Rajd Dakar: Kamil Wiśniewski nie ma dość. "Pojechałbym jeszcze z tydzień"

2022-01-14, 17:32

Rajd Dakar: Kamil Wiśniewski nie ma dość. "Pojechałbym jeszcze z tydzień"
Kamil Wiśniewski na mecie Rajdu Dakar. Foto: PAP/EPA/YOAN VALAT

Kamil Wiśniewski, który zajął trzecie miejsce w Rajdzie Dakar w rywalizacji quadów, nie mógł nacieszyć się swoim życiowym sukcesem. - Dla mnie Dakar mógłby trwać jeszcze z tydzień - podkreślił.

Wiśniewski przed ostatnim etapem teoretycznie miał szanse jeszcze nawet na drugie miejsce, ale mówił, że nie będzie nadmiernie ryzykował, bo dla niego celem jest podium.

- Zrobiłem to, co miałem zrobić. W szóstym Dakarze jest podium! Ostatni etap jechałem zachowawczo, kontrolując quada. Miałem jakiś problem z lewym amortyzatorem po wpadnięciu w dziurę, ale dzisiaj to już bym go doniósł na plecach do mety. Dowiózł mnie, jestem z niego bardzo dumny. I oczywiście z mojego zespołu, który pracował na to cały rok. Są też dobre strony tego trzeciego miejsca. Gdybym był drugi, to za rok musiałbym być pierwszy, a tak stopniuję sobie przyjemności - żartował.

Przyznał, że tegoroczny Rajd Dakar go nie zmęczył. Co więcej, chętnie pojeździłby dłużej.

- Dwa trudne odcinki, reszta ok. Normalne, długie, szybkie. Dakar jak Dakar, był ciężki, ale nie na tyle, by mnie zmęczyć. Jeszcze z tydzień bym pojechał i byśmy zobaczyli, kto tak naprawdę jest prawdziwym dakarowcem. Ja już chyba nie jestem maratończykiem, tylko ultramaratończykiem. Kiedy przygotowania do następnego? Od poniedziałku - zapewnił zawodnik Orlen Teamu.

Niecodzienny przebieg miała rywalizacja w klasie lekkich pojazdów UTV. Polskie załogi wygrały zdecydowaną większość etapów, ale żadnej nie udało się stanąć na końcowym podium. Przed ostatnim etapem trzecie miejsce zajmowali Marek Goczał z Łukaszem Łaskawcem, jednak w piątek popełnili błędy nawigacyjne i spadli na czwarte miejsce.

- To jest Dakar. Odrabialiśmy cały rajd straty z pierwszego etapu i już byliśmy na trzecim miejscu, ale dzisiaj popełniliśmy dwa błędy nawigacyjne i niestety przegraliśmy to podium. Biorąc jednak pod uwagę, gdzie byliśmy po pierwszym etapie, a gdzie jesteśmy teraz, to i tak jest mega sukces. Jesteśmy na mecie, jesteśmy cali, wygraliśmy tyle odcinków. Mimo wszystko mam ogromną satysfakcję i jestem szczęśliwy - powiedział Marek Goczał, który tuż po zakończeniu odcinka specjalnego utonął w objęciach żony i syna.

Jak dodał, z ubiegłorocznego występu ekipa Cobant-Energylandii wyciągnęła wiele wniosków, co zaprocentowało dobrą jazdą w tym roku.

- Jakie będą wnioski po tym rajdzie? Trzeba więcej pokory, więcej treningów. Nie zrobimy już jakiego wielkiego skoku jakościowego, ale będą decydowały detale. Trzeba przeanalizować, jakie błędy popełniliśmy. Ja powiedziałem, że przestanę jeździć dopiero jak trzech Goczałów stanie na podium Dakaru, więc to jeszcze chwile może potrwać. Teraz chwilę odpoczniemy i myślę, że po wakacjach zaczniemy intensywne treningi. Do zobaczenia za rok - dodał. W rajdzie Dakar jechał także jego młodszy brat Michał, a w edycji 2023 ma wystartować również syn Eryk.

Jadący Mini Jakub Przygoński miał na ostatnim etapie problemy techniczne, ale zdołał obronić szóste miejsce. Przyznał, że decyzja o wyborze tylnonapędowego auta nie była trafiona.

- Dzisiaj na 30 kilometrów przed metą mieliśmy awarię chyba turbosprężarki, bo samochód nie miał mocy i jechaliśmy 90 kilometrów na godzinę. Liczyliśmy sekundy do Wasiliewa, który nas gonił, ale na szczęście się obroniliśmy. Trasa tego Dakaru była bardzo szybka. Nasz samochód się w nią nie wstrzelił, było dużo wydm i piachu, gdzie Mini z tylnym napędem traciło. Uważam, że na potencjał tego auta to zrobiliśmy maksymalny wynik. Na pewno jesteśmy pierwsi wśród samochodów z napędem na tylne koła. Ale marzenia o podium musimy odłożyć do przyszłego roku - zaznaczył kierowca Orlen Teamu.


Posłuchaj

Jakub Przygoński podsumowuje szóste miejsce w Rajdzie Dakar (IAR) 1:05
+
Dodaj do playlisty

 

Przygońskiego ucieszył koniec rywalizacji w Arabii Saudyjskiej.

- Jestem bardzo zmęczony. Dwa tygodnie dzień w dzień ścigamy się po kilkaset kilometrów. To wykańczające. Zawsze jak się dojeżdża do mety, to o Dakarze chce się zapomnieć. Ale teraz jadę na urlop i jak się znam, to pewnie już wtedy zacznę myśleć o kolejnym - przyznał.

Bardzo dobrze wypadli polscy motocykliści Adam Giemza i Konrad Dąbrowski, z etapu na etap notując czasy coraz bardziej zbliżone do czołówki.

- Cieszę się, że to już koniec. Dla mnie najważniejsze było dojechać do mety, bardzo tego potrzebowałem. Ostatni etap pojechałem bardzo asekuracyjnie, żeby tego nie zaprzepaścić. Ten Dakar był bardzo ciężki. Przez pierwszy tydzień musiałem odnaleźć swoje tempo, w drugim było już lepiej. Na pewno przejechałem go dużo wyższym tempem niż poprzednie. Dakar nie da o sobie zapomnieć, ale na razie myślę tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu z rodziną - powiedział Giemza. Kolejny duży postęp zrobił 20-letni Dąbrowski. Niewiele jednak brakowało, by na ostatnim etapie przydarzyło mu się nieszczęście.

- Na 30. kilometrze zapatrzyłem się w roadbooka i uderzyłem prawym ramieniem w jakieś drzewo. Bark mi nie wyleciał, ale nie wiem, czy nie ma jakichś pęknięć kości. Ale jestem bardzo zadowolony z mety i tę dojazdówkę do Dżeddy dojadę nawet z jedną ręką. To moja pierwsza taka przygoda. Jeśli się miała zdarzyć, to dobrze, że na ostatnim etapie. W tym roku trzymałem dobre tempo i zrobiłem naprawdę duży postęp w porównaniu z ubiegłym. Teraz tylko dowiem się czy jestem cały, chwilę odpocznę i wracam do treningów - zapewnił Dąbrowski.

Czytaj także:

Polecane

Wróć do strony głównej