Usyk, Fury i „Canelo” rozdawali karty. To był świetny rok dla boksu, ale fatalny dla Polaków

2022-01-04, 14:45

Usyk, Fury i „Canelo” rozdawali karty. To był świetny rok dla boksu, ale fatalny dla Polaków
Oleksandr Usyk i Tyson Fury to obecnie posiadacze najważniejszych pasów mistrzowskich w wadze ciężkiej. Ich unifikacyjna walka to marzenie bokserskich fanów na 2022 rok. . Foto: screen - Facebook/ Aleksandr Usyk, Tyson Fury

Rok 2021 stał pod znakiem wielkich bokserskich wirtuozów. Saul Alvarez zunifikował mistrzowskie tytuły, Oleksandr Usyk rozpoczął szturm na odradzającą się kategorię ciężką, a Manny Pacquiao zakończył bogatą karierę. Tylko Polakom coraz dalej do wielkich walk i mistrzowskich pasów.

  • 2021 był wspaniałym rokiem dla fanów boksu, o ile nie kibicowali Biało-Czerwonym
  • Tyson Fury i Oleksandr Usyk rozkręcają wagę ciężką jak wielcy mistrzowie z lat 90-tych
  • Saul "Canelo" Alvarez wygrał trzy walki i zunifikował pasy mistrzowskie
  • Polacy przegrali kolejne mistrzowskie pojedynki, a do tego fatalnie zaprezentowali się na igrzyskach w Tokio i mistrzostwach świata w Belgradzie

Polacy daleko od pasów

Kibice liczą na to, że rozpoczęty kilka dni temu 2022 rok będzie co najmniej tak obfity w wielkie walki jak ten poprzedni. A było w nim wszystko – dramatyczne starcia, indywidualne popisy, wielkie sensacje i pożegnanie czempiona ośmiu kategorii wagowych.

To wszystko jednak coraz dalej od polskich zawodników, w których wykonaniu ostatnie 12 miesięcy było, z nielicznymi wyjątkami, bardzo słabe. Większość karier czołowych Biało-Czerwonych pięściarzy toczy się według dobrze znanego nie tylko nad Wisłą schematu. Najpierw uporczywe nabijanie rekordu i pięcie się w rankingach jednej z czterech najważniejszych organizacji, potem negatywna weryfikacja w starciu o mniej lub bardziej ważny pas.

W ubiegłym roku mistrzowskie szanse bardzo wyraźnie przegrali Krzysztof Głowacki i Kamil Szeremeta. Pierwszy uległ Lawrence’owi Okolie przez techniczny nokaut w szóstej rundzie, ale już od pierwszej minuty starcia widać było, że wynik może być tylko jeden. Mimo wszystko ponure wrażenie zrobił zamieszczony po walce tweet ex-prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, mówiący, że Głowacki „pojechał tylko po wypłatę”. „Główka” nigdy nie unikał wyzwań i może właśnie dlatego na zawodową wygraną czeka od 2018 r. Sportowa klasa już nie ta, co kiedy zdobywał mistrzostwo świata nokautując Marco Hucka, ale ambicji odmówić mu z pewnością nie można.

Szeremeta również wytrzymał sześć rund w pojedynku z Jaime Munguią po czym został poddany. Być może jeszcze gorzej o dyspozycji naszej niedawnej nadziei świadczy fakt, że w grudniu ledwie zremisował z mało znanym Nizarem Trimechem. Miała być walka na odbudowanie, a jest dalsze oczekiwanie na pierwszą od 2019 r. wygraną.

Kownacki „wyjaśniony”?

Są takie nazwiska w polskim boksie, które niezmiennie wywołują duże zainteresowanie. Gdyby 53-letni obecnie Andrzej Gołota zdecydował się na kolejny powrót na ring, z pewnością znalazłoby się wielu chętnych żeby to zobaczyć. Tylko, że nic, w tym wysoka forma, nie trwa wiecznie, o czym w 2021 roku przekonało się kilku kolejnych rodzimych bokserów.

