Twarz

Ostatnia aktualizacja: 10.05.2019 17:30
Doprawdy, nie wiem, jak to wytłumaczyć, lecz dziś, po odejściu Wajdy, gra jego rzeczy z widmami z jego opowieści, tocząca się w labiryncie Syski, nadaje gigantyczności Wajdy rozmiary uchwytne dla zwyczajnej dłoni.
Andrzej Wajda, 2016 r.
Andrzej Wajda, 2016 r. Foto: PAP/Jakub Kamiński


Przepraszam panią... Którędy?
W lewo. O, tam, za tamtymi drzwiami się zaczyna.

Nie było drzwi. Same tylko framugi i wiszące, długie do ziemi, ciemne frędzle zamiast drzwi. Cienkie i lśniące dyskretnie. Szeleściły, kiedy się je rozchylało, aby wejść. Za lśniącymi nitkami zaczynał się mrok. Przytulność. Na ścianach, w gablotach – fotografie pożółkłe, stare druki, kartki zapisane ręcznie, coś jeszcze. Pamiątki. Lecz na samym początku – rzeczywisty początek. Na ścianie, tuż przy framudze – Rodowód. Dokument wystawiony przez krakowską Akademię Sztuk Pięknych 21 sierpnia roku 1946, w części biograficznej własnoręcznie wypełniony przez kandydata na malarza, z jego legitymacyjną fotografią, doklejoną przy lewej krawędzi.

Nazwisko i imię: Wajda Andrzej. Data urodzenia: 6 marca 1926 r. Miejsce urodzenia: Suwałki. Powiat Województwo: Suwałki, Białostockie. Wyznanie: Rzymsko-Kat. Język ojczysty: Polski. Przynależność państwowa: Polska. Imiona rodziców: Jakób, Aniela. Poprzednie studia: Gimnazjum dla dorosłych, Radom...

Wzruszające jest dzisiaj to o z kreską w imieniu ojca, ostro przez ortograficzną purystkę bądź purystę podkreślone. Musiał być Wajda zdenerwowany, kiedy bez mała chłopięcymi, zalęknionymi literami zaczerniał druk Rodowodu. Wzruszający szczegół, ale też szczegół, od którego ktoś mógłby zacząć snuć diabli wiedzą jak piękną bądź jak niepiękną o Wajdzie historię, na wpół prawdziwą, na wpół zmyśloną. Ale też przy suchym niczym trociny Rodowodzie i przy skarconym „Jakóbie” - wraca naraz prolog starej prozy.

„Żył sobie raz (...) mężczyzna (...) szanowany, szczęśliwy (...) i życie jego zakończyło się (...) Ot i cała historia, moglibyśmy więc postawić kropkę, gdyby ze snucia opowieści nie płynęła korzyść i przyjemność; a choć na kamieniu nagrobnym bez trudu pomieści się skrócona wersja ludzkiego życia w oprawie z mchu, szczegóły zawsze są mile widziane”.

Czy kamień grobu Wajdy na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie obrósł już mchami? Jedno pewne – Rafałowi Sysce, który w krakowskim Muzeum Narodowym skomponował wystawę-wędrówkę „Wajda”, nie wystarczyła idea wystawy pasywnej, „nieruchomej”, zamarłej. Nie poprzestał na ułożeniu z setek, może tysięcy namacalnych śladów, co zostały po artyście, skróconej wersji życia artysty, choćby to miała być dostojnie długa skrócona wersja. Z kilku, kilkunastu komnat, oddzielonych od siebie szeleszczącymi nitkami, komnat mniejszych i większych, a każda pełna zmierzchu – Syska skomponował labirynt, wytyczył zagmatwaną ścieżkę, która wiedzie przez... Co to jest właściwie? Seans mocowania się? Kogo z kim? Czego z czym? Gra przedziwna, pojedynek, który w labiryncie Syski bez ustanku toczą z sobą to, co nieruchome, z tym, co ruchome - rzeczy ze strzępami filmowych opowieści?

