Kto rozbudził w Urbaniaku jazzowego potwora?

2011-10-11, 17:52

Kto rozbudził w Urbaniaku jazzowego potwora?
Michał Urbaniak. Foto: (fot. PAP/Paweł Kula)

Miłość, alkohol i jazz to największe namiętności Michała Urbaniaka. Tak wynika z biografii "Ja, Urbanator. Awantury muzyka jazzowego" autorstwa Andrzeja Makowieckiego.

Michała Urbaniaka miłośnikom jazzu przedstawiać nie trzeba. Kilkadziesiąt wydanych płyt, nagrania z Milesem Davisem, Herbiem Hancockiem, Marcusem Millerem, występ dla Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. "Człowiek - orkiestra"  to określenie, które najlepiej pasuje do Urbaniaka. W biografii pióra Andrzeja Makowieckiego, jazzman zabiera czytelnika w podróż po trzech kontynentach. Opowieść o muzyku rozgrywa się w przemierzanej przez niego wszerz i wzdłuż Europie, Azji i Ameryce Północnej, ze szczególnym uwzględnieniem ukochanego przez muzyka Nowego Jorku, a zwłaszcza Manhattanu.

Przebudzenie potwora

Podróż z jazzem po świecie Urbaniak rozpoczął w Łodzi. Jego rodzice - szwaczka i tkacz, prowadzili w latach 50. i 60. nielegalną szwalnię, co pozwalało im posyłać przyszłego jazzmana na lekcje do wybitnych łódzkich profesorów gry na skrzypcach. Choć Urbaniak przygodę z muzyką zaczynał od skrzypiec i kompozycji klasycznych, szybko jednak zainteresował się jazzem.



- Jazzowego potwora obudził we mnie Louis Armstrong, śpiewając i grając na trąbce "Mack the Knife" - wspomina na kartach biografii Urbaniak. - Wysłuchałem oniemiały z wrażenia tej stosunkowo prostej melodii, i w tym momencie świat muzyki klasycznej wydał mi się nagle ciasny i mdły - mówi. Urbaniak jazz traktuje z miłością i eksponuje siłę tej muzyki. - Jazz to niewyobrażalna potęga. Nie czołgi, nie bomby, nie rakiety, tylko jazz właśnie rozwalał z roku na rok szańce komunizmu w Polsce i innych krajach Europy Wschodniej - mówi.

Łódzki nowojorczyk

 Już w wieku 18 lat Urbaniak wyjechał ze Zbigniewem Namysłowskim na tournee do Stanów Zjednoczonych. W Nowym Jorku zobaczył, jak pisze Makowiecki, "płonące dachy Manhattanu". Urbaniak po wielokroć podkreślał, że "choć urodzony w Łodzi, w duszy czuł się nowojorczykiem". Do Nowego Jorku wracać, jak podkreśla, lubi.

- Nie tęskniłem za Europą, bez przerwy natomiast marzyłem o Nowym Jorku. Chwilami były to marzenia tak rozpaczliwe, iż przestawałem wierzyć, że kiedykolwiek tam byłem - wspomina muzyk. Jego tęsknota i miłość do tego miasta są stale obecne w tej biograficznej opowieści. Jazzman opowiada o młodzieńczych latach z dużą dawką dystansu i humoru, niekiedy pikantnego. Opowieść o jego pierwszych wyprawach w świat jazzu skrzy się anegdotami: czy to dotyczącymi pierwszych koncertów, kiedy to młodzi artyści przesadzili przed występem z koniakiem, zdemolowali kawiarnię i zostali przez MO "wyłapani jak koty w pobliskim lesie", czy to utarczek z młodymi aktywistami ZMS, ZWM i ZSP, którzy "młodym jazzmanom przyglądali się ze zgrozą".

Alkohol i kobiety

Niemało miejsca w opowieści o Urbaniaku zajmuje alkohol. I chociaż trudno nie uśmiechnąć się przy kolejnej opowieści z kim Urbaniak pił, ile i jakie były tego konsekwencje, to pojawiają się w tym obrazie tony ciemne: lęk, depresja, niemoc. Muzyk opowiada o tym z dużym dystansem, nie ukrywa, nie przemilcza.

Tak samo mówi o swoim życiu emocjonalnym: o małżeństwie z Urszulą Dudziak, dla której na kilkanaście lat porzucił picie. - Nie mogąc dodzwonić się do Urszuli, zacząłem do niej latać. Po przebudzeniu brałem ni stąd, ni zowąd taksówkę, jechałem na JFK i wsiadałem w pierwszy samolot do Londynu, Paryża czy też innego europejskiego miasta. Szczególnie zapadły mi w pamięć tysięczne godziny, które spędziłem w europejskich pociągach. Był to z pewnością nienormalny stan, jakaś psychiatryczna jednostka chorobowa - wspomina muzyk. O swoich byłych kobietach opowiada długo, nie szczędząc czytelnikom pikantnych szczegółów. Wspomina romanse i małżeństwa: z aktorką Lilianą Głąbczyńską, z Barbarą Trelą, i w końcu szczęśliwy związek z obecną partnerką - Dorotą Palmowską, którą nazywa "Aniołem Stróżem".

Największa miłość


Najwięcej jednak miejsca w książce zajmuje muzyka. To o niej mówi z największą pasją. Skrzypce i saksofon nazywa "żoną" i "kochanką". Kiedy opowiada o propozycji nagrania płyty z Milesem Davisem dają o sobie znać naprawdę wielkie emocje. O Davisie mówi ze szczególną estymą. - Ten facet miał taką klasę, że nie mogłem od niego oderwać wzroku. Żaden muzyk w historii jazzu nie miał takiej klasy. Nawet Ellingtonowi popuściły nieraz usta w uśmiechu. Miles natomiast był jak wykuty z granitu. To nie był człowiek. To była rzeźba - mówi.



"Ja, Urbanator" jest opowieścią o miłości - miłości do muzyki. Choć jest tu miejsce na Nowy Jork, kobiety i alkohol, w sercu Urbaniaka pierwsze skrzypce nieodmiennie gra jazz. Książkę opublikowało Wydawnictwo Agora SA.

sm

Polecane

Wróć do strony głównej