Gdzie się podziali tamci piłkarze? O tym, jak futbol zamienia się w teatr

2021-12-31, 09:00

Gdzie się podziali tamci piłkarze? O tym, jak futbol zamienia się w teatr
W ostatnich latach sędziowie mają coraz większy problem ze zjawiskiem symulowania fauli. Foto: Craig Galloway/imago sport/Forum

Wierność, walka o każdą piłkę i szacunek do sędziego - to w nowoczesnym futbolu coraz rzadsze obrazki. Mamy do czynienia z nową odmianą piłki nożnej, a wszystko wskazuje na to, że będzie już tylko gorzej.

Komu wierzyć?

Kontakt dwóch zawodników w walce o piłkę. Jeden z nich nagle upada i z przeraźliwym wrzaskiem łapie się za wyimaginowaną ranę, wijąc się z bólu. Jeśli faktycznie doszło do kontaktu, faulujący także przewraca się na murawę z grymasem, mając nadzieję na łagodny osąd arbitra – to obrazki, do których fani futbolu zdążyli już przywyknąć.

Czym właściwie jest „nurkowanie”? Choć nie istnieje oficjalna definicja, jest to działanie mające na celu osiągnięcie korzyści w postaci faulu i kary dla zawodnika drużyny przeciwnej. Polega na celowym upadku na murawę po kontakcie z rywalem. W słowniku FIFA taka sytuacja określana jest jako „symulacja”. Stawka idzie w górę z każdym metrem w kierunku bramki rywala. Największą nagrodą, jaką można „wywalczyć”, jest oczywiście rzut karny.

Lesław Ćmikiewicz, były reprezentant Polski i zawodnik "Orłów Górskiego", nie pochwala zmian zachodzących w futbolu i uważa, że wszystko zmierza w kierunku zmniejszenia atrakcyjności meczów piłkarskich.

- Piłka się zmienia. Dawniej nie było takiego wymuszania i leżenia na boisku. Dziś, dla estetyki widowiska, należałoby zrobić wszystko, żeby tak się nie działo. Są sędziowie, którzy konsekwentnie puszczają niektóre „faule”, lecz jest ich coraz więcej. Obecnie często zdarza się, że zawodnicy psują mecz poprzez takie symulacje - przyznał w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl.

Mogło się wydawać, że po pojawieniu się systemu VAR nie będziemy już mieli do czynienia z nurkowaniem. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, sędziowie nie zawsze reagują na uwagi swoich kolegów, by podjąć odpowiednią decyzję. Po drugie, nawet po analizie wideo ostateczną decyzję podejmuje człowiek, który zazwyczaj ma na to co najwyżej kilkanaście do kilkudziesięciu sekund. Po trzecie, nagranie nie jest w stanie ukazać siły, z jaką doszło do kontaktu. To, że obrońca położył rękę na ramieniu napastnika, nie oznacza, że popchnął go z całej siły.

W takiej sytuacji arbitrowi pozostaje obserwować reakcję poszkodowanego. Prawdziwy problem polega na tym, że potencjalna korzyść wpływa na poziom aktorstwa niektórych zawodników, którzy w pewnym momencie zapominają o zasadach gry fair-play.

W internecie pojawiają się czasem nagrania z piłkarzem, który po upadku w polu karnym widzi sędziego wskazującego na „wapno”, jednak przyznaje się, że kontaktu nie było, po czym zgarnia owacje zarówno od kibiców, jak i zawodników drużyny przeciwnej. To pokazuje, że mówimy o wyjątkach.

- Przypomina mi się sytuacja z minionego Euro. W meczu Belgii z Włochami Ciro Immobile padł na murawę w polu karnym, domagając się faulu, lecz po chwili jego kolega z drużyny strzelił bramkę. Co zrobił napastnik? Od razu wstał i pobiegł z gratulacjami. A kilkanaście sekund wcześniej „umierał”. Przez takie sytuacje piłka nożna staje się coraz brzydsza, a powinno być odwrotnie - wspomniał Ćmikiewicz.

