Szukanie dotyku

Ostatnia aktualizacja: 22.12.2016 17:30
Kott szukał dotyku. Do końca. Jego przeznaczeniem był Szekspir, lecz to dlatego, że jego przeznaczeniem był dotyk, a któż dotykał bardziej bezlitośnie i piękniej niż Szekspir, detalista najświetniejszy?
Jan Kott, Warszawa 1981 r.
Jan Kott, Warszawa 1981 r. Foto: PAP/Tomasz Abramowicz

Vladimir Nabokov W sztuce detal jest wszystkim

Zanim w trzecim akapicie opowieści Jana Kotta „Dlaczego zabiła się Antygona?” pojawi się George Wilhelm Friedrich Hegel i jego porażający, marmurowy mózg w czaszce jak bastion, zanim zjawi się kolos ten i zacznie rozstrzygać gigantyczne dylematy – tu, na dole, jest krucha dziewczynka. Ot, szara małość, najzwyklejsza pod słońcem. „Miała piętnaście, może szesnaście lat”, powiada Kott. „Bardzo drobna. Strażnicy mówili, że podobna była do ptaszka, kiedy podbiegła do ciała. Nie miała dosyć siły, żeby je podnieść, rozsypała tylko nad nim grudę ziemi i rozlała oliwę i wodę z dwóch dzbanów, które niosła”. Tak. Trochę zwyczajnego ciała i zwyczajnych kości, odrobina zwyczajnej ziemi w palcach banalnych, dzbanki, jakich tysiące, i gesty, jakich miliony od zawsze. Nic więcej. Trochę odwiecznej, zwyczajnej bezradności. Dopiero po niej – Hegel.

Hegel, jego rozważania o istocie tragedii, a dalej, w kolejnych akapitach – inne Wielkości. Państwo i Bogowie, Władza i Rytuały, Życie i Śmierć, Prawo Ludzkie i Prawo Olimpu, Katorga Wyboru, Dylematy Wierności, Wielkie Perspektywy, Wielkie Filozofie, Wielka Moralność i Wielkie Generalizacje, w dwóch, a nawet w jednym zdaniu czynione, lecz jednak Wielkie. Wszystko to tkwi w opowieści Kotta, tkwi w niej cała Przepaść „Antygony” Sofoklesa, ale na początku jest detal na miarę szarego wróbla. Najzwyklejsza pod słońcem dziewczynka. Tak mocno jest, że aż można ją dotknąć. Można, lecz nie trzeba. W istocie - to ona dotyka. Ona kłuje, nie daje spokoju, nęci. Niczym te na zdjęciach drobiny, detale zupełnie marginalne, pozornie bez większego, bez żadnego znaczenia, które w książce o fotografii Roland Barthes – by je od „studium”, czyli, powiedzmy tak, od Wielkiego Tematu lub Wielkiego Przesłania całości kadru odróżnić – nazwał „punctum”.

W swym fundamentalnym tomie „Kadysz. Strony o Tadeuszu Kantorze” Kott przywołuje ten o tajemnicy zdjęcia esej Barthesa. Mówi o fotografii jako o figurze czasu zatrzymanego i umarłego zarazem, zwie ją znakiem śmierci. Ale przecież nie mógł Kott przeoczyć tych oto zdań Barthesa, które równie dobrze mogły wyjść spod jego pióra, kiedy układał pamiętne akapity o teatrze Greków, o Szekspirze lub Ionesco, o własnym umieraniu, o czymkolwiek innym.

„Drugi element przełamuje „studium” lub poddaje je rytmowi. Tym razem to nie ja go szukam (...), to on wybiega ze sceny jak strzała i przeszywa mnie. Po łacinie istnieje słowo dla wyrażenia tej rany, tego użądlenia, tego znaku uczynionego przez zaostrzony przedmiot. To słowo odpowiadałoby mi tym bardziej, ponieważ odsyła także do znaku kropki, a zdjęcia, o których mówię, są rzeczywiście jakby zaznaczone kropką, czasem nawet jakby nakropkowane tymi wrażliwymi miejscami. Bo właśnie te znamiona, te rany są kropkami. Więc ten drugi element, który narusza „studium”, nazwę „punctum”; ponieważ „punctum” to także: użądlenie, dziurka, plamka, małe przecięcie – ale również rzut kości. „Punctum” jakiegoś zdjęcia to przypadek, który w tym zdjęciu celuje we mnie (ale też uderza mnie, uciska)”. Dodać warto: owszem, to przypadek, lecz i konieczność, bez której fotograficzny kadr zmienia się w papier-kanwę do snucia Wielkich Teoretycznych Analiz Estetycznych, a mówiąc prościej – przestaje żyć, gdyż przestaje doskwierać, niepokoić, żądać odpowiedzi.

