Jaką prawdę ujawni "Lance"? Armstrong: nie będę was okłamywał

2020-05-19, 12:00

Jaką prawdę ujawni "Lance"? Armstrong: nie będę was okłamywał
Lance Armstrong. Foto: PAP/GUILLAUME HORCAJUELO

ESPN i Netflix mogą mówić o gigantycznym sukcesie miniserialu "The Last Dance", który zbiera świetne recenzje i bije rekordy popularności. Amerykańska stacja sportowa postanowiła pójść za ciosem i wykorzystać koniunkturę, tworząc nowy dokument o jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii sportu.

"The Last Dance" opowiada o historii, którą Michael Jordan napisał z Chicago Bulls w sezonie 1997/98. To dokument wyjątkowy, który wykorzystuje materiały dotąd niepublikowane - ekipa telewizyjna towarzyszyła zespołowi w ostatnim wielkim sezonie, w którym nie brakowało napięć i tarć. Świetna narracja, napięcie, pokazywanie innej strony tego, co wszyscy fani wydawali się wiedzieć, złożyło się na ogromne zainteresowanie i entuzjastyczne recenzje.

Spektakularny sukces na parkiecie, spektakularny sukces przed telewizorami

"Last Dance" jest niezwykłą historią, która pozwala zrozumieć nie tylko to, jak został zbudowany ten zespół, ale też to, jak zdołał poradzić sobie z problemami.

Wielu ekspertów przewidywało, że starzejące się legendy najlepsze lata mają już za sobą, a Jordan nie zdoła zerwać się do tego, by raz jeszcze poprowadzić drużynę do sukcesu. Wątpliwości mieli sami włodarze klubu, którzy stanęli przed dylematem, czy nie odpuścić walki o mistrzostwo i nie skupić się na odmłodzeniu kadry.

>>>The Last Dance/Ostatni taniec odsłania kulisy relacji gwiazd. Kobe Bryant i Michael Jordan, bracia spod kosza

Mimo kilku wielkich postaci, które składały się na sukcesy "Byków", to Michael Jordan jest centralną postacią dokumentu.

Na ekranie oglądamy oczywiście Scottiego Pippena, Dennisa Rodmana, jeden z odcinków jest poświęcony Toniemu Kukocowi, którego przyjście wywołało niemal bunt w drużynie, opowiada też o właścicielu klubu Jerrym Reinstdorfie i Jerrym Krause, który stał za budową mistrzowskiej ekipy. 

To jednak Jordan, który jest jednym z największych sportowców w dziejach, skupia najwięcej uwagi. Artysta koszykówki, który jest dla wielu uosobieniem amerykańskiego snu, poprowadził swoją karierę w sposób, który zrobił z niego multimilionera i niesamowicie wpływową osobę, idola, którego nie sposób było nie doceniać. Mijają lata, NBA cały czas ma postaci wielkie, jednak mit Jordana jako gracza największego cały czas trwa.

>>> #zostanwdomu i zobacz np. na Netflix sportowy film - Le Mans '66' Borg vs. McEnroe; Wyścig ; Wściekły Byk, Rocky <<<

ESPN i Netflix świętują sukces, a miliony na całym świecie śledzą losy jednego z najbardziej pasjonujących sezonów największej koszykarskiej ligi, patrzą na żywą legendę.

Jordan nie był postacią kryształową, pojawiały się doniesienia o jego skłonnościach do hazardu, o tym, że zdarzało mu się rządzić twardą ręką i obrażać innych. Niektórzy też zarzucali mu, że nie wykorzystywał swojej ogromnej popularności do tego, by próbować zmienić coś na świecie, zaangażować się w coś więcej niż sport.

To jednak nie zmienia niczego - w dokumencie na każdym kroku widać, że Jordan to po prostu ikona, zafiksowana na punkcie zwycięstwa, która na koniec wygrała, tym samym potwierdzając słuszność swojej postawy i wyborów. Mówienie, że Jordan jest wzorem sportowca, ma podstawy.