Zwykły dzień w pracy

W dzisiejszych czasach, kiedy piłkarze zgarniają miliony rocznie, na drugi plan wędruje lojalność. Kluby piłkarskie najczęściej są traktowane przez piłkarzy jako miejsce pracy. Często drużyna jest odskocznią do kariery w większym klubie, szansą na zgarnięcie ogromnej premii za podpisanie kontraktu.

Ciężko jednak krytykować piłkarzy za takie ruchy. Niemal każdy z nich chce wykorzystać moment chwały, spowodowanej dobrą formą i zainteresowaniem wielkich graczy na rynku. Nie chodzi tu tylko o kwestie finansowe, ale także o budowanie marki. Zawodnik, który zdecyduje się pozostać w jednym klubie do końca kariery, otrzyma nagrodę w postaci szacunku swoich kibiców i, być może, stanowiska kierowniczego. Jeśli jednak wybierze transfer, po kilku latach może okazać się, że znalazł się na ustach całego futbolowego świata, a kibice opuszczonej drużyny potrafili wybaczyć „zdradę”.

Często decyzja o przenosinach powodowana jest stagnacją drużyny, która nie pozwala na sięgnięcie po trofeum. Jednym z przykładów jest Fernando Torres, który w 2007 roku dołączył do Liverpoolu, klubu, który kilka miesięcy wcześniej dotarł do finału Ligi Mistrzów po raz drugi w ciągu trzech sezonów. Wszystko wskazywało na to, że utrzyma się w europejskiej czołówce i wywalczy upragniony tytuł mistrza Anglii. Tak się jednak nie stało. Torres szedł w górę, „The Reds” – w dół. Pojawienie się w klubie Roya Hodgsona było jedynie zwiastunem kilkuletniego kryzysu. „El Nino” znajdował azyl w reprezentacji Hiszpanii, która zdobywała w tamtym okresie puchar za pucharem.

Napastnik marzył jednak o sukcesach z klubem, dlatego ostatecznie zdecydował się na przenosiny do Chelsea, z którą wygrał Ligę Mistrzów, Puchar Anglii, dokładając do swojego dorobku trofeum Ligi Europy. Fani Liverpoolu początkowo palili koszulki z jego nazwiskiem i nazywali go zdrajcą, jednak po kilku latach, gdy ponownie pojawił się na Anfield w meczu legend klubu, nie przywitały go gwizdy, lecz aplauz. Można więc przyznać, że w tym przypadku decyzja się opłaciła.

Obecnie ciężko znaleźć podobny przykład, bowiem transfery do jednego z bezpośrednich rywali nie są już rzadkością. Kiedyś było to nazywane wręcz zdradą, dziś jest po prostu zmianą pracodawcy.

Sędzia nie jest już nietykalny?

Sporna sytuacja, zawodnik przewraca się w polu karnym. Kilka sekund później arbitra zaczynają otaczać zawodnicy, wykrzykując i pokazując, co się ich zdaniem przed chwilą wydarzyło. Czasami rzeczywiście zdarza się sytuacja, w której sędziowie (łącznie z tymi obsługującymi VAR) popełnią karygodny błąd.

W większości przypadków mamy jednak do czynienia z wymuszeniem sprzyjającej decyzji ze strony arbitra. Spektakl przygotowany przez zawodników, w którym jeden z nich wije się z bólu i łapie się za wyimaginowaną ranę, a reszta otacza sędziego, domagając się sprawiedliwości, czasem sprawia, że dyktowany jest rzut karny decydujący o zdobyczy punktowej. Lesław Ćmikiewicz proponuje rozwiązanie mające zapobiec takim sytuacjom.

- W obecnych czasach zawodnicy próbują się wykłócać z arbitrem. W dobie systemu VAR jest to czysta głupota. Sędzia komunikuje się ze swoimi kolegami, którzy przybliżają mu sytuację, dlatego takie wymuszanie niczego nie zmieni. Moim zdaniem można rozważyć pomysł, by jedynym zawodnikiem uprawnionym do takich rozmów był kapitan.

Dużą rolę w takich wypadkach odgrywa charakter sędziego, a kluczem do podjęcia odpowiedniej decyzji wydaje się postawa, która nie pozwoli piłkarzom „wejść mu na głowę”. Jednak bez konkretnych działań zawodnicy wkrótce mogą przejąć władzę nad arbitrami.

Jan Kosewski, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej