Crvena Zvezda czekała na ten moment 26 lat. Belgradzka Marakana znów poczuje smak gry w elicie

2018-09-18, 09:00

Crvena Zvezda czekała na ten moment 26 lat. Belgradzka Marakana znów poczuje smak gry w elicie
Piłkarze Crvenej Zvezdy Belgrad. Foto: ToskanaINC / Shutterstock.com

W 1991 roku piłkarze Crvenej Zvezdy Belgrad wznosili do góry Puchar Mistrzów. Od tego momentu serbski klub przeszedł wiele trudnych chwil, czekając na lepsze czasy. Czy awans do Ligi Mistrzów w niesamowitych okolicznościach to zapowiedź lepszych czasów?

Crvena Zvezda Belgrad w Lidze Mistrzów zmierzy się z Paris Saint Germain, Liverpoolem i Napoli. To szalenie trudna grupa, jednak jeśli wracać do najbardziej elitarnych rozgrywek w piłkarskim świecie, to tylko w ten sposób.

Serbski klub od momentu największego sukcesu w swojej historii zszedł na dalszy plan europejskiej piłki. To, że jest skazywany na pożarcie w nadchodzących meczach Ligi Mistrzów, to oczywistość. Piłkarski świat dawno odjechał klubom, które nie wytrzymywały lub nie były w stanie podjąć finansowej rywalizacji.

Zvezda została założona w marcu 1945 roku, kiedy powoli dobiegała końca II Wojna Światowa, a szala zwycięstwa była już po stronie Aliantów. Grupa młodych ludzi, w większości studentów i aktywnych piłkarzy, członków antyfaszystowskiego ugrupowania, zdecydowała się stworzyć młodzieżowe towarzystwo kultury fizycznej. Plany od początku były ambitne, a na pierwsze mistrzostwo Jugosławii trzeba było czekać zaledwie sześć lat.

***

Od początku było widoczna wizja, która miała przynieść klubowi sukcesy. Stawianie na młodzież, otwartość na nowe rozwiązania taktyczne, jak chociażby te, które wprowadzał Ljubisa Brocić, mający w całej swojej kariery poprowadzić 18 reprezentacji i klubów, w tym Barcelonę, PSV Eindhoven i Juventus.

W latach pięćdziesiątych Zvezda zdominowała krajowe podwórku, udanie reprezentując też kraj w Europie. Ciekawy, ofensywny futbol nie pozostawiał obojętnym. Kiedy wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem, a fundamenty po budowę potęgi zostały postawione, klub wpadł w kryzys. Ludzie, którzy stali za sukcesami, odeszli z klubu, podobnie jak kilku ważnych zawodników.

Trwała budowa wielkiego stadionu (Zvezda mocno czerpała na związkach z komunistycznym systemem panującym w Jugosławii), kultowej dla wielu kibiców "Marakany" - stutysięczny obiekt pełen fanatycznych kibiców do dziś robi niesamowite wrażenie. "Crveno-beli" przestali jednak zwyciężać w ligowych rozgrywkach. W Jugosławii coraz śmielej poczynał sobie wojskowy Partizan, do dziś największy i najbardziej znienawidzony rywal.

Świetność wróciła na dobre w latach siedemdziesiątych za sprawą Miljana Miljanicia, który później miał prowadzić wielki Real Madryt i reprezentację Jugosławii.

Wyjście z kłopotów zajęło mu dwa lata, zbudował siłę swojego zespołu na wychowankach. Zvezda była na szczycie, nie jako hegemon, ale jeśli ktoś rozdawał wtedy karty, to właśnie belgradzki klub. Żadna z zachodnich potęg nie kwapił się, by w latach siedemdziesiątych udać się na mecz do stolicy Jugosławii, zwłaszcza, że trzeba było mierzyć się z takimi piłkarzami jak Draganem Dżajić. 

- Był cudem z Bałkanów, prawdziwym czarodziejem. Żałuję, że nie jest Brazylijczykiem, nigdy nie widziałem piłkarza tak naturalnego w swojej grze - przyznał - Pele. Dżajić do dziś jest uznawany za jednego z najlepszych zawodników w historii Crvenej Zvezdy.

***

Zespół był piekielnie mocny, w sezonie 1973/74, co prawda bez Dżajicia w składzie, belgradczyków los zestawił z Liverpoolem. Wcześniej w Pucharze Europy pokonali Stal Mielec, w której składzie byli między innymi Grzegorz Lato, Henryk Kasperczak czy Jan Domarski.

Dla Liverpoolu był to jeden z przełomowych momentów w historii klubu. Zvezda w dwumeczu brutalnie obnażyła braki angielskiego zespołu, wymuszając na legendarnym menedżerze Billu Shanklym zmiany w taktyce. W 1977 roku "The Reds", już z Bobem Paisleyem za sterami (wcześniej był asystentem Shankly'ego) sięgnęli po tytuł najlepszej drużyny Starego Kontynentu.

Gra bazowała na posiadaniu piłki, szybkim przerywaniu akcji rywali i obrońcach, którzy byli w stanie rozpoczynać akcje precyzyjnymi podaniami. W osiem lat Liverpool wygrywał w Pucharze Europy czterokrotnie - bez pamiętnej lekcji bałkańskiego futbolu prawdopodobnie nigdy by do tego nie doszło.

Starcie z "The Reds" przyniosło chwałę, jednak wzbudziło zainteresowanie zawodnikami "Crveno-Belich". Zgodnie z obowiązującymi w Jugosławii przepisami, mogli oni odchodzić do zachodnich klubów po ukończeniu 28. roku życia. Kilku bardzo ważnych piłkarzy zdecydowało się na grę we Francji, kilku wyjechało do USA.

***

Po zakończeniu sezonu Miljanić odszedł do Realu Madryt, ale zostawił klub z prężnie działającą akademią, pełną perspektywicznych zawodników, którzy w kolejnych latach mieli stanowić o sile zespołu. W 1979 roku wielkie osiągnięcie było na wyciągnięcie ręki, jednak Crvena Zvezda w finałowym dwumeczu w Pucharze UEFA przegrała 1:2 z Borussią Moenchengladbach.

Wspominany do dziś sukces miał miejsce 29 maja 1991 roku. Niecały rok wcześniej Jugosławia już chwiała się w posadach, a bałkańska beczka prochu czekała na iskrę, która rozpęta piekło wojny domowej.

Crvena Zvezda grała wyjazdowy mecz z Dinamem Zagrzeb. Nie sposób było zmierzyć temperatury tego spotkania, wszyscy liczyli się z tym, że dojdzie do zamieszek, a piłkarze będą drugorzędnymi postaciami tego, co ma się dokonać.

Delije, czyli fanatycy belgradzkiego klubu, licznie przybyli do dzisiejszej stolicy Chorwacji. Przewodził im Żeljko Raznjatović, który podczas nadchodzącej wojny był dowódcą paramilitarnej organizacji "Tygrysy Arkana", dopuszczającej się zbrodni wojennych i czystek etnicznych. Czekali na nich reprezentujący Dinamo Bad Blue Boys. Wiadomo było, że tutaj nie chodzi o piłkę, a o konfrontację niepodległościowych dążeń gospodarzy z postawą gości, którzy od razu zaintonowali hasło "Zagrzeb jest serbski". To była iskra.

Regularna walka na trybunach z trudem została opanowana przez policję. Na boisku Zvonimir Boban zaatakował policjanta, który bił jednego z kibiców. To wydarzenie stało się symbolem, a stadion Maksimir przez wielu uznawany jest za miejsce wybuchu krwawej wojny domowej.

Następna jej odsłona miała już miejsce podczas toczącego się w latach 1991 - 1995 konfliktu w Chorwacji.

***

Paradoksalnie, największy sukces Crvenej Zvezdy dokonał się, gdy w kraj rozpadał się na części. I choć finał z Olympique Marsylia jest uznawany za jeden z najgorszych w historii, Serbowie rozstrzygnęli go na swoją korzyść po serii rzutów karnych. Od pierwszej minuty przyświecał im tylko jeden cel - nie stracić bramki. Nie podejmowały ryzyka, można powiedzieć, że niewielką stratą byłoby, gdyby pominięto 90 minut i dogrywkę, przechodząc od razu do rzutów karnych. W tych młodzież nie pomyliła się ani razu, wytrzymując presję. Francuscy faworyci zawiedli.

- Mieliśmy skład pełen dzieciaków. Gdybyśmy zagrali ten mecz ofensywnie, przegralibyśmy. Nie dlatego, że Olympique był lepszy, ale miał u siebie piłkarzy, którzy mieli doświadczenie w wielkich meczach - wspominał Sinisa Mihajlović, który miał wówczas 22 lata, podobnie jak Robert Prosinecki. Kilka lat starsi byli Dejan Savićević i Darko Panczew.

W rozgrywkach o pierwszeństwo w Europie zaledwie dwa razy nie zwyciężyła drużyna z zachodu Europy. Pięć lat wcześniej takim samym osiagnięciem mogła pochwalić się Steaua Bukareszt.

Ta młoda drużyna w swoich wcześniejszych meczach grała jednak świetny futbol, który dał im zwycięstwa między innymi nad Glasgow Rangers i Bayernem Monachium. Niestety, trafiła na najgorszy moment w historii i nigdy nie dowiemy się, jak mogła się rozwinąć i jakie trofea wznieśliby piłkarze. Rozpoczął się exodus piłkarzy, nic nie było w stanie utrzymać Jugosławii. Wyodrębniły się rozgrywki poszczególnych krajów, a dla Zvezdy zaczęły się chude lata.

Już nie dominowała, przegrywała rywalizację z Partizanem, popadała w coraz większe długi, który skutkowały tym, że najbardziej utalentowani zawodnicy byli bardzo szybko sprzedawani w celu ratowania budżetu. W 2014 roku UEFA nie zezwoliła klubowi na grę w Lidze Mistrzów z powodów finansowych. Oskarżona o finansowe malwersacje została klubowa legenda, Dragan Dżajić, pełniący funkcję prezydenta. Zaległości finansowe względem piłkarzy i pracowników klubu były codziennością.

***

Obecny sezon zaczął się dla Serbów wyjątkowo wcześnie (i niezbyt udanie) - 11 lipca zremisowali bezbramkowo z łotewskim Spartaksem Jurmala. Stopniowo jednak rozkręcali się, przechodząc kolejne fazy eliminacji Ligi Mistrzów. Schody zaczęły się dopiero z pogromcą Legii, Spartakiem Trnava, kiedy gola na wagę awansu zdobył w dogrywce Nemanja Radonjić (sprzedany pod koniec sierpnia do Olympique Marsylia za 12 milionów euro).

RB Salzburg wydawał się rywalem w zasięgu, ale w meczu u siebie gole nie padły. Rewanż był spotkaniem, w którym dramaturgii nie zabrakło. Po godzinie gry Zvezda jest za burtą rozgrywek, przegrywa dwoma golami. Wyglądała słabo, rywale mogli wygrywać wyżej. Losy rywalizacji zmieniają się w ciągu dwóch minut, kiedy to Ben El Fardou zdobywa bramki na wagę remisu. Wyjazdowe trafienia premiują gości. Salzburg walczy do końca, ale musi pogodzić się z porażką. Zvezda jest pierwszym zespołem od 2008 roku, który dotarł do fazy grupowej Ligi Mistrzów, grając od samego początku eliminacji. Do piłkarskiej elity wraca po 26 latach.

Biorąc pod uwagę to, jaką grupę wylosował belgradzki klub, można spodziewać się, że przygoda z Ligą Mistrzów będzie raczej krótka. PSG, Liverpool i Napoli wydają się być poza zasięgiem. To jednak wydaje się drugorzędne. Kilkanaście milionów euro z samego awansu i sprzedaży zawodników pozwolą odetchnąć, a wielka piłka wróci do Serbii. 

Wyprawy do Belgradu nie będą należały do przyjemności, władze UEFA zdążyły już nałożyć pierwszą karę i Delije nie wyjadą na mecze z PSG i Liverpoolem.

Po awansie do Ligi Mistrzów 150 tys. biletów na trzy domowe mecze fazy grupowej zostało sprzedanych w godzinę - to dobrze pokazuje, jaki głód wielkiej piłki panuje nad Dunajem i Sawą. 

Crvena Zvezda nie może równać się z gigantami pod względem finansowym, nie ma w swoich szeregach graczy tego kalibru co potentaci. Ma burzliwą historię, w której momenty chwały mieszały się z tymi, których nikt nie chce pamiętać. Czy we wtorkowy wieczór w meczu z Napoli uda się rozpocząć nowy, lepszy rozdział w historii klubu?

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl  

Polecane

Wróć do strony głównej