Do tego, z jakim odbiorem spotkał się program, z pewnością przyczyniła się pandemia koronawirusa, w której wielu kibiców dawało się ponieść sentymentalnym podróżom, przypominała sobie najważniejsze sportowe wydarzenia i wyjątkowe postaci. Dokument jest świetny, ale trzeba też przyznać, że idealnie wstrzelił się w swój czas.

Nic dziwnego, że ESPN postanowiło pójść za ciosem. Tym razem jednak wybór sportowca, który zostanie pokazany, będzie znacznie bardziej kontrowersyjny. Już teraz można usłyszeć głosy ludzi, którzy nawet nie zamierzają go obejrzeć. Dla zasady, z szacunku dla sportowców, którzy grali czysto, z nienawiści do człowieka, który zakpił z milionów. Tym człowiekiem jest Lance Armstrong.

"Co najgorszego zrobiłeś w życiu?"

- Każdy człowiek powinien stanąć przed pytaniem, co najgorszego zrobił w swoim życiu - od tej kwestii rozpoczyna się podzielony na dwie części film "Lance", którego premiera została przyspieszona. Pierwszy odcinek zostanie wyemitowany 25 maja, drugi zaś 1 czerwca.

Jeśli chodzi o najgorsze rzeczy w życiu Armstronga, to z pewnością miałby z czego wybierać. Mówimy tu o kimś, kto był bogiem sportu, w kolarstwie osiągnął wszystko, pokonywał rywali w sposób bezdyskusyjny, ale też zwyciężył w innej, ważniejszej batalii.

W 1996 roku zdiagnozowano u niego raka jąder. Musiał porzucić kolarstwo, przeszedł dwie operacje, cztery cykle chemioterapii, po prawie dwóch latach wrócił do sportu. I wkrótce zaczął zwyciężać. W 1999 roku wszedł na szczyt, wygrywając Tour de France. Nic nie zapowiadało tego, że spadnie z niego w sposób tak spektakularny.

Co roku stawał na najwyższym stopniu podium najważniejszych wyścigów, zarabiał miliony, był niekwestionowaną gwiazdą, inspirował, wielu uważało go za wzór. To, że wszystkie największe sukcesy osiągnął już po wygranej walce z nowotworem, dawało mu szczególne miejsce w sercach kibiców.

W 2001 roku na pieczołowicie budowanym wizerunku pojawiła się rysa w postaci oskarżeń o doping. Później David Walsh i Pierre Ballester wydali książkę "Tajemnice L.A. Co ukrywa Lance Armstrong?", która nie tyle rzucała cień na świat zawodowego kolarstwa, co pokazywała go jako dopingowy raj, w którym każdy liczący się zawodnik jest uwikłany w brudny wyścig zbrojeń. Armstrong i ludzie z jego otoczenia byli tu głównymi bohaterami.

Michele Ferrari, długoletni opiekun medyczny Armstronga, został oskarżony i skazany na 11 miesięcy i 24 dni więzienia w zawieszeniu oraz na roczny zakaz wykonywania zawodu przez włoski sąd w głośnym procesie. Zeznawał w nim były podopieczny Filippo Simeoni. Zeznawał także Mike Anderson, który przez lata współpracował z Armstrongiem. O sprawie pisał "L'Equipe" i media na całym świecie. Kolarz znalazł się też na celowniku Światowej Agencji Antydopingowej).

Oskarżeń przybywało, stopniowo, krok po kroku, pętla się zaciskała. Armstrong zdążył przejść na sportową emeryturę i wrócić z niej (w 2009 roku jeździł w kazachskiej Astanie "od Australii po Francję", aby promować światową kampanię na rzecz walki z rakiem) po tym, jak na dopingu złapany został Floyd Landis, były kolega z teamu, który miał zostać jego następcą. Landis także oskarżał Armstronga, podobnie jak inni współpracownicy, którzy mówili, że byli świadkami przyjmowania przez niego EPO i innych substancji.

W 2012 roku bomby zostały spuszczone, by zniszczyć wizerunek Armstronga jako sportowca. I jako człowieka.

