Nie tylko Świderski i Jędrzejczak. Dawne gwiazdy sięgają po władzę w związkach sportowych. "Niedługo stracą przyjaciół"

2021-11-11, 10:00

Nie tylko Świderski i Jędrzejczak. Dawne gwiazdy sięgają po władzę w związkach sportowych. "Niedługo stracą przyjaciół"
U góry Grzegorz Kotowicz. Z lewej: Adam Korol, z prawej: Janusz Peciak . Foto: Polski Związek Kajakowy/PAP/Piotr Nowak/PAP/Szymon Łabiński

2021 rok przyniósł wiele zmian na stanowiskach szefów polskich związków sportowych. Wśród nowych prezesów nie brak dawnych gwiazd sportu. Obok najbardziej medialnych Sebastiana Świderskiego i Otylii Jędrzejczak, stery związków przejęli Adam Korol, Grzegorz Kotowicz i Janusz Peciak. Dlaczego zdecydowali się na prezesurę i co chcą zmienić w polskim sporcie? 

  • Adam Korol, Grzegorz Kotowicz i Janusz Peciak po zakończeniu sportowych karier pozostali przy swoich dyscyplinach, choć nie od razu stanęli na czele związku sportowego 
  • Historia i droga życiowa każdego z nich jest inna, jednak motywacja pozostaje podobna 
  • Przed nowymi prezesami sporo do zrobienia w takich tematach, jak upowszechnianie ich dyscyplin, pozyskiwanie sponsorów czy przewodzenie środowisku, które czasem bywa podzielone 
  • Nowo wybrani działacze są pełni optymizmu i stawiają sobie ambitne cele. Jak będzie z ich realizacją? 
  • Wybitny zawodnik nie zawsze ma łatwo, gdy zostaje prezesem. Wie coś o tym Szymon Kołecki, który jednak żałuje czteroletniej pracy jako prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów 

W świadomości wielu kibiców wciąż żywy jest stereotyp polskiego działacza sportowego, niemal żywcem wyjętego z poprzedniej epoki.

Koniec "leśnych dziadków"?

Starszy pan, nieznający żadnego języka poza ojczystym, nierozumiejący zasad nowoczesnego sportu, często wspominający z rozrzewnieniem medale z lat 70-tych. Do tego stanowisko zawdzięczający często nie zasługom czy kompetencjom, a raczej ilości alkoholu wypitego w trakcie kampanii z delegatami. Tak wielu z nas przez lata wyobrażało sobie przeciętnego prezesa polskiego związku sportowego.

Sporo w tej materii zmieniło się na przestrzeni lat, a ostatnie tygodnie przyniosły wręcz wizerunkową rewolucję. Prezesami aż pięciu związków zostali wybrani dawni wybitni sportowcy, multimedaliści igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy.

Otylia Jędrzejczak została prezesem Polskiego Związku Pływackiego, a Sebastian Świderski stanął na czele Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

To dwoje najbardziej medialnych nowych związkowych szefów, jednak, nieco w cieniu ich nominacji, także inne legendy polskiego sportu objęły stery w organizacjach odpowiedzialnych za ich ukochane dyscypliny.

Nie tylko Świderski i Jędrzejczak

11 września podczas zjazdu w Warszawie nowym prezesem Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich został wybrany Adam Korol - członek legendarnej osady "Dominatorów" - czwórki podwójnej, która w niezapomnianym stylu sięgnęła po złoto na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Polacy zdobyli też cztery kolejne złote medale mistrzostw świata.

Dwa tygodnie później wybrano nowych szefów Polskiego Związku Kajakowego oraz Polskiego Związku Pięcioboju Nowoczesnego. W tym pierwszym swoje rządy rozpoczął już Grzegorz Kotowicz - dwukrotny brązowy medalista olimpijski, mający też w dorobku łącznie kilkanaście krążków z mistrzostw świata i Europy.