Czym byłaby Przepaść „Antygony” bez tej zwyczajnej, bezsilnej dziewczynki, którą można dotknąć, która dotyka? Czymś więcej niż tylko – owszem, fundamentalną dla Ziemian - Gigantyczną Górą Kolosalnych Dylematów Do Bezpiecznej Analizy? I jak wiele jest w esejach Kotta podobnych „użądleń”, „dziurek”, „plamek”, „kropek” i „małych przecięć”, z których sączy się to, co dotkliwe i co zmienia lekturę w przygodę samotną, intymną, w sprawę tyleż Kategorii Ogólnoludzkich, co skóry, pojedynczej skóry czytającego? Stworzy ktoś kiedyś katalog kłujących drobin Jana Kotta? Daniel Arasse, legendarny francuski historyk sztuki, fantastycznie zwariował kiedyś i napisał opasły, migotliwy tom „Detal. Historia malarstwa w zbliżeniu”, od którego miliona „użądleń” w głowie się kręci. Czy zbuduje ktoś kiedyś księgę „Dotkliwe detale. Jana Kotta historia teatru w zbliżeniu”?

Kott szukał dotyku. Do końca. Jego przeznaczeniem był Szekspir, lecz to dlatego, że jego przeznaczeniem był dotyk, a któż dotykał bardziej bezlitośnie i piękniej niż Szekspir, detalista najświetniejszy? Poszukiwał Kott dotknięć. Pokornie czekał na dotkliwość. Do końca. Zmarł piętnaście lat temu, 22 grudnia, w Santa Monica. Chwil parę przed finałem wszystkich finałów pisał dziennik – rzecz o swojej Pinii, kotce wziętej z przytułku. „W moich relacjach z Pinią ważniejsze od wzroku i słuchu są zmysły najbardziej fundamentalne. Mógłbym powiedzieć „dolne”, albo pierwotne, albo elementarne (...). Jak zapach i dotyk, które są elementarną strefą erosu”. W jednym z ostatnich, może ostatnim liście do Piotra Kłoczowskiego wyznał: „Wysycham od lat, bo nie widziałem dobrego Szekspira w teatrze. (...). Jedyny teatr, który oglądam, to żarłoczne gołębie, które karmię, i dumne alki, które z góry patrzą i na gołębie, i na mnie”. Był jeszcze inny, podobny teatr – kształty, którymi widziane w telewizji, na gazetowych fotografiach, na rycinach w starych zoologicznych księgach zwierzęta dotykały jego łapczywych oczu. Z dotknięć tych, ze swych słownych odpowiedzi na zwierzęce dotknięcia, ułoży filigranową, dojmującą książeczkę – „Powiastki dla wnuczek”. A dalej – już nic.

Kotka więc, najzwyklejsza pod słońcem, równie zwyczajna kaczka, taki pająk, szympans, foka, wieloryb, kormoran i niedźwiedź – naprawdę ważne istnienia jak „małe przecięcia”. I jeszcze ta drobna niczym szary wróbel dziewczynka, której przy ukochanym trupie sił starczyło tylko na roztarcie grudki ziemi w palcach kruchych, bladych, i na powolne przechylenie dzbanków z oliwą i wodą.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Jan Kott
Czytaj także

Powrót czajnika

Ostatnia aktualizacja: 24.11.2016 17:23
Paździerzyce Dolne już od lat nie istnieją, ich szkielet gnije gdzieś na dnie sztucznego zalewu, babcia i dziadek już od dawien dawna obróceni w proch. Istnieje „Kosmos” w Narodowym Starym Teatrze, seans, który jest jak cuda w Paździerzycach Dolnych.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Było sobie raz mrugnięcie

Ostatnia aktualizacja: 01.12.2016 17:32
Pan Leśmian był w istocie wielkim reżyserem teatralnym. Był, lecz nie ma go. Tak jak nie ma Tuwima klękającego i całującego pana Leśmiana w dłoń, którą pan Leśmian pisał „Skrzypka opętanego” i całą resztę, oślepiającą i oczywiście jasną.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Żółw z Galapagos

Ostatnia aktualizacja: 08.12.2016 16:00
I co? Przyszła po "Genesis" ulga? Żółw z Galapagos być może widział Darwina, Salgado być może poczuł ulgę, gdy unieruchamiał migawką swoje na żółwia spojrzenie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pożegnanie wyspy

Ostatnia aktualizacja: 15.12.2016 17:10
Siwulak nie łka, nie łamie mu się głos, dłonie nie opadają z rozpaczy. Siwulak tylko uśmiecha się nieznacznie, ciepło, ostrożnie zbierając, co się ostało z zamkniętej epoki straży przedniej. I bawi się.
rozwiń zwiń