony jest ze zwierzęcej skóry i wypchano go włosiem, czapeczkę zaś ma wystruganą z drewna, całkiem jak dwa sztuczne penisy w "Umarłej klasie" Tadeusza Kantora, którymi aktorzy w deseczki pukali niby w drzwi pokoju panieneczki. Musiał ktoś gdańską damę zaskoczyć tamtego popołudnia w zaciszu szaletów, musiała więc nagle wybierać: albo on i wstyd na miasto całe, albo ja i honor ocalony! O ironio - wybrała siebie, precz odrzucając przyjaciela. Nawet nie zdążyła szepnąć: Żegnaj, wierny… Rzekłem: o ironio!, gdyż z niewdzięcznej damy gdańskiej nie ocalała nawet jedna litera imienia, natomiast jej wierny ptak ocalał cały, caluteńki. I owszem, jak w czasach świetności, dalej jest z niego nielot zupełny, ale za to – jakże niepowtarzalny z niego Matuzalem! Tak niepowtarzalny, że o ptaku z Gdańska nie tylko w Anglii, Ameryce oraz Australii wielkie artykuły pisano, ale nawet w dziennikach Bangladeszu zachwycano się nim! Nie bądźmy Polakami nazbyt skromnymi, bądźmy dumni i powiedzmy, że wyjątkowość odkopanego przyjaciela damy gdańskiej można śmiało porównać z przyjaciółmi samej Kleopatry Wielkiej, ostatniej królowej hellenistycznego Egiptu, wałkowatymi przyjaciółmi, szytymi z jednej płachty papirusu, lecz w zależności od nastroju Kleopatry - każdy był czym innym natchniony. A to lirycznie łaskoczącymi mrówkami, a to muchami buczącymi elegię, a to pszczołami, co w chwili kluczowej potrafiły żądlić wyjątkowo bosko. I tu furtka kolejna. Zaprasza nas znów na planetę literatury.

Sądzę, że gdy pisał "Kłótnię", księgę piątą "Pana Tadeusza" - Adam Mickiewicz znał finezję mrówek królowej hellenistycznego Egiptu. Po wyjątkowo inspirującym spotkaniu z "Jeńczyną" jestem tego właściwie pewien. Mrówki, znęcone blaskiem bieluchnej pończoszki,/ Wybiegły, gęsto zaczęły łaskotać i kąsać,/ Telimena musiała uciekać, otrząsać,/ Na koniec na murawie siąść i owad łowić. Tak, mam pewność, że mrówki Telimeny są późnymi wnuczkami mrówek Kleopatry Wielkiej, tylko że w przeciwieństwie do tamtych – działają w rozproszeniu. I mam też tę pewność, że gdyby Strzępka była ociupinkę mniej delikatna i nie tak skrajnie skromna, z tej jednej jedynej scenki sekundowej mogłaby zrobić najsłynniejszą w świecie scenę miłosną – balkonową scenę! Wystarczyłoby tylko Stanisława Hieronima obdarować łaską głosu. Wsłuchajcie się w to! Dębowa dama: O, gdyby tak mieć/ Głos sokolnika i zwabić z powrotem/ Tego sokoła! Stanisław Hieronim: Chcę być tym ptakiem, byle w twoich dłoniach. Nie ma co ukrywać, jest jednak jeden mały problem inscenizacyjny: kolor skóry kochanka, czatującego pod balkonem. Co z tym robić? Proponuję dużą nowoczesność. Niech w kwestie kochanka pod balkonem Strzępka sprytnie wplecie kwestie pewnego wściekle zazdrosnego Maura – i problem koloru skóry zniknie. Ba! Zniknie problem, zaś Strzępka przejdzie do historii teatru jako pierwsza artystka, która wyreżyserowała jednocześnie "Romea i Julię" oraz "Otella"!

Wystarczy. Muszę przerwać wyliczanie, wszystkiego nie ogarnę. Wystarczy. Jedna maleńka, ledwie minutowa scenka – a tyle wszelakiego dobra intelektualnego w niej! Tyle furtek, tyle dróg, tyle kładek, tyle refleksji! Tyle, co tajemnic w ptaku wyjątkowym – w sowie mianowicie, zwłaszcza w samczyku sowy, z gałęzi dębu wypatrującym w trawach myszy. Jedna jedyna scena tycia, a przecież w całej "Jeńczynie" pereł porównywalnie inspirujących jest tyle, co mrówek w wałkowatych papirusach Kleopatry Wielkiej albo na udach Telimeny. Na czele z tym gigantycznym, suchym, tępym pniem, na pasach chyba pancernych wiszącym nad sceną.

Cóż to jest? Memento? Refren całości? Kropka nad "i"? Szczera Strzępki i Demirskiego autorefleksja? Podsumowanie "Jeńczyny" oraz reszty ich scenicznych dzieł? Drewno. Tyle da się powiedzieć. Drewno, stary pień, opasła monotonia. Tona litego drewna, którego nie ogarnie żaden śmiertelnik.