Konflikty na Bliskim Wschodzie. "Świat jest bezradny"

2015-12-30, 05:00

Konflikty na Bliskim Wschodzie. "Świat jest bezradny"
Od ponad czterech lat w Syrii trwa wojna. Foto: Ibrahem Qasim/Wikimedia Commons/CC

- Rok 2015 nie przyniósł na Bliskim Wschodzie przełomu - mówi korespondent zagraniczny Polskiego Radia Wojciech Cegielski.

Kiedy 12 miesięcy temu Arabowie w różnych częściach Bliskiego Wschodu świętowali nowy rok kalendarzowy, nikt nie spodziewał się, że najbliższa przyszłość przyniesie coś dobrego. Wręcz przeciwnie, obawiano się, że ciągnące się od arabskiej wiosny konflikty będą się zaostrzać. I te przeczucia niestety sprawdziły się.

Nikt już nie jest w stanie precyzyjnie policzyć, ile osób zginęło w czasie wojny domowej w Syrii. ONZ przestała prowadzić statystyki w styczniu mijającego roku, kiedy to zatrzymały się one na 220 tysiącach zabitych. Z kolei Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka w październiku mówiło o 250-340 tysiącach zabitych. Choć prawdziwa liczba ofiar trudna jest do policzenia, wiadomo, że z każdym miesiącem ofiar wciąż przybywa. Mimo, że wojna trwa już niemal 5 lat, jej impet nie słabnie.

Dojdzie do rozmów pokojowych?

Pod koniec roku pojawiło się światełko w tunelu, choć wciąż jest ono bardzo słabe. Najpierw udało się przy jednym stole negocjacyjnym usadzić kraje Zachodu wraz z Rosją i Iranem. To właśnie te dwa państwa zaciekle bronią syryjskiego prezydenta Baszara al-Assada i jak dotąd odmawiały w ogóle rozmów ze Stanami Zjednoczonymi czy Europą. Rozmowy mocarstw doprowadziły do tego, że na 25 stycznia ustalono termin pierwszego spotkania z udziałem samych Syryjczyków. I tu zaczynają się schody.

Władze w Damaszku oświadczyły, że są gotowe negocjować. Nie wiadomo jednak, które grupy syryjskiej, umiarkowanej opozycji usiądą do rozmów. Zbrojna opozycja nie dość, że jest rozbita przez wojska Assada, to jeszcze wciąż nie potrafi się ze sobą porozumieć. W efekcie, ustalenie składu delegacji opozycji na rozmowy w Szwajcarii może okazać się zadaniem niewykonalnym.

Do rozmów, z przyczyn oczywistych, nie zaproszono tzw. Państwa Islamskiego. Problem jednak w tym, że fanatycy kontrolują około 40 procent terenu Syrii. Jakiekolwiek ustalenia negocjacji nie będą więc obowiązywały na obszarach zajętych przez islamistów. A to stawia skuteczność rozmów pod znakiem zapytania.

Rozmowy mogą też rozbić się o osobę samego syryjskiego prezydenta. Zachód i umiarkowana opozycja chcą odejścia Assada, na co z kolei kategorycznie nie zgadzają się Rosja i Iran. Nie ma na razie mądrego, który wpadły na pomysł, jak pogodzić ze sobą obie strony.

W samej Syrii również pojawiła się iskierka nadziei, choć jest ona tak mała, jak nadzieja na sukces negocjacji. Z kilku miasteczek ewakuowano ostatnio syryjskich bojowników. Ewakuacja rozpoczęła się też w miejscu, które jest syryjskim jądrem ciemności - w obozie uchodźców Jarmuk. Od wielu miesięcy toczyły się tam zacięte walki, a brak żywności i wody sprawił, że w oblężonym obozie dochodziło nawet do przypadków kanibalizmu. Ewakuacja tych, którzy tam pozostali, rozpoczęła się kilka dni temu, ale idzie jak po grudzie.

Trzeba mieć w sobie dużo wiary, żeby z optymizmem patrzeć na Syrię. Kraj jest doszczętnie zniszczony, a wszyscy eksperci, pytani o najbliższą przyszłość, zgodnie odpowiadają, że przełomu nie będzie. Zniechęcenie widać już nawet w oczach analityków z Harvardu czy Yale.

Także syryjscy uchodźcy, którzy mieszkają w Jordanii czy Libanie, przestali już wierzyć, że wojna domowa szybko się skończy. Jeszcze dwa lata temu mieli nadzieję, że ich wygnanie potrwa tylko kilka miesięcy. Teraz nie chcą już nawet rozmawiać o swoim powrocie. To właśnie ta beznadzieja pchnęła wielu z nich do desperackiej podróży do Europy. Wielu Syryjczyków, którzy dzisiaj pontonami płyną do Grecji czy Włoch, jeszcze do niedawna mieszkało właśnie w Jordanii czy Libanie. Ale stracili wiarę, że szybko wrócą do ojczyzny i postanowili poszukać nowego pomysłu na życie.

Nie tylko Syria

Syria jest najbardziej dramatycznym obrazem dzisiejszej rzeczywistości na Bliskim Wschodzie. Ale konflikty trwają też w Libii i Jemenie. Oba kraje nie mogą stanąć na nogi po przemianach arabskiej wiosny. Zamiast dobrobytu i reform, rewolucje przyniosły tam skłócenie ze sobą poszczególnych frakcji i wyniszczające wojny domowe. W obu krajach w grudniu zawarto tymczasowe rozejmy, ale już widać, że nie będą one funkcjonowały. Rozlew krwi może wkrótce wybuchnąć na nowo.

Rozczarowani są też mieszkańcy Egiptu czy Tunezji. Zapowiadane zmiany, które nie nadeszły, stały się powodem, że dwa lata temu do władzy w Egipcie powróciła obalona wcześniej armia i koło się zamknęło. A sytuacja wielu Egipcjan czy Tunezyjczyków, jak była zła, tak pozostała.

Żeby obraz dopełnić, dodajmy jeszcze coraz bardziej niespokojną Turcję - bliskowschodniego hegemona z ciągnącym się kryzysem politycznym i coraz większym zaangażowaniem w syryjską wojnę.

Najbliższe miesiące na Bliskim Wschodzie nie przyniosą prawdopodobnie większych zmian. Syryjska wojna będzie trwała, a Państwo Islamskie, mimo wysiłków ponad 60 krajów, nie zostanie pokonane. Nie ma bowiem odważnego, który podjąłby na Zachodzie decyzję o wkroczeniu do Syrii czy Iraku wojsk lądowych. Regionalne mocarstwa takie jak Arabia Saudyjska, Iran czy Turcja mogą w coraz większym stopniu pogrążyć się we wzajemne rozgrywki, spowodowane głównie konfliktem w Syrii. A mieszkańcy wielu krajów, nawet tych, gdzie nie ma teraz krwawych wojen, będą coraz bardziej zastanawiać się, czy nie pójść śladami tysięcy rodaków i nie popłynąć pontonem do Europy. Nie zmienią tego kolejne, niewprowadzane w życie decyzje unijnych szczytów w Brukseli.

Wojciech Cegielski, mr

Polecane

Wróć do strony głównej