Prezesem PZPNow wybrano natomiast Janusza Peciaka. To prawdziwa legenda tej dyscypliny - mistrz olimpijski z Montrealu (1976) oraz dwukrotny indywidualny mistrz świata. Na przełomie lat 70. i 80. cieszył się tak dużą popularnością, że polscy kibice dwukrotnie wybierali go sportowcem roku w plebiscycie "Przeglądu Sportowego".

Jakie są motywacje i cele trzech nowych prezesów? Każdy z nich po zakończeniu profesjonalnej kariery pozostał przy swojej dyscyplinie sportu, jednak dopiero teraz zdecydował się na objęcie w niej rządów. Postanowiliśmy sprawdzić, dlaczego.

Były minister stawia na amatorów i uczelnie

Najmłodszy z tej trójki jest urodzony w 1974 roku Adam Korol. Pięciokrotny olimpijczyk karierę zakończył po igrzyskach w Londynie w 2012 roku.

Po zawieszeniu wioseł na kołku nie mógł narzekać na brak zajęć. Został pracownikiem naukowym w gdańskiej AWFiS, a także zaangażował się w politykę. W 2015 roku przez kilka miesięcy był nawet ministrem sportu i turystyki. W latach 2015-2019 był posłem na Sejm RP, a obecnie pełni rolę dyrektora Biura Prezydenta ds. Sportu w gdańskim magistracie.

Nie oznacza to jednak, że porzucił wioślarstwo.

- Byłem już członkiem zarządu Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich - przypomina. - Byłem wiceprezesem ds. sportowych. Kadencja dotychczasowego prezesa Ryszarda Stadniuka dobiegła końca, a nie mógł ubiegać się o reelekcję - przypomniał.

Kandydatura Korola na fotel prezesa nie była zaskoczeniem dla wioślarskiego środowiska.

- Wspólnie z prezesem i środowiskiem doszliśmy do wniosku, że powinienem powalczyć w wyborach. Pamiętajmy, że to nie jest takie proste. Musiałem w końcu przekonać do swojej osoby delegatów. Znam dobrze środowisko z różnych stron: zawodnika, pracownika naukowego, ministra, członka zarządu związku… Znam sport z różnych stron i mechanizmów. Uważam, że mam dobre podstawy do tego, by zostać prezesem. Niektórzy mówili mi nawet, że jestem „naturalnym” kandydatem - opisał.

Nowy sternik polskiego wioślarstwa nie rozpoczął swojej kadencji od krytykowania poprzednika. Wprost przeciwnie, Adam Korol docenia dokonania Ryszarda Stadniuka.

- Kadencja prezesa Stadniuka to najlepszy czas dla polskiego wioślarstwa. W 2019 roku mieliśmy stulecie tej dyscypliny w Polsce i nigdy wcześniej nie zdobywaliśmy tak wielu medali. Nie mówmy tylko o medalach olimpijskich, ale pamiętajmy też, że nasi zawodnicy zdobywali mnóstwo krążków mistrzostw świata i Europy. To były historyczne żniwa medalowe - przyznał.

Nie oznacza to jednak, że kadencja mistrza olimpijskiego będzie jedynie czasem kontynuacji tego, co udało się wypracować przez ostatnie ćwierćwiecze.

- Priorytetem związku jest budowa pierwszej reprezentacji i walka o medale na igrzyskach, ale nie chcę zapominać o tym, skąd mamy zawodników. To kluby przygotowują przyszłych reprezentantów, zanim ci wejdą do szkolenia centralnego. Nie uważam, że stosunki PZTW z klubami były złe, ale chciałbym, żeby były jeszcze lepsze - zapewnił Korol.

Gdy pytamy o konkrety, otrzymujemy dość szeroką wizję tego, na czym skupiać się będzie nowy zarząd PZTW.

