Kosodrzewina

Ostatnia aktualizacja: 07.03.2020 15:01
Otwiera zwykły sobie człek pożegnalną powieść Marqueza, uśmiecha się czule do pani Adéle Haenel i czyta. Czyta powoli, długo smakując słowo każde. Głos jego ciepły jest, spokojny, zamszowy.
Ratlerek
RatlerekFoto: Jirik V/Shutterstock

                                                                                 TEMPLARIUSZKA: Boże, strzeż pasów cnoty!

                                                                                   Miron Białoszewski "Wyprawy Krzyżowe"


     "Ty chamie zimny!!!"... Zwykłego sobie człeka zdumiało takie powitanie. Nie czekał na ciąg dalszy. Uciekł.  

     Kiedy pół godziny wcześniej wyszedł z domu do kina, nie wiedział, bo niby skąd, niby jak, że idąc do kina - pierwszy raz w życiu idzie oto nie do kina, by film obejrzeć, a na wojnę, tak właśnie, na wojnę, ba, na pierwszą linię frontu, do samego piekła. Owszem, na miejscu dostrzegł, że coś jest nie tak, bo niewiasta w kasie - zdumiewająco niskopienna, ot, zielonooka kasjerka bonsai, albo łypiąca pionowo w górę kosodrzewina. Dostrzegł tę biologiczną anomalię, lecz machnął ręką. Ludzie są różni przecież, bywa, że bardzo różni i bardzo dziwni, Bóg więc z kasjerką, niech sobie żyje. Lecz wszystko - raptem się zmieniło. Rzekł: „Jeden na „Oficera i szpiega” Romana Polańskiego, poproszę, na najbliższy seans, gdzieś w środku środkowego rzędu”, spojrzał stromo w dół za szybę kasy i - zdębiał. Podwójna zieleń szczekała nań niemo od dołu: „Ty chamie zimny!!!”. I jeszcze: „Won!!!” Nic nie odpowiedział. Wtulił głowę w kołnierz płaszcza i uciekł. W domu zaczął dociekać.

     Co złego uczynił, że go kosodrzewina zaatakowała? Przecież lubi kino. Co tam lubi! Nie lubi, a kocha! Od dziecka kocha chodzić do kina na filmy, bo zawsze okazuje się, że w kinie dają filmy, a on od małego cenił chwile, kiedy okazywało się, że w miejscu, gdzie ma być coś, jest właśnie to coś, a nie coś innego. Nigdy nie rozumiał sklepów mięsnych, w których sprzedaje się rowery, zawsze omijał klitki zegarmistrzów lutujących garnki, zaś szewcy malujący bombki choinkowe nie byli szewcami jego życia. Kochał więc kino, kochał sztukę filmową, więc i nie mógł nie wielbić dzieł Polańskiego, właściwie wszystkich, od „Noża w wodzie”, a nawet od szkolnej etiudy „Dwaj ludzie z szafą”. Jakże się ucieszył na wieść, że najświeższe dzieło starego mistrza – „Oficer i szpieg” – owacje w Wenecji dostało! Jak pięknie zatańczył w kuchni, usłyszawszy o Cezarach dla nowej opowieści Polańskiego! I spiżowa pewność zrodziła się wtedy w zwykłym sobie człeku, pewność, że na „Oficera i szpiega” może teraz iść do dowolnego kina i o porze dowolnej, gdyż dzieło to dawać będą wszędzie i od brzasku, do zmierzchu, bez wytchnienia, więc można iść w ciemno, gdyż zawsze się trafi!...

     Skąd więc ten z oczu kosodrzewiny tryskający „cham” bolesny i to z dna jej oczu dźgające go „won”? Czyżby jednak nie trafił? Jak to możliwe? Na gazety, od dawna nie przeglądane, rzucił się, zaczął badać tygodniowe programy krakowskich kin... Nie może być! A jednak było... Trzy tygodnie temu – nigdzie, na ani jednym ekranie, nawet cienia ostatniego dzieła Polańskiego. Dwa tygodnie temu – to samo. Wszędzie, od brzasku, do zmierzchu, masa paprochów, nie licząc kilku opowieści znaczących, masa ekranowego popcornu – i najlichszego śladu „Oficera i szpiega”. Tydzień temu – nihil novi sub sole. Co się stało?! Co się dzieje?!... I zwykły człowiek włącza internet – taka jego rozpacz. Nie musiał wiele szperać.