Na ścianach, w gablotach, na postumentach, za szkłem lub do dotknięcia – piach nieruchomych śladów. Rekwizyty – choćby szachy z chleba albo fajki, bodaj z kory sosen – kostiumy marne i bombastyczne, buty tego widma, co zdychało kiedyś na śmietniku, listy kreślone ręką lub wystukane na maszynie, druki przeróżne, rysunki, kartki scenariuszy, pisma oficjalne i prywatne, pięciolinie z robaczkami nut, książki, złociste statuetki nagród wielu festiwali filmowych, stos szarych teczek pełnych szkiców poniechanych opowieści, fotografie z wielu epok, nawet szabla rodzinna – oręż ojca, czy dziadka, dobrze tego już nie pamiętam. Detale, drobnostki, tysiące szczegółów mile widzianych. A wysoko nad tym piachem – ruch. Strzępy ruchu. Pulsujące odpryski filmów.

Pergaminowa twarz umierającego młodzieńca, uśmiechającego się ufnie na tle białych pni brzóz... Pan w ciemnych okularach i amerykańskiej wojskowej kurtce podpala na blacie baru spirytus w kieliszkach, nad każdym płomykiem wypowiadając imię, pseudonim zabitego przyjaciela... Mężczyzna, który po wielu latach wrócił do starego domostwa, zamiera na krześle pod oknem, pojmując, że w kobietach, co go powitały, nie ma nawet cienia niegdysiejszych panien, i że pamięć nigdy niczego nie zdoła odzyskać... Człekokształtne szczury o wielkich, szeroko otwartych oczach, czołgają się ceglanymi tunelami pod ginącym miastem... Te i wiele innych zjaw, wiele figur z dawnych filmowych opowieści, na mgnienie wypełnia ściany labiryntu. Widmowi goście ze snów Wajdy bez ustanku pulsują wysoko nad piachem nieruchomych śladów, co zostały po Wajdzie. I wędruje się dołem przez ich zdumiewającą grę, która nie daje spokoju, zaprasza, nęci. Idzie się ścieżką wytyczoną przez Syskę, próbując jakoś złączyć górę z dołem, ruch z bezruchem, próbując z mile widzianych szczegółów zamarłych i mile widzianych szczegółów migotliwych ułożyć dla siebie - bo dla kogóż innego! - jakąkolwiek całość, historyjkę może, choćby tylko blady cień uspokajającego kształtu.

Bo dla kogóż innego!... W wykrzykniku tym tkwi sedno opowieści Syski. Przejście przez jego labirynt jest zajęciem samotnym, bez względu na to, jak wielu naraz wędruje. W cichym mroku przytulnych komnat nawet nie chce się wypatrywać bliźnich. Każdy zostaje z sobą tylko, z sobą i z grą, w której musi znaleźć własną historyjkę. Jakieś śpiewy chóralne, jakieś stadne uniesienia, jakieś wspólne westchnienia – to byłoby nie na miejscu, zupełnie poza dobrym smakiem, poza intymnością. Doprawdy, nie wiem, jak to wytłumaczyć, lecz dziś, po odejściu Wajdy, gra jego rzeczy z widmami z jego opowieści, tocząca się w labiryncie Syski, nadaje gigantyczności Wajdy rozmiary uchwytne dla zwyczajnej dłoni. Stojąca w szklanej gablocie statuetka Oscara – maleje, jakby się oddalała. I maleją, oddalają się też inne pozłacane oficjalności. Zbliżają się za to piękne widma, goście ze światów intymnych. Potężnieje czekający w brzezinie na ciemność młodzieniec i pan recytujący trupy nad płonącą gorzałką, rośnie mężczyzna pojmujący bezradność pamięci i rosną ludzkie szczury w kanałach, dalej zaś - cała liczna reszta. A kiedy opuści się komnatę ostatnią, kiedy za plecami ucichną ostatnie szeleszczące nitki, staje się jasne, że zagmatwana linia na plakacie wystawy, linia będąca echem labiryntu Syski, może być tylko tym, czym jest – rysunkowym portretem Wajdy za kamerą filmową. I wtedy też wraca kawałek innej starej prozy, epilog książeczki ulepionej z detali, maleństw, mile widzianych szczegółów przeróżnych. Inna prawda się przypomina. Który to już raz?...

„Człowiek postanawia wymalować świat. Przez lata będzie zaludniał przestrzeń obrazami prowincji, królestw, gór, zatok, okrętów, wysp, ryb, pokoi, instrumentów, gwiazd, koni i ludzi. Na chwilę przed śmiercią odkryje, że ów cierpliwy labirynt linii jest podobizną jego własnej twarzy”.

Paweł Głowacki 


Zobacz więcej na temat: Andrzej Wajda