- Chciałbym też zwrócić uwagę na nowe kierunki wioślarstwa: wioślarstwo amatorskie, wioślarstwo byłych zawodników – tzw. mastersów, wioślarstwo akademickie, które zaczyna działać prężnie, a dotąd było trochę zaniedbane, oraz wioślarstwo morskie. To ostatnie w 2028 roku będzie dyscypliną olimpijską. Do tego czasu musimy być przygotowani - nie ukrywał Korol.

Według nowego prezesa PZTW, związek do tej pory poświęcał za mało czasu amatorom chcącym uprawiać wioślarstwo.

- Ludzie poszukują nowych wyzwań. Mieliśmy bieganie, jazdę na rowerze, triathlon. Teraz szukają czegoś nowego. Posłużę się przykładem warszawskim. Będąc w stolicy, spędziłem dwa dni w klubie, który trenuje amatorów - wyjawił. - Tam na treningi o szóstej rano przychodzą ludzie, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z wioślarstwem. Mają z tego wielką radość. Spotykają się, trenują i potem jeżdżą na zawody amatorów. Wioślarstwo stało się ich pasją. Trenują przed lub po pracy - opisał Korol.

Nad rozwojem polskiego wioślarstwa pracować będzie oczywiście nie tylko prezes. - W zarządzie PZTW mamy osoby, które mają zbudować zespoły w swoich komisjach, dzięki którym wejdziemy na wyższy poziom współpracy w tych dziedzinach, w których związek był dotąd słabszy. Chcemy pomóc i ułatwić działalność tym segmentom wioślarstwa - zapewnił Adam Korol.

W strukturach PZTW znajdują się też inni wybitni zawodnicy. Jeden z partnerów Korola z mistrzowskiej osady Michał Jeliński jest skarbnikiem związku, a ważną rolę spełnia też Tomasz Kucharski - dwukrotny mistrz olimpijski w dwójkach podwójnych wagi lekkiej.

- Powołaliśmy komisje od wioślarstwa amatorskiego i wioślarstwa masters. Wioślarstwem akademickim i wioślarstwem dla osób niepełnosprawnych, które znajduje się w programie igrzysk paraolimpijskich, zajmował się będzie Tomek Kucharski - wyliczał Korol.

Polskie wioślarstwo od lat liczy się w Europie i na świecie, co nie oznacza, że nie ma wzorców, z których nasi działacze mogliby czerpać. Tak jest na przykład, jeśli chodzi o sport akademicki.

- U nas AZS-y działają prężnie, ale uczelnie nie cieszą się aż taką popularnością wśród wioślarzy jak w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Chcemy jednak budować sport akademicki. Chcemy wypracować z rektorami takie rozwiązania, by nasi zawodnicy zaczynali studia choćby w Gdańsku, Poznaniu czy Warszawie i mogli tam kontynuować treningi - opisał prezes PZTW.

Adam Korol zapewnił, że związek chce umożliwić zawodnikom zdobycie wykształcenia. - Wcale nie mówię tylko o studiach na AWF, bo nie każdy zawodnik chce akurat tam studiować. Wioślarz może przecież studiować na uniwersytecie czy politechnice. Chcielibyśmy, aby tacy studenci mieli stworzone odpowiednie warunki do tego, aby studiować i trenować. Na pewno będę chciał się tego tematu podjąć - zapowiedział.

Współpraca z Akademickim Związkiem Sportowym może być jednak szersza. - Liczę też na dobrą współpracę z zarządem głównym Akademickiego Związku Sportowego. Już mamy zresztą dobre relacje, a AZS ma świetną bazę treningową choćby do wioślarstwa morskiego. Liczę więc, że uda nam się wypracować porozumienie w tej kwestii - ocenił Korol.

Czy w pracy na nowym stanowisku pomocne będzie ministerialne doświadczenie? Korol podchodzi do tego z dystansem. Nie zgodził się też z oceną, że w polskich związkach sportowych zwykle dzieje się źle.