     Wojna? Naprawdę wojna? Zwykłemu sobie człekowi stare argentyńskie słowa rodaka przypomniały się przed komputerem. „Już tam, panie, gdzieś tam coś tam się kiełbasi, trwoga i skaranie boże i jakby się na co zanosiło, ale każden myśli, że może rozejdzie się po kościach, a z dużej chmury mały deszcz i tak to jak z babą, co tarza się, ryczy, jęczy z Brzuchem wielkim, Czarnym ach Niemiłosiernym, że chyba Szatana porodzi, a to ją tylko kolki sparły, więc po strachu. Ale coś niedobrze i coś niedobrze chyba, oj, niedobrze”. Tak, niedobrze jest, bo totalna wojna z Polańskim wybuchła! Nie ma rady. Ruszyła kolejna w dziejach ludzkości Wyprawa Krzyżowa! Na licznych fotografiach lub filmikach armia feministek - wymachujących transparentami pełnymi haseł godnych tej przez zwykłego sobie człeka w kasie krakowskiego kina napotkanej anomalii biologicznej – bezpardonowo żąda od świata najwyższej dla Polańskiego kary za niegdysiejsze jego, przed czterdziestu, stu, a nawet stu pięćdziesięciu laty popełnione zbrodnie seksualne! Tak, najwyższej dla Polańskiego kary feministki żądają, gdyż prócz chyba dożywotniego więzienia oraz bodaj biliona dolarów odszkodowania dla pokrzywdzonych - dzielna kosodrzewina żąda gilotyny dla najnowszego filmu Polańskiego, a może i dla całego jego kinowego dorobku! Amen.

     Zwyczajny sobie człek nie wierzy, lecz musi, bo wszystko jasne. Żadnych finezji, cienia lekkości, śladu wahania! Bezlitosny świat tylko czerni i wyłącznie bieli, klarowność myślenia nieubłaganie zerojedynkowego! Przyznanie Cezarów? To hańba przyznających Cezary! Zachwyt nad „Oficerem i szpiegiem”? Hańba zachwyconych! Dystrybuowanie ostatniego filmu Polańskiego? Hańba dystrybutorów! Wyświetlanie tego dzieła? Spalić kina wyświetlające! Niech na globie całym będzie jak w Ameryce, gdzie nieobecność ostatniego filmu Polańskiego jest doskonała i doskonałe wokół tego filmu panuje milczenie krytyków – i dlatego Ameryka cała zostanie do Raju przyjęta od ręki, bez Sądu Ostatecznego! Tak, kosodrzewina transparentów i kosodrzewina petycji jasna jest, nieodwołalna. „Polański gwałciciel – winne kina!” „Niech Europejska Akademia Filmowa unieważni wszystkie wyróżnienia, co je Polańskiemu przyznała, a odetnie się od kultury gwałtu oraz przemocy!” Wreszcie odezwa strzelista, niezapomniana, ten oto wstrząsają krzyk, przez aktorkę Adèle Haenel, wodza Krzyżowej Wyprawy, ku przestrodze wydany po nagrodzeniu „Oficera i szpiega” trzema Cezarami. „Wyróżnienie Polańskiego to plucie w twarz wszystkim ofiarom gwałtów i molestowania!”.

     Zwykły sobie człek wyłączył komputer. Wystarczy. Już wystarczy. Pojmuje już zwykły sobie człek nieuchronność spojrzenia, co je kosodrzewina przesłała z dna kasy kina. Popełnił niewybaczalny grzech chęci obejrzenia filmu niewłaściwego, a ściślej mówiąc – grzech chęci zobaczenia filmu stworzonego przez niewłaściwego człowieka, zatem, zwykły sobie człeku: „Won!!!”. Nie dziwi go też wielotygodniowe krakowskie kunktatorstwo prewencyjne, ten z Ameryki przejęty mały strach dystrybutorów, ten mysi straszek następnej kosodrzewiny, która woli nie wychylać się, gdy wióry lecą. Kosodrzewina po prostu woli poczekać, aż Wojna Krzyżowa trochę wyhamuje, ucichnie zgiełk, pechowcy wyliżą rany – i wtedy się zobaczy, co dalej z tym Polańskim, może puścimy, może nie... Zwykłego sobie człeka nie dziwi już nawet absurd fundamentalny. Życie prywatne artysty a sztuka artysty... Co ma piernik do wiatraka? Zwykłego sobie człeka nie dziwi histeryczny absurd, który pozwala kosodrzewinie utożsamić realność z iluzją, czyli orzec, iż piernik ma do wiatraka – absolutnie wszystko! Jakie są tego logiczne konsekwencje? Ot, choćby takie. Jeśli obywatel X napluł do rosołu obywatelowi Y – należy sznurówki zimowych butów obywatela X skazać na stos, albo na zjedzenie przez Chaplina w filmie „Gorączka złota”.