Pozostając w wadze ciężkiej – Adam Kownacki ponownie przed czasem przegrał z Robertem Heleniusem. Październikowa walka, oprócz tego, że potrwała dwie rundy dłużej, miała wiele wspólnego z ich pierwszym pojedynkiem z 2020 roku. Polak nie wykorzystał swoich okazji a potem szybko stracił siły i stał się łatwym celem dla Fina. Kownacki przypomniał o swoich największych mankamentach – zbyt dużej wadze przekładającej się na niską mobilność i kondycję oraz słabej defensywie. Od najwyższych celów w królewskiej kategorii, o których jeszcze niedawno głośno mówił, jest teraz tak daleko jak od swojego ostatniego zwycięstwa przez nokaut – miało ono miejsce już prawie trzy lata temu.

Z dużą prędkością pikuje w dół również kariera Artura Szpilki. Po wygranej skandaliczną decyzją z Sergiejem Radczenką w 2020 r., w minionych 12 miesiącach między linami pojawił się tylko raz. „Szpila” został znokautowany już w pierwszej rundzie przez Łukasza Różańskiego i póki co nic nie wiadomo o jego dalszych planach. Być może w przyszłości zobaczymy go w klatce KSW, o czym wspominali już właściciele federacji.

Nieliczne nadzieje

Wspomniany pogromca Szpilki – Łukasz Różański – to jedna z naszych bokserskich nadziei na 2022 rok. Pochodzący z Rzeszowa zawodnik jest bliski pojedynku mistrzowskiego w nowej wadze bridger – do 101,6 kg.

Innych polskich szans w najbliższym czasie nalezy upatrywać w Michale Cieślaku, który może zawalczyć o pas w wadze cruiser i kolejny raz pnącym się na szczyt Mateuszu Masternaku. Być może kolejną dużą walkę dostanie Maciej Sulęcki, ale na dzień dzisiejszy to już wszystkie nasze nadzieje na bokserskie lepsze jutro.

W 2021 r. do ringu wróciła dwójka polskich byłych mistrzów. Krzysztof Włodarczyk wygrał dwa pojedynki, ale jego forma daleka była od najwyższej. Ewa Brodnicka – ostatni polski posiadacz pasa jednej z czterech najważniejszych organizacji – pokonała Milenę Kolevą. W tym przypadku znów sam nasuwa się jednak argument o dobieraniu dla Polki słabszych przeciwniczek. Ukrainka ma obecnie ujemny rekord, a żadne z 20 zwycięstw Brodnickiej nie zostało odniesione nad klasową rywalką.

W ubiegłych 12 miesiącach ani jednego pojedynku nie stoczył aktywny zazwyczaj Mariusz Wach. „Wiking” wraca jednak już w styczniu i zmierzy się z niepokonanym Arslanbekiem Makhmudovem. To najciekawiej zapowiadające się starcie z udziałem Polaka na początku 2022 roku.

W Tokio i Belgradzie bez sukcesów

Fatalnego obrazu minionego roku w polskim boksie dopełniają igrzyska olimpijskie w Tokio. Awansować zdołała tam tylko czwórka Biało-Czerwonych, która razem odniosła… jedno zwycięstwo. Ta dyscyplina przyniosła nam w historii aż 43 olimpijskie medale, jednak nie przypadkiem ostatni z nich w 1992 roku.

Pięściarski świat odjeżdża nam na każdej płaszczyźnie – tak zawodowej jak i amatorskiej i niewiele zapowiada, by cokolwiek miało się w tej materii szybko zmienić. Zwłaszcza, że z jesiennych mistrzostw świata w Belgradzie Polacy również wrócili bez medali.

Królewska kategoria w natarciu

O ile jednak nie kibicowało się zbyt mocno naszym rodakom, to dla fanów boksu rok 2021 był jednym z najlepszych w obecnym wieku. Przede wszystkim za sprawą tego, co lubimy najbardziej – królewskiej kategorii.