- Związki są jednak różne i oceniajmy każdy indywidualnie. Każdy ma inne problemy i inne potrzeby. Mówię tak też dlatego, bo byłem ministrem sportu i dzięki temu, mam trochę wiedzy na temat tego, jak polskie związki funkcjonują - zauważył.

Korol nie obawia się natomiast związkowej opozycji, choć w wyborach miał dwóch kontrkandydatów.

- Nie boję się środowiska. Nie zostałem wybrany jednogłośnie i teraz moją rolą jest to, żeby przekonać do siebie również tych, którzy głosowali na moich kontrkandydatów. Chcę pokazać, że nie obiecywałem gruszek na wierzbie, a rzeczy, które mam w programie, można zrealizować - zapewnił.

Wygląda na to, że pierwsze punkty programu już niebawem będą realizowane.

- Najważniejsze, żeby słuchać głosu oddolnego. Na wniosek rady trenerów, która reprezentuje kluby, zmieniamy już regulaminy najbliższych regat. Wprowadzimy pewne zmiany, z których kluby na pewno będą zadowolone - zakończył Adam Korol.

Kotowicz upowszechni kajaki?

O rok starszy od Korola jest Grzegorz Kotowicz - brązowy medalista igrzysk olimpijskich z Barcelony (1992) i Sydney (2000).

Sportową karierę zakończył w 2001 roku, po mistrzostwach świata w Poznaniu. Pozostał jednak przy sporcie - pełnił m.in. rolę dyrektora Centralnego Ośrodka Sportu w Szczyrku. Od siedmiu lat jest natomiast radnym powiatu bialskiego.

- To nie tak, że nagle zechciałem zostać prezesem. Karierę zawodniczą faktycznie skończyłem ponad 20 lat temu, ale od 10. roku życia jest praktycznie cały czas przy kajakach - wyjaśnił nam nowy szef polskiego kajakarstwa.

Kotowicza śmiało można już nazwać doświadczonym działaczem. - Byłem wcześniej w zarządzie PZKaj, byłem wiceprezesem. Ostatnio nie działałem bezpośrednio w zarządzie, ale to nie znaczy, ze byłem poza kajakami - zapewnił. - W rodzinnych Czechowicach-Dziedzicach działam praktycznie przez cały czas - dodał.

Podobnie jak Korol, także Grzegorz Kotowicz nie chce rewolucji w działaniu związku.

- Myślę o pewnych zmianach w zarządzaniu związkiem. Na pewno nie można zmieniać tego, co działa dobrze. Pewne rzeczy można jednak poprawiać. Mamy kilka regionów, które wymagają pracy i nowego spojrzenia związku na ich problemy - odparł.

Na czym chce się skupić nowy prezes? - Pod względem wyników na igrzyskach, jesteśmy drugim związkiem w Polsce. Ale pamiętajmy też, że mamy dyscypliny nieolimpijskie: kajak polo czy freestyle. Ważne jest też kajakarstwo powszechne - opisał.

Kotowicz zwrócił uwagę na to, jak popularną formą aktywności stało się kajakarstwo. - Myślę, że rocznie ponad milion osób w Polsce wsiada do kajaka – to jedna z popularniejszych aktywności w naszym kraju. Chcę patrzeć też w tę stronę i zagospodarować ten obszar działalności - zapowiedział.

Z igrzysk w Tokio polskie kajakarki przywiozły dwa medale. Drogą do tego, by było jeszcze lepiej, jest upowszechnienie kajakarstwa jako formy aktywności. Prezes PZKaj widzi w tym szansę na rozwój dyscypliny.

- Pracy przede mną dużo. Chcemy, żeby ludzie poznali nasz związek nie tylko ze strony sportu wyczynowego. Chcielibyśmy popularyzować nie tylko kajakarstwo wyczynowe, ale również, nie mniej ważne, kajakarstwo powszechne i wszystkie sporty nieolimpijskie będące w naszym związku. Bardziej powszechne uprawianie kajakarstwa na pewno przełoży się też na wyniki sportowe - nie ma wątpliwości Kotowicz.