"Nie będę was okłamywał"

- Nad Armstrongiem musiał być roztoczony pewien parasol ochronny, otrzymywał przecieki, kiedy będą robione badania, szczególnie dotyczy tych niezapowiedzianych kontroli. Wokół niego musiał być też zespół ludzi, którzy potrafili go w nagłych sytuacjach przygotować do kontroli tak, aby ten test przyniósł wynik negatywny - mówił przewodniczący Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie prof. Jerzy Smorawiński pytany o to, jak Armstrongowi udało się przez lata unikać dopingu.

Dopiero w 2012 kolarz został dożywotnio zdyskwalifikowany, odbierano mu kolejne nagrody i odznaczenia, tracił kontrakty ze sponsorami. Donoszono o tym, że był bliski bankructwa, odwrócili się od niego wszyscy. Początkowo wypierał się wszystkiego, później wyrażał skruchę i ujawniał kolejne szczegóły tego, jak wyglądała jego kariera od kuchni (czy od laboratorium).

Armstrong podejmował próby tego, by wybielić swoje imię i odzyskać twarz. Kiedy w swoim programie gościła go Oprah Winfrey, mówił o tym, że "oczywiście ma wyrzuty sumienia" i że jego wyznania są "pierwszym krokiem". "Płacę cenę i zasługuję na nią" - dodał nawiązując do kary dożywotniej dyskwalifikacji i odwrócenia się od niego sponsorów.

Jednocześnie jednak podkreślił, że chciałby powrócić do sportowej rywalizacji i wyraził opinię, że swoją karę uważa za zbyt surową.

- Zasługuję na karę, ale nie jestem pewien czy na karę śmierci - oświadczył. 

Gospodarz popularnego wieczornego programu telewizji CNN Piers Morgan nazwał Armstronga "przestępcą". Przypomniał, że zastraszał on swoich kolegów z drużyny, żeby nie ujawniali dopingu i pozwał do sądu brytyjskiego dziennikarza zarzucając mu oszczerstwo, gdy ten go zdemaskował. Te rzeczy sprawiały, że Armstrong jest człowiekiem znienawidzonym przez wielu. Ci, którzy wchodzili mu w drogę, byli skazani na porażkę, a sportowiec nie wahał się przed niszczeniem tych, którzy mogli zagrozić jemu i jego wizerunkowi.

Choć stracił miliony, okazało się, że do bankructwa jest mu daleko. Były kolarz w przeszłości przekazał 100 mln USD funduszowi powierniczemu. Zarządzający nim zainwestowali pieniądze w 2009 roku w Uber Technologies Inc., która wówczas była we wczesnym etapie rozwoju. Armstrong nie wiedział, jakie przedsiębiorstwo wsparły jego fundusze.

W kolejnych latach aplikacja umożliwiająca zamawianie transportu samochodowego poprzez kojarzenie pasażerów z kierowcami zyskała na popularności. Niegdyś firma wyceniana była na 3,7 mln, a obecnie są to dziesiątki miliardów. Udało mu się więc uratować. Armstrong miał momenty, w których był zepchnięty na dalszy plan, musiał się bronić, odpierać ataki, tłumaczyć i starać się zyskać współczucie dawnych kibiców. Koniec końców jednak nigdy nie został wyrzucony z życia publicznego, jego nazwisko, choć kojarzone z oszustwem i ogromnym skandalem, nie zginęło.

W filmie "Lance" były sportowiec mówi, że powie całą prawdę i nie zamierza nikogo okłamywać.

"To była decyzja, którą musieliśmy podjąć"

W dokumencie Armstrong mówi, że zaczął stosować doping w wieku 21 lat. Oznacza to, że właściwie cała jego kariera i wszystkie osiągnięcia były naznaczone oszustwem.

- Próbowaliśmy kortyzonu, dopingu mało efektywnego, ale EPO było na zupełnie innym poziomie. Korzyści były tak duże, że nasz sport przeszedł z miejsca od dość lekkiego dopingu, który zawsze istniał, do tego paliwa rakietowego. To była decyzja, którą musieliśmy podjąć - powiedział 48-latek.

