Nie żyje Artur "Waluś" Walczak. Przegrał najważniejszą walkę. Kim był?

2021-11-26, 15:27

Nie żyje Artur "Waluś" Walczak. Przegrał najważniejszą walkę. Kim był?
Nie żyje Artur "Waluś" Walczak. Tragiczny finał nokautu na PunchDown 5 . Foto: Instagram / instagram.com/artur_walus_walczak/ / Artur Walczak

Artur "Waluś" Walczak nie żyje - ta ponura wiadomość zszokowała w piątkowy poranek nie tylko środowisko sportów walki. Kim był zawodnik, który po nokaucie na gali PunchDown 5 od ponad miesiąca pozostawał w śpiączce?

  • Artur "Waluś" Walczak zmarł na skutek uderzenia otrzymanego na gali PunchDown 5
  • Były strongman miał 46 lat
  • Zawody w uderzaniu otwartą ręką są nowością w Polsce, a już zebrały tragiczne żniwo

Slapfighting, czyli zawody polegające na uderzaniu w twarz otwartą ręką bez możliwości obrony, robią prawdziwą furorę w Rosji. Niedawno zawitały także nad Wisłę i bardzo szybko nie tylko zebrały spore grono fanów, ale też uczestników chętnych sprawdzić się w nowej formule.

Co jest w niej tak atrakcyjne? Dla widzów przejrzyste zasady - zawodnicy stają naprzeciwko siebie i naprzemiennie wymieniają się uderzeniami z otwartej ręki, bez gardy. Walka trwa trzy rundy, chyba, że wcześniej dojdzie do nokautu. Nie wolno wyprowadzać ciosów w tył głowy i szyję, ani odrywać nóg od podłoża. I to już wszystkie reguły gry.

Zawodników najbardziej przyciąga jednak szybko rosnąca popularność i duże pieniądze z tym związane. Od pierwszej gali federacji PunchDown pula nagród rosła lawinowo, aż przed feralną z numerem "5" wyniosła 50.000 zł. To kwota, o której jednorazowym zarobieniu większość uczestników mogła wcześniej pomarzyć. A wywodzą się oni głównie ze sportów siłowych - byli i wciąż aktywni bokserzy, kickbokserzy, strongmani, kulturyści czy przedstawiciele siłowania na rękę.

Nie żyje Artur "Waluś" Walczak. Sportowa kariera

W taki sposób - skuszony potencjalną nagrodą - do slapfightingu trafił Artur Walczak - strongman z blisko 20-letnim doświadczeniem? W 2015 r. został wicemistrzem Polski w parach, do dziś jest rekordzistą świata w tzw. "spacerze farmera" - chodzeniu z dwiema walizkami o wadze 150 kg. każda. Na swoim koncie ma też trzy walki w formule MMA.

Urodzony w Gnieźnie "Waluś" śmiertelny cios otrzymał 22 października podczas wydarzenia rozgrywającego się we Wrocławiu. Jego autorem był mistrz federacji - Dawid "Zaleś" Zalewski.

Niestety, jak wykazał przykład Walczaka, nie każdy jest "Pudzianem", a choćby zawody siłaczy czy "armwrestlingu", mimo że wymagają ogromnej siły, nie uczą odporności na ból. Od feralnego uderzenia przez ponad miesiąc były strongman pozostawał w śpiączce farmakologicznej. Kolejne próby wybudzenia nie powiodły się i 26 listopada rano "Waluś" przegrał najważniejszą walkę w życiu - o własne życie.

Artur "Waluś" Walczak nie żyje. Prokuratura bada sprawę

Dziś, gdy wiemy już, że Artur "Waluś" Walczak nie żyje, jak bumerang powracają kontrowersje powstałe po feralnej gali PunchDown 5.

Ta pierwsza dotyczyła rzekomego braku na miejscu karetki. Informację taką podał Piotr Witczak, znany jako Bonus BGC, przyjaciel Artura Walczaka. Wtórował mu w upublicznionej potem prywatnej wiadomości autor nieszczęśliwego nokautu, późniejszy zwycięzca zawodów – Dawid Zalewski.

Rewelacje Witczaka zostały zdementowane przez właścicieli federacji, a sprawa ma znaleźć finał w sądzie.

Organizatorzy zapewniają, że na miejscu była nie tylko karetka, ale też czterech ratowników:

- Karetka będąca własnością prywatnej firmy medycznej podczas prywatnego wydarzenia nie służy do przewożenia osób z bezpośrednim zagrożeniem życia lub zdrowia do szpitala. Funkcję tę sprawuje wyłącznie państwowe pogotowie, które nie świadczy usług wynajmu personelu na prywatne wydarzenia - tak tłumaczą konieczność wezwania mimo wszystko publicznej służby zdrowia.

Ze swoich słów wycofuje się też sam Zalewski:

"Odnośnie mojej rozmowy z Bonusem. Pod wpływem emocji i alkoholu napisałem bzdurę gdzie źle dobrałem słowa. Karetka była zaparkowana na PARKINGU, a ja po prostu jej nie widziałem. Zresztą jest tam monitoring i nagrania są zabezpieczone przez policję. Tak naprawdę to byłem skupiony na kolejnej swojej walce i nie rozglądałem się co dzieje się dookoła. Źle dobrałem słowa, za co chcę przeprosić organizację PunchDownFight, bo przez moje przejęzyczenie wylewa się fala hejtu. Pomoc medyczna była, karetka była, wszystko było na miejscu" - pisze Zalewski.

Nie jesteśmy od oceniania jak było naprawdę. Sprawą już zajmuje się wrocławska prokuratura i to im należy pozostawić ustalenie faktów.

Sporty walki dostały "z liścia"

Pewne za to jest, że za organizację tak niebezpiecznego wydarzenia muszą odpowiadać zaprawieni w bojach zawodowcy. W przypadku gal Punchdown nie ma to jednak zastosowania. Jeden z właścicieli  federacji zajmował się wcześniej streamowaniem gier na „Youtube”, drugi to popularny uczestnik jednego z wielosezonowych reality show. 

Waluś nie żyje i nic już tego nie zmieni, wiele za to może zmienić jego śmierć w środowisku sportów walki, o ile slapfighting można w ogóle do takich zaliczać. Niektórzy mają problem by nazywać sportem brydż czy szachy, inni przez wiele lat krzywo patrzyli na MMA. Walki na gołe pięści, czy uderzanie otwarta ręką to jednak niebezpieczeństwo o dużo większym kalibrze, w dodatku nowe, a co za tym idzie bardzo mało znane.

Tragedia Artura Walczaka powinna być potężnym – nomen omen – ciosem „z liścia” nie tylko dla niedoświadczonych organizatorów slapfightingu, ale też dla samych zawodników i wreszcie widzów. Wszyscy oni muszą sobie zdać sprawę z tego, że promując tak niebezpieczne wydarzenia mogą przyczynić się do kolejnych tragedii.

Życia „Walusia”, jak i zdrowia jego konkurentów nie da się już odzyskać za żadne pieniądze. To chyba najlepszy moment by zastanowić się gdzie leży granica między sportową rywalizacją, a publicznym narażaniem się na śmierć czy kalectwo dla uciechy widzów.

Czytaj także:


MK

Polecane

Wróć do strony głównej