Nie ulega wątpliwości, że sporty takie jak kajakarstwo, mimo olimpijskich sukcesów, nie wzbudzają na co dzień wielkiego zainteresowania kibiców. Niełatwo zatem o sponsorów. Wydaje się, że osoba zasłużonego sportowca na stanowisku prezesa powinna pomóc w poszukiwaniach kolejnych partnerów.

- To, że byłem utytułowanym sportowcem może otworzyć mi jakieś drzwi, ale mam nadzieję, że potencjalnych sponsorów do Polskiego Związku Kajakowego bardziej przekona to, co chcemy zaoferować - ocenił Kotowicz.

Nowo wybrany prezes chce raczej, by sponsorzy ufali mu jako skutecznemu prezesowi niż utytułowanemu sportowcowi sprzed dwóch dekad.

- Chcę żeby docenili nie to, że jestem medalistą igrzysk, a to, że będę konsekwentnym prezesem, który wykonana zadania, jakie teraz sobie stawiam - zdradził.

Patrząc na olimpijskie, i nie tylko olimpijskie, starty polskich reprezentantów, wydaje się, że Polski Związek Kajakowy powinien być coraz bardziej atrakcyjny dla nowych sponsorów...

- Z każdych igrzysk oraz innych imprez przywozimy medale. Pod tym względem jesteśmy drugim związkiem w Polsce. Mamy dużo atutów dla potencjalnych sponsorów - zakończył optymistycznie Grzegorz Kotowicz.

Legenda chce łączyć skłóconych

Mistrz olimpijski z Montrealu Janusz Peciak to sportowiec z innego pokolenia niż Korol i Kotowicz. Urodzony w 1949 roku legendarny zawodnik wiele lat spędził w Stanach Zjednoczonych, a po powrocie do kraju zdecydował się objąć funkcję prezesa Polskiego Związku Pięcioboju Nowoczesnego.

- Przez 32 lata byłem za granicą. Pracowałem jako trener amerykańskiej kadry narodowej w pięcioboju nowoczesnym. Wyjechałem do Stanów Zjednoczonych w 1985 roku. Już wcześniej miałem propozycję, by kandydować na prezesa Polskiego Związku Pięcioboju Nowoczesnego. Musiałem jednak odmówić, bo przebywałem poza krajem. Pierwszy raz taka propozycja pojawiła się już w 2012 roku - wspominał Peciak, gdy zapytaliśmy go o to, dlaczego dopiero teraz starał się o to stanowisko.

Przed nowym prezesem niełatwe zadanie. Jak się okazuje, pięciobojowe środowisko jest dość mocno podzielone.

- Teraz zmotywował mnie fakt, że w naszej „pięciobojowej rodzinie” jest dużo nieporozumień i różnych niedomówień na poziomie działaczy, ale też trenerów i zawodników. Mam doświadczenie jako zawodnik i trener, a jako prezes chciałbym się tym z naszym środowiskiem podzielić - opisał Peciak.

Wygląda na to, że po powrocie do Polski, dawny mistrz musi wcielić się w rolę "strażaka".

- Chciałbym gasić te pożary, aby w pracy szkoleniowej na poziomie kadry narodowej było więcej spokoju. Tuż przed igrzyskami MKOl zmienił swoje motto “Szybciej, wyżej, mocniej”, dodając słowo “Razem”, mając na myśli, że współpraca przynosi szybsze i lepsze wyniki. Chciałbym, aby “Razem” było motywem przewodnim podczas mojej kadencji jako prezesa, dla działań zarządu oraz w relacjach trener – zawodnik... - ocenił prezes PZNow.