Doszło w niej m.in. do dopełnienia trylogii między Tysonem Furym, a Deontayem Wilderem.  Październikowe zwycięstwo Brytyjczyka nie tylko ostatecznie – jak się wydaje – rozstrzygnęło tę rywalizację, ale też przez wielu uznawane jest za walkę roku. W Las Vegas zobaczyliśmy pięć knockdownów. W czwartej rundzie dwukrotnie liczony był Fury, ale w swoim stylu wrócił niemalże z zaświatów. Potem dominował rywalizację między linami i sam trzykrotnie posłał Wildera na deski. W 11 rundzie Amerykanin nie zdołał już się podnieść.

Jeśli ktoś może zagrozić posiadającemu obecnie trzy mistrzowskie pasy Tysonowi, to tylko nowa nadzieja wagi ciężkiej – Oleksandr Usyk. Po zunifikowaniu czterech tytułów w kategorii półciężkiej Ukrainiec pokonując Fury’ego dokonałby tego samego w królewskiej wadze. Na razie zrobił pierwszy, ale bardzo trudny krok – we wrześniu pokonał jednogłośną decyzją Anthony’ego Joshuę, w dodatku na terenie przeciwnika.

Fury i Usyk to obecnie gwiazdy najcięższej kategorii. Oprócz nich są tam jednak inne liczące się nazwiska jak Joshua, Dereck Chisora, Joseph Parker, Dillian Whyte, Andy Ruiz Jr… Może zbyt wcześnie, by porównywać do złotych lat 90-tych, gdy walki Riddicka, Bowe, Evandera Holyfielda, Mike’a Tysona, Lennoxa Lewisa czy Andrzeja Gołoty elektryzowały publiczność na całym świecie, ale z pewnością waga ciężka wraca na dobry kurs.

Karaibska potęga i pożegnanie Pacquiao

Frank Sanchez i Luis Ortiz to również czołówka tej kategorii. Łączy ich jeszcze jedno – pochodzą z Kuby, a zatem z kraju, który wygrał w 2021 r. bokserską klasyfikację medalową zarówno na igrzyskach w Tokio, jak i mistrzostwach świata w Belgradzie. Ta karaibska wyspa to od lat kopalnia pięściarskich talentów, które trenują dosłownie na ulicy. Niezmiennie też jedyną szansą na karierę jest dla nich nielegalna emigracja.

W amatorskim boksie minione 12 miesięcy należało więc do Kuby. Indywidualnie w zawodowej odmianie był to z pewnością rok Saula Alvareza. Odniósł trzy wygrane, wszystkie przed czasem i zunifikował mistrzowskie pasy w wadze super średniej. W bieżącym roku Meksykanin wybiera się o kilka kilogramów wyżej i celuje w starcie w kategorii junior ciężkiej z Ilungą Makabu. Przewaga gabarytów po stronie Kongijczyka byłaby ogromna, ale nie takie rzeczy widział zawodowy boks. Szkoda tylko, że nie na pewno nie zobaczymy już rewanżowej walki „Canelo” z Floydem Maywetherem Jr.

Jeśli Alvarez wybierze się na podbój junior ciężkiej, to będzie kontynuował kroczenie po śladach Manny’ego Pacquiao, który w czasie długiej kariery był czempionem w ośmiu kategoriach wagowych. 2021 był jednak ostatnim rokiem w karierze wielkiego Filipińczyka. Powróciwszy po dwóch latach doznał w sierpniu porażki z rąk Yorgenisa Ugasa i oficjalnie odwiesił rękawice na kołek. Teraz szykuje się do wyborów prezydenckich w swoim kraju i również w tej walce nie jest bez szans.

W 2020 największą sensacją była pierwsza zawodowa porażka Wasyla Łomaczenki. Rewelacyjny Ukrainiec przegrał wówczas z Teofimo Lopezem i wydawało się, że nieprędko znajdzie się mocny na jego pogromcę. Tymczasem już rok później Lopez niejednogłośnie na punkty przegrał z George Kambososem Jr. i ponownie – tym razem negatywnie – zapisał się w kategorii „sensacja roku”.

 

Na koniec subiektywne wybory redakcji polskiegoradia24.pl:

Bokser roku – Polska: Michał Cieślak

Bokser roku – świat: Saul „Canelo” Alvarez

 

Czytaj także:

 

MK

Polecane

Wróć do strony głównej