Mongolia - między jurtami, a szybami kopalń

2013-01-15, 10:10

Mongolia - między jurtami, a szybami kopalń
Mongolia. Foto: Tomasz Sajewicz/PR

Mongolia ma swoje pięć minut. Bogaty w surowce naturalne kraj w tym roku - według prognoz Banku Światowego - może odnotować nawet 20 proc. wzrost. Mongolia nie należy jednak do zamożnych państw, a jedna piąta ludności tego kraju to mieszkający w jurtach pasterze, którzy nie chcą rezygnować ze stylu życia, który od stuleci prowadzili ich przodkowie.

Posłuchaj

Tomasz Sajewicz z Ułan Bator (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Podróż do jurty Lumbengarava z Ułan Bator zajmuje ponad dwie godziny. Jego jurta u podnóża gór znajduje się zaledwie 60 km od stolicy Mongolii, ale w styczniu, kiedy temperatury spadają tu do minus trzydziestu kilku stopni, a na części trasy śnieg nie pozwala odróżnić szosy od stepu - to i tak dobry wynik.

Dwa tysiące metrów nad poziomem morza, w miejscu, gdzie linia horyzontu dzieli równo na dwa bezkres ośnieżonych gór i stepu z bezkresem błękitnego nieba, Lumbengarav codziennie - w tym miejscu od prawie półwiecza - żyje rytmem wyznaczanym przez wschody i zachody słońca. - Latem budzimy się o 5 rano. Zimą o 6, bo jest mniej pracy. Dzień zaczyna się od dojenia krów. Potem trzeba wyprowadzić w góry jaki i owce - mówi.

/

Lumbengarav ma ponad 700 sztuk jaków, owiec, koni, krów a nawet wielbłądów. Zimą w jurcie mieszka wraz z żoną i najstarszym synem. Pozostałe pięcioro dzieci wraca do jurty tylko na weekendy i letnie wakacje. Pytam delikatnie, czy nie warto jednak byłoby przenieść się do miasta?

- Wychowaliśmy się tutaj. Kiedy muszę jechać do miasta, kiedy muszę spać w zamkniętym pomieszczeniu nie mogę oddychać, duszę się. Tutaj mamy czyste powietrze, nie mogę sobie wyobrazić mieszkania w mieście - odpowiada gospodarz.

Myli się ten, kto myśli, że życie w jurcie musi oznaczać życie skromne i pozbawione dostępu do cywilizacji. Prąd? Nad jurtą ustawione są panele słoneczne. Telewizja - antena satelitarna. Internet -  tam gdzie jest zasięg telefonii komórkowej jest też i internet. Jednak czy w jurcie, tak na oko mieszczucha w miejscu, które można opisać jak jedną z piękniejszych końcówek świata, człowiekowi się nie nudzi?

Pani Narantsetseg kilka wolnych chwil w ciągu dnia spędza na wyszywaniu. Haftuje scenki rodzajowe, no i oczywiście konie. Chociaż czasu wolnego jest jak na lekarstwo. Tylko do południa - zimą sama - musi wydoić krowy. 100 litrów mleka. Codziennie. - Życie nie jest ciężkie. Innego życia nie znamy. Dzieci od małego uczymy, że muszą być samodzielne - mówi kobieta.

Ziemię, na której mieszka Lumbengarav można by nazwać jego państwem, tylko bez znaków granicznych, granic i całej biurokracji. Prawie całe życie spędził w tym miejscu. Duża polityka tu prawie nie zagląda. - Nie obchodzą mnie partie. Chcę tylko żeby kraj miał dobrego gospodarza, żeby Mongolia była silna - z przekonaniem dodaje Lumbengarav.

/

Żelazne reguły mongolskiej gościnności sięgają jeszcze czasów Czyngis Chana. Gospodarz na powitanie częstuje tabaką. Wspólny posiłek z podróżnymi, nie jest traktowany jako kurtuazja, ale jako naturalny obowiązek. Dziś Pani Narantsetseg przygotowała mięso jaka.

Czas opuścić to miejsce. Lumbengarav musi zdążyć przed zachodem słońca przygnać z gór 700 sztuk jaków, koni krów, owiec i wielbłądów. Ja - zanim zapadnie zmrok - muszę wrócić do miasta.

Z Ułan Bator Tomasz Sajewicz.

Polecane

Wróć do strony głównej