     Wyróżnienie filmowej sztuki Polańskiego to plucie w twarz wszystkim ofiarom gwałtów i molestowania... Zwykły sobie człek dla zabawy ciągnie dalej to wzruszające równanie moralnie wzmożonej kosodrzewiny. Otóż – nie należy dziś, w roku 2020, zachwycać się malowidłami niejakiego Caravaggia, bo zachwyt ten jest splunięciem w twarz Ranucciemu Tomassoniemu, którego Caravaggio zabił 29 maja roku 1606. I należy przemalować dzieła mordercy – niech od teraz każde przedstawia uroczego jelonka, bawiącego się w kosodrzewinie latem. Co dalej? Warto zlikwidować dzieła literackie Louisa-Ferdinanda Céline’a, antysemity i faszysty,a także książki zapiekłego homoseksualisty, włóczęgi i skazanego na dożywocie złodzieja, Jeana Geneta – i zastąpić je utworami Karola Wojtyły, pisarza wyniesionego na ołtarze. Sztuce Stanisława Wyspiańskiego, którego zgubił syfilis złapany przezeń w burdelach Paryża, z pewnością pomoże ustąpienie miejsca czystym jak łza utworom Św. Faustyny. Co jeszcze? Szlachetnie by też było pamięć o ofiarach dyktatora Fidela Castro uczcić ogólnoświatowym nieczytaniem oraz niewydawaniem absolutnych arcydzieł Gabriela Garcii Marqueza, albowiem genialność jego prozy nic nie znaczy w zestawieniu z hańbiącym faktem, iż tenże Marquez, kiedy nie pisał – lubił z Fidelem gorzałę pić i wypalać z nim długie cygara, co je biedne, niedożywione Kubanki na swych zniewolonych przez reżim Castro udach mozolnie w pakamerach pod Hawaną kręciły od świtu, do nocy, za miskę ryżu... To straszne!...

     Czy koniec już? Nie. Jeszcze życie szare. Dzięki równaniu kosodrzewiny zwykły sobie człek już wie, że nie trzeba omijać sklepu mięsnego, w którym sprzedają rowery, tylko śmiało wejść do sklepu tego należy i poprosić o cztery wędki oraz garść owsa, tak za mniej więcej trzy pięćdziesiąt. U lutującego garnki zegarmistrza natomiast - warto obstalować sobie jesienny kaszkiet. Zaś malującego choinkowe bombki szewca zwykły sobie człek koniecznie musi poprosić o wymurowanie gustownego kominka w salonie, a także o sklecenie kajaka na letnie spływy dzika Brdą. Ale to w przyszłym miesiącu. Zaś teraz zwykły sobie człek sięga po „Memoria de mis putas tristes” – „Rzecz o mych smutnych kurwach”, ostatnią powieść Marqueza. Chce zdążyć na głos przeczytać pierwsze, jakże pięknie dziś, w epoce wojny z Polańskim, brzmiące zdanie. Chce powtórzyć tę frazę doskonałą wprawdzie, nieśmiertelną, lecz która z powodu prywatnych cygar i prywatnej gorzałki jednak zostanie wkrótce zabita. Otwiera zwykły sobie człek pożegnalną powieść Marqueza, uśmiecha się czule do pani Adéle Haenel i czyta. Czyta powoli, długo smakując słowo każde. Głos jego ciepły jest, spokojny, zamszowy.

     "W roku mych dziewięćdziesiątych urodzin chciałem sprawić sobie w prezencie szaloną noc miłosną z nieletnią dziewicą".

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki