Porywał tłumy, zmarł tragicznie w samotności. 15 lat temu odszedł Marco "Il Pirata" Pantani

2019-02-14, 23:55

Porywał tłumy, zmarł tragicznie w samotności. 15 lat temu odszedł Marco "Il Pirata" Pantani
15 lat temu odszedł Marco Pantani, który wygrywał górskie etapy jak nikt inny. Foto: Facebook/PrintScreen/MarcoPantani

Był wielkim objawieniem kolarstwa w mrocznej epoce związanej z nadużywaniem EPO na masową skalę. Odstawał od rywali posturą, ale kiedy pojawiały się podjazdy nie było na niego mocnych. Wielu czołowych kolarzy tamtych czasów wspomina go jako koszmar. Brawurowa jazda w górach dała mu przydomek "Il Pirata" - tak też zakończył swój żywot. Znaleziono go martwego w pokoju hotelowym w Rimini, a przy nim kilogram kokainy.

Należy do elitarnego "klubu" zawodników, którzy w jednym sezonie wygrali dwa najstarsze, wieloetapowe wyścigi kolarskie: Tour de France i Giro d'Italia. Przed nim udawało się to tylko najprawdziwszej kolarskiej elicie: Fausto Coppi, Jacques Anquetil, Eddy Merckx, Bernard Hinault, Stephen Roche, Miguel Indurain i Marco Pantani - od 1998 roku nikt tej sztuki jak dotąd nie powtórzył.

Rok później - w 1999 - dawał na trasie Giro wielki popis klasy sportowej, który okazał się początkiem końca. Różową koszulkę lidera wyścigu założył po brawurowej wygranej pierwszego górskiego etapu z podjazdem na Gran Sasso. Osiem dni później doszło do zdarzenia epokowego: podczas podjazdu do miejscowości Oropa (gdzie jest słynne sanktuarium Matki Boskiej), kolarz zerwał łańcuch i został wyprzedzony przez przeciwników.

W jeżdżeniu po górach nie miał jednak sobie równych. Rower naprawiono, a zawodnik rywali najpierw dogonił, a potem wyprzedził. Wygrał ten etap i w odstępie kilku dni dwa następne - również górskie: do Alpe di Pampeago i Madonna di Campiglio. Wydawało się, że nikt i nic nie odbierze mu zwycięstwa - miał ponad pięć minut przewagi nad drugim w klasyfikacji generalnej.

Był świt 5. czerwca 1999 roku, kiedy w asyście lekarza własnej ekipy został odwiedzony przez lotną eskadrę antydopingową. Badania wykazały przekroczenie dopuszczalnego poziomu hematokrytu. Wynik 53% nieznacznie przekraczał normę wynoszącą 50%. Zawodnikowi nie udowodniono jednak stosowania EPO, kontrola antydopingowa niczego nie wykazała poza wspomnianym poziomem HCT (stosunek objętości czerwonych krwinek do ogólnej ilości krwi. EPO powoduje ich zwiększoną produkcję, a one transportują przecież tlen co pozwala osiągnąć większą wydolność). Został wykluczony i zawieszony na podstawie ówczesnych przepisów o ochronie życia i zdrowia kolarzy. Brzmi to jakby władze kolarskie wiedziały o masowym procederze i próbowały minimalizować straty w imię widowiskowości dyscypliny.

Po latach wyszły na jaw zeznania świadków, które utajniono w czasie afery. Znajomi i bliscy zawodnika potwierdzali, że używał zabronionych substancji, ale - z kolei - szemrane postaci ze światka nielegalnych zakładów twierdziły, że miały "cynk" o nieuchronnej kontroli mistrza, która miała mu uniemożliwić wygranie Giro d'Italia.

Samo EPO nie było niebezpieczne, bardzo groźne było natomiast jego nadużywanie. Wielu sportowców (głównie kolarzy) umarło w tamtych latach. Przyczyną były zwłaszcza zaburzenia kardiologiczno - krążeniowe. Zgony często następowały we śnie, kiedy rytm serca - w spoczynku - spadał poniżej bezpiecznego poziomu. Wielu sportowców sypiało wówczas z podłączonym urządzeniem typu "Holter-EKG" z alarmem. Kiedy robiło się niebezpiecznie dzwonił sygnał, kolarz się budził i wskakiwał na rowerek stacjonarny, żeby ...uratować sobie życie przez podniesienie - w wyniku wysiłku - poziomu akcji serca. 

W górach był unikatowy i niedościgniony. Na podjazdach cierpieli przy nim wszyscy, którzy próbowali dotrzymać mu kroku:

- Gdybym jeszcze raz ruszył za Pantanim to bym umarł - mówił o próbie wytrzymania tempa Włocha Paweł Tonkow - czołowa postać ówczesnego peletonu zawodowego.

Pantani nie liczył się w jeździe po płaskim terenie, nie miał cech sprintera ani do jazdy na czas, ale kiedy pojawiały się podjazdy stawał się prawdziwym demonem, który dyktował warunki nie do zniesienia dla konkurentów:

- Jest dosyć przyjemne patrzyć jak oni wszyscy cierpią kiedy zaczynamy podjazd - mówił zawodnik, który brawurową jazdą w górach zyskał przydomek "Il Pirata". Drobny, łysy, z kolczykiem w uchu i charakterystyczną bandanką na głowie, we Włoszech mówiono o nim również "elefantino" (słonik) - ze względu na odstające uszy.

Należy uczciwie przyjąć, że w tamtych latach wszyscy brali niedozwolone preparaty. Dzisiaj kolarstwo jest nieco inne, ale osiągnięcia Marco Pantaniego wszystkim pozostały w pamięci. Nie byłoby fenomenalnej popularności Tour de France i Lance Armstronga gdyby nie spektakularna jazda "Pirata" po górach, a trzeba zauważyć, że rywalizował on w tamtych latach z czołówką niezwykle liczną i wyrównaną. Cieniem i głównym przeciwnikiem Armstronga był praktycznie tylko Jan Ullrich, a Pantani walczył i z Niemcem, i z Miguelem Indurainem, Pawłem Tonkowem, Jewgienijem Bierzinem, Tony Romingerem, Claudio Chiappuccim i wieloma innymi, wśród których był też Zenon Jaskuła. Sytuacja w kolarstwie lat '90 przypominała tę z pięsciarskiej kategorii "królewskiej", a najpopularniejszymi włoskimi sportowcami na świecie byli wówczas Roberto Baggio, Alberto Tomba i Marco Pantani.

- Nikt nie wygrywa Tour de France na samej wodzie mineralnej - mówił Jacques Anquetil, który wygrywał "Wielką Pętlę" 5 razy w latach '50/60. Gdyby wnikliwie poszperać, w historii zwycięstw  TdF znaleźlibyśmy alkohol, amfetaminę, a potem EPO. Dość łatwo o tym myśleć zważywszy, że mówimy o przejechaniu 3000-4000 kilometrów w kilka tygodni, w zmiennych warunkach ukształtowania terenu i przy różnej (często skrajnie) pogodzie.

Najbardziej widowiskowym elementem Giro, TdF czy Vuelty są góry, gdzie peleton się rwie i gdzie rozstrzygają się końcowe wyniki. Na przełomie lat '90/00 cały świat z zapartym tchem oglądał jak wielcy mistrzowie "odpalali turbo" na morderczych i stromych, wielokilometrowych podjazdach, których w Alpach i Pirenejach jest mnóstwo. Cytowane wyżej Oropa, Gran Sasso, Pampeago, Madonna di Campiglio, Mont Ventoux w Prowansji - to klasyczne katorgi kolarskich zmagań.

Najbardziej symboliczny jest jednak podjazd pod L'Alpe d'Huez - niedaleko Grenoble: 15 kilometrów z około 800 na 1850 metrów nad poziomem morza. Pięć najlepszych czasów to wyniki w okolicach 38 minut: dwa należą do Armstronga i dwa do Pantaniego, którego 37'34" z 1997 roku zostało pobite dopiero 10 lat później przez Alberto Contadora. Hiszpan w 2007 roku"wspiął się" w czasie 37'30".

Powrót do zawodowego peletonu w atmosferze skandalu i ciągłych podejrzeń o doping oraz medialnej nagonki nie przysłużył się Pantaniemu, który częściej niż z rywalami walczył z depresją. Najsmutniejszy z epilogów nastąpił w Walentynki 2004 roku, kiedy kolarza znaleziono martwego w hotelowym pokoju w Rimini. Przy zwłokach leżał kilogram kokainy oraz leki uspokajające, a przyczyną śmierci uznano niewydolność krążeniową, która spowodowała obrzęk płuc i mózgu. 

- Umarł w samotności, to straszne, to nasza wina: twoja, moja, nas wszystkich - powiedział o zdarzeniu Diego Armando Maradona.

Cierpieli na trasach jego rywale kiedy on dominował wśród aplauzu licznej publiczności. W życiu prywatnym było odwrotnie - to "Pirat" cierpiał. Był nadwrażliwy i uległ depresji, wiele okoliczności śmierci pozostają do dzisiaj tajemnicą. Mówi się o nieumyślnym spowodowaniu śmierci (oskarzony był diler camorry, który dostarczył kokainę) albo nawet morderstwie, którego miałaby się dopuścić mafia.

Jedno jest pewne: z dala od kolarskiej rywalizacji miał "pod górę", na końcu której nie było premii tylko śmierć. Zupełnie niepotrzebna.

Hubert Borucki, PolskieRadio24.pl


Polecane

Wróć do strony głównej