Jak zauważył Janusz Peciak, zgoda wśród zawodników i działaczy jest niezbędna do dobrych wyników w pięcioboju.

- Gdy ja trenowałem pięciobój, robiliśmy to zawsze w grupie, razem. To ważne zwłaszcza w szermierce, gdzie sparingpartnerzy są praktycznie niezbędni. Musimy na poziomie szkolenia centralnego trenować razem, ale potrzebujemy do tego dobrej atmosfery, zrozumienia i wzajemnego zaufania. Oczywiście nie wyklucza to indywidualnego podejścia w procesie szkolenia do poszczególnych zawodników - podkreślił.

Nowy prezes związku chce, by polscy reprezentanci znowu walczyli o olimpijskie medale.

- Jeśli nie będzie zaufania w relacjach między zawodnikiem, trenerem i działaczem, zawsze będą jakieś problemy. Grupa wtedy będzie słabsza niż mogłaby być, gdybyśmy działali razem. Powinniśmy wspólnie dążyć do jednego celu, którym jest medal na igrzyskach olimpijskich - zaapelował. - Uważam, że każdy kto jedzie na igrzyska, musi myśleć o zdobyciu medalu. Nie wyobrażam sobie trenowania do igrzysk, tylko po to, żeby się zakwalifikować. To nie o to chodzi… - dodał.

Janusz Peciak, ze względu na swoją pracę w światowej federacji, był na igrzyskach w Tokio, gdzie obserwował starty Polaków. Jakie wnioski wyciągnął?

- W światowej federacji pełnię rolę prezydenta sędziów i delegatów, więc byłem w Tokio. Startowało trzech polskich zawodników i uważam, że stać było naszych reprezentantów na walkę o medal, ale paru punktów zabrakło. Cała trójka wystartowała bardzo dobrze, niewiele zabrakło do wysokich miejsc - nie ukrywał.

Z głosu nowego prezesa łatwo wywnioskować optymizm, tym bardziej, że niedawno powrót do sportu zapowiedziała najbardziej utytułowana zawodniczka w Polsce.

- Różne problemy miała Oktawia Nowacka. Miała przerwę w treningach i nie było jej na igrzyskach. Nie ma co ukrywać, że to ogromny talent, a pięciobój to dyscyplina, w której można odnosić sukcesy do 40. roku życia. Trzeba być wszechstronnym, a nie wybitnym w jednej konkurencji. Jeśli ta wszechstronność jest, można zdobywać medale. Również na igrzyskach olimpijskich - ocenił Peciak. - Będę starał się przekonywać Oktawię, aby wróciła i zaczęła solidnie się przygotowywać do kolejnych igrzysk w Paryżu. To jeden z największych talentów, jakie widziałem - zapewnił.

Choć Janusz Peciak dopiero zaczął urzędowanie, przystąpił do realizacji ciekawego pomysłu.

- Środowisko jest bardzo skonfliktowane. Chcę je łączyć. Pochwalę się, że próbuję zorganizować wspólne zgrupowanie biegowe dla wszystkich zawodników, którzy mają szansę zakwalifikować się na igrzyska w 2024 roku. To ma być obóz integracyjny. Jestem po słowie ze słynnym trenerem naszych biegaczy „profesorem” Zbigniewem Królem – chcę, żeby treningi poprowadziła osoba niezależna, nieuwikłana w żadne związkowe konflikty - zdradził w rozmowie z nami.

Mistrz olimpijski z Montrealu jest ważną osobą także w światowym pięcioboju. Wynikają z tego globalne obowiązki.

- W światowej federacji odpowiadam za sprawy techniczne, sędziowskie, itp. Pracujemy nad zmianami w przepisach i jestem w to bardzo zaangażowany. Pamiętamy o problemie z jazdą konną na igrzyskach w Tokio związanym z Niemką Anniką Schleu i jej trenerką. Jestem wraz z grupą roboczą odpowiedzialny za nowe przepisy w sprawie jazdy konnej, bo nie chcemy, aby ta konkurencja wypadła z pięcioboju - zaznaczył.

Trenerka Schleu uderzyła konia, na którym jej podopieczna rywalizowała w Tokio. - Nie chcemy dopuszczać do przemocy wobec koni. Mamy różne przyrządy, jak ostrogi czy baty, które jednak są od tego, aby konia prowadzić, a nie go karać. Media dużo pisały o tej sytuacji i chcemy ją wyjaśnić - podkreślił Janusz Peciak.

Nie zmienia to jednak faktu, że jazda konna w pięcioboju budzi kontrowersje. Zdarza się bowiem, że wylosowany koń nie chce pokonywać przeszkód, co nieraz kosztuje sportowca medal.

- Zmieniamy przepisy tak, by w mniejszym stopniu o końcowym wyniku decydował koń, a w większym umiejętności zawodnika. Zgadzam się, że nie wszystkie wylosowane konie mają takie same umiejętności w skokach. Większa rola parkuru pokaże natomiast, który zawodnik lepiej kontroluje konia podczas jazdy. Idziemy w tym kierunku - zapewnił prezes PZPNow. - Koń odmawiający skakania to problem, ale takie pechowe sytuacje zdarzają się w każdym sporcie. Narciarzowi może złamać się narta, kolarz może złapać gumę na trasie. Zdarza się… - dodał.

Peciak jest też jedną z osób odpowiedzialną za nowy, bardziej widowiskowy format pięcioboju, który ma obowiązywać już na kolejnych igrzyskach. Przewiduje on system "eliminacji" po każdej konkurencji, co sprawi, że walka o medale będzie "dynamiczna". Według tych planów, walka o medale ma rozstrzygnąć się w ciągu 1,5 godziny.

- Przygotowujemy naszą kadrę do nowego formatu olimpijskiego, który ma zadebiutować już w Paryżu. Od przyszłego roku wszystkie zawody seniorów kategorii A będą rozgrywane według tego formatu. A od 2023 roku ruszają kwalifikacje do igrzysk w Paryżu. Zawodami kwalifikacyjnymi będą m.in. Igrzyska Europejskie w Krakowie w 2023 r. - przypomniał działacz.

Powiązany Artykuł

Zbigniew Pacelt 1200-.jpg
Zmarł Zbigniew Pacelt. Janusz Peciak żegna przyjaciela: miałem ogromne szczęście, że go spotkałem

Teraz legenda pięcioboju musi dzielić czas na obowiązki globalne i te w kraju. Stawia sobie ambitne cele, również te finansowe.

- Gdy zgodziłem się kandydować na prezesa, wiedziałem, że jednym z bardzo ważnych celów będzie znalezienie sponsorów i dodatkowych środków dla związku. Nasza dyscyplina jest droga, ale mamy w niej historyczne sukcesy: trzy złote i brązowy medal olimpijski. Będę próbował pukać do drzwi sponsorów…. - zakończył Janusz Peciak.

Kołecki radzi i przestrzega

W ostatnich latach wybitni sportowcy coraz częściej stają na czele polskich związków sportowych. Od 2018 roku prezesem Polskiego Związku Zapaśniczego jest wicemistrz olimpijski z Moskwy Andrzej Supron.

3 września na prezesa Polskiego Związku Hokeja na Trawie wybrano z kolei olimpijczyka z Sydney Rafała Grotowskiego - 191-krotnego reprezentanta Polski, jednego z najlepszych laskarzy w historii naszego kraju. 

Prezesurę w Polskim Związku Podnoszeniu Ciężarów ma natomiast za sobą Szymon Kołecki.

Mistrz i wicemistrz olimpijski kierował tą organizacją w latach 2012-2016. Zapytaliśmy go o rady dla piątki, która w ostatnich tygodniach objęła stery innych związków. Doświadczenia Kołeckiego nie są zbyt optymistyczne...

- Nie wiem, czy wszystkie związki charakteryzują się tym samym, jeśli chodzi o prowadzenie. Jeśli tak, to bardzo im współczuję. Niedługo stracą wielu przyjaciół, znajomych… Wiele osób się na nich obrazi, więc muszą być cierpliwi i odporni na krytykę - nie ukrywał były ciężarowiec, który obecnie z powodzeniem radzi sobie jako zawodnik MMA.

Kołecki ma świadomość, ze praca prezesa nie jest wcale łatwa.

- Bez względu na to, ile dobrego by nie zrobili, zawsze znajdzie się grono osób, które będzie przeciwko nim. Będą ludzie, którzy zechcą im dokuczyć, wytykać błędy – czasami celnie, ale bardzo często na wyrost - ocenił. - Oczywiście trzeba się wsłuchiwać w głos środowiska, ale w każdym środowisku jest część osób, która będzie tylko krytykować - dodał.

Szymon Kołecki ma także inną radę. - Nowym prezesom polecam też, by nie bali się podejmować trudnych, niepopularnych decyzji. Mi czasem brakowało determinacji, by takie podjąć - nie ukrywał. - Bardzo dobrze znam Sebastiana czy Otylię i jednego jestem pewien: oni nie są tam dla prestiżu, stołków czy jakichkolwiek przywilejów. Myślę, że ci ludzie chcą działać na rzecz swoich ukochanych dyscyplin, więc nie będą się bali podejmować trudnych decyzji bez względu na konsekwencje - podkreślił.

O jakich konsekwencjach mowa?

- Konsekwencje to zwykle nastrój środowiska, który jest wyrażany w kolejnych wyborach. Wierzę jednak, że oni nie będą patrzyć na to, czy ktoś wybierze ich ponownie za trzy albo cztery lata. Myślę, że będą realizowali swoje plany i tego im życzę - zaznaczył.

Kołecki odszedł ze stanowiska w 2016 roku, gdy polskimi ciężarami wstrząsnął skandal dopingowy. Jako ówczesny prezes musiał niejako pokutować za błędy innych.

- Przypomnę incydent sprzed igrzysk w Rio. Byłem prezesem i usunąłem z kadry narodowej dwóch zawodników (Tomasza Zielińskiego i Krzysztofa Szramiaka – przyp. red.), których później w głosowaniu zarząd przywrócił pod presją środowiska. Niestety, potem obaj ci zawodnicy okazali się zamieszani w wielki skandal dopingowy. Gdybyśmy ich wtedy odsunęli od kadry, można było tego uniknąć - wspominał.

Mimo tych nienajlepszych wspomnień, Szymon Kołecki... nie żałuje zaangażowania w działalność związkową.

- Absolutnie nie żałuję, że w 2012 roku spróbowałem ratować polskie ciężary. Od kiedy przestałem być prezesem, jestem nieustannie namawiany, by kandydować ponownie. Obiecałem sobie jednak, że nigdy tego nie zrobię - odparł stanowczo.

Dlaczego więc nie chce znowu ubiegać się o fotel prezesa PZPC? - Zakładałem, że będę w związku przez cztery lata i przez ten czas zrobię, co będę mógł. Muszę jednak powiedzieć, że to była najpaskudniejsza, najnieprzyjemniejsza i najwredniejsza praca, jaką w życiu miałem - zakończył Szymon Kołecki.

Czy rozpoczynający swoje kadencje również będą wspominać czas na prezesowskim fotelu tak jednoznacznie negatywnie? O tym przekonamy się najpóźniej po upływie dwóch kadencji. Zgodnie z Ustawą o sporcie, prezesi związków nie mogą bowiem pełnić aktualnie swojej funkcji dłużej niż przez taki okres...

Czytaj także:

Paweł Majewski, PolskieRadio24.pl 

Polecane

Wróć do strony głównej