W przeciwieństwie do "The Last Dance" film, który będzie miał premierę już w przyszłym tygodniu, pokaże zupełnie inny obraz sportowca. Nie zobaczymy w nim lidera, którego widzimy przez pryzmat sukcesów i wspaniałych momentów. Będzie dotyczył postaci, której upadek jest jednym z największych w historii sportu. Postaci, która przez lata oszukiwała wszystkich i zmierzała do celu po trupach. Postaci, która w końcu została zdemaskowana i odarta ze wszystkich idei, które przyświecają współzawodnictwu i rywalizacji.

Oczywiście Armstrong nie jest w tej historii jedynym winnym, jego doping miał inny charakter, w procederze uczestniczyły dziesiątki ludzi, którzy zszargali obraz profesjonalnego kolarstwa. Sportu, w którym w jego najczarniejszym czasie bez dopingu nie można było myśleć o sukcesie, co potwierdza wielu ekspertów i byłych zawodników.

Nie ma jednej prawdy, która byłaby w stanie zdefiniować wszystko, co wydarzyło się przez lata kariery Armstronga. Nawet po takim czasie i wszystkich szczegółach, które poznał świat, nie da się podważyć niektórych rzeczy, które osiągnął, jak choćby działalności jego fundacji, która zebrała kilkadziesiąt milionów dolarów na rzecz walki z rakiem.

Nie można nie brać pod uwagę trudnego dzieciństwa, jakie miał, wpojonych mu wartości i tego, że w niektórych przypadkach w drodze na szczyt bezwzględność jest jednym z nieodłącznych elementów, które pozwalają wspinać się po drabinie do sukcesu. Dla niektórych ludzi świat dzieli się na przegranych i zwycięzców - mówiąc eufemistycznie, sam Armstrong używał innych określeń.

Nie można też nie brać pod uwagę tego, że kolarz w jednym z wywiadów przyznał, że nie zmieniłby niczego w swojej karierze. Nawet mimo tego, że po latach znalazł się w tym miejscu i w tej sytuacji. I w żaden sposób nie zdoła tego zmienić.

Sportowe dokumenty na szczycie?

Dokument o Michaelu Jordanie i jego "Ostatnim Tańcu" zdołali wyznaczyć nowy trend w czasie pandemii. Z dokumentu, który miał wzbogacić czerwcowe play-off NBA, z miejsca stał się dla fanów sportu przedmiotem uwielbienia.

Telewizyjne stacje błyskawicznie wyciągnęły wnioski i odpowiadają na to zapotrzebowanie w momencie, w którym sport na żywo dopiero szykuje się do powrotu. Po filmie poświęconym Armstrongowi wydany zostanie kolejny, którego bohaterem będzie legendarny Bruce Lee, wpisany w historię sportu i popkultury. Potem przyjdzie pora na baseball i rywalizację Sammy'ego Sosy i Marka McGwire'a.

ESPN swoją serię "30 for 30", czyli trzydzieści dokumentów na swoje trzydzieste urodziny, rozpoczęło w 2009 roku. Są wśród nich perełki, które jednak były skazane na to, by trafić do wąskiego grona odbiorców. Być może (miejmy taką nadzieję) obserwujemy zmianę, która pozwoli rzucić nowe światło na sport i zyskać miliony odbiorców na całym świecie.

>>>Bandyci, policjanci, zakonnicy i inni. Hollywood kocha sportowców

Sport na żywo nie zostawiał wiele miejsca na wspominanie, czasem nawet dogłębne analizy przepadają wobec natłoku informacji. Sport to jednak przede wszystkim historie wyborów, postaw, to dziedzina życia, w której charakter, a nie tylko umiejętności, ma kluczowe znaczenie.

To drogi do zwycięstwa i niemal nadludzkiego statusu, ale też wielkie upadki, w których ludzie z bohaterów stają się zerem. Najważniejsze jest jednak to, że w tym wszystkim dominuje autentyzm, ponadczasowość i uniwersalność przekazu. Sport w umiejętnie prowadzonej narracji wykracza znacznie poza boiska, parkiety, bieżnie czy maty. 

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej