10 lat po ataku huraganu Katrina. Nowe oblicze Nowego Orleanu

2015-08-27, 13:50

10 lat po ataku huraganu Katrina. Nowe oblicze Nowego Orleanu

Gdy w 2005 r. huragan Katrina uderzył w Nowy Orlean, mało kto wierzył, że spustoszone miasto stanie kiedyś na nogi. Ale większość mieszkańców wróciła i odbudowała swe domy. Mimo upływu lat, najczęściej zadawane pytanie nadal brzmi: czy Nowy Orlean jest bezpieczny? Zdaniem ekspertów nie będzie, dopóki człowiek nie naprawi tego, co sam zniszczył, czyli delty rzeki Missisipi, naturalnej ochrony przed huraganami.

Huragan Katrina, który 29 sierpnia 2005 r. uderzył w północne wybrzeże Zatoki Meksykańskiej, był jednym z największych kataklizmów w dziejach USA. Najpoważniejszych zniszczeń w Nowym Orleanie, największym mieście stanu Luizjana, nie dokonały jednak towarzyszące huaraganowi wiatry, ale powódź, jaka po nim nastąpiła. Okazało się, że Katrina w ostatniej chwili skręciła i tzw. oko huraganu przeszło obok Nowego Orleanu, ale zawiodły wały przeciwpowodziowe, które z powodu błędów konstrukcyjnych nie wytrzymały naporu sztormowych wód. Zatopione zostało 80 proc. powierzchni miasta; 1,8 tys. osób straciło życie, a straty materialne przekroczyły 100 mld dol.

Nie pierwszy huragan

Angela Conchita Isla wspomina, że niechętnie opuszczała miasto. Przecież tyle razy Zatokę Meksykańską nawiedzały już huragany, a Nowy Orlean zawsze wychodził z tarapatów obronną ręką. Ale gdy 28 sierpnia 2005 roku, na dzień przed uderzeniem Katriny, władze zarządziły przymusową ewakuację, uległa namowie brata i wyjechała. Tak jak zawsze spakowała dla siebie i synów ubrania tylko na trzy dni.

Wróciła dopiero po kilku tygodniach, gdy miasto ponownie otwarto dla mieszkańców. - To, co zobaczyliśmy, wyglądało jak zdjęcia z Hiroszimy po zrzuceniu bomby atomowej. Panowała zdumiewająca cisza; nie było słychać żadnego ptaka. I ten okropny zapach, którego nie potrafię opisać - wspomina. Po wielu domach pozostały tylko wejściowe, murowane schodki.

Angela Conchita Isla otrzymała nowy dom dzięki projektowi "Project Home Again". Foto: PAP/Inga Czerny Angela Conchita Isla otrzymała nowy dom dzięki projektowi "Project Home Again". Foto: PAP/Inga Czerny

50 tys. nowych mieszkańców

Choć początkowo wielu mieszkańców deklarowało, że stracili wszytko i nie planują powrotu do Nowego Orleanu, to z każdym rokiem wraca ich coraz więcej. Przed Katriną populacja miasta wynosiła 455 tys. osób, obecnie jest o 20 proc. mniejsza. Aż 50 tys. stanową nowi mieszkańcy, często biali i dobrze wykształceni. Wielu przyjechało jako wolontariusze, by pomagać w odbudowie miasta, ale zostali.

Do miasta wrócili też turyści. Nowy Orlean, założony przez francuskich osadników prawie 300 lat temu, ośrodek kultury kreolskiej i kolebka jazzu, zawsze był jednym z najczęściej odwiedzanych miast w USA, przyciągając doskonałą muzyką, świetną, oryginalną kuchnią i słynnymi karnawałowymi paradami. Na fali zainteresowania odbudowywanym miastem, powstały nowe kluby, a restauracji jest jeszcze więcej niż przed Katriną.

Szybko rozwija się też rynek nieruchomości. Od czasu Katriny cena przeciętnego domu wzrosła o 46 proc. - najwięcej w centralnie położnych dzielnicach, gdzie mieszka stosunkowo więcej białych, w tym w historycznej French Quarter, która została przez powódź oszczędzona.

Podziały i różnice

Nie na wszystkich polach można jednak pochwalić się sukcesem. Odbudowa miasta nie jest równomierna, co pogłębia różnice rasowe. Prawie 100 tys. czarnoskórych mieszkańców wciąż nie wróciło. Najbiedniejszą i najbardziej zdewastowaną powodzią dzielnicę Lower Ninth Ward, gdzie żywioł wyrywał domy z fundamentów i przesuwał nawet o kilkadziesiąt metrów, zamieszkuje obecnie 6 z 16 tys. wcześniejszych mieszkańców.

- Mieliśmy pięć szkół, a mamy jedną; pięć straży pożarnych, a mamy jedną. Wciąż nie mamy żadnego supermarketu - opowiada 67-letni John Taylor, który żyje tu od urodzenia. - Ludzie mówią, że Nowy Orlean ma się lepiej niż wcześniej, ale to nie jest prawda. Nigdy nie odzyskamy tego, co straciliśmy - zdjęć dzieci czy ludzi, którzy zmarli - dodaje. 

Jon Taylor, mieszkaniec najbiedniejszej dzielnicy w Nowym Orleanie Lower Ninth Ward. Foto: PAP/Inga Czerny Jon Taylor, mieszkaniec najbiedniejszej dzielnicy w Nowym Orleanie Lower Ninth Ward. Foto: PAP/Inga Czerny

Siedem miesięcy po Katrinie administracja ówczesnego prezydenta George'a W. Busha ogłosiła program Road Home, obiecując każdemu, którego dom ucierpiał w powodzi, do 150 tys. USD. Ale rekompensaty były uzależnione od wartości własności przed Katriną, a nie kosztów odbudowy i w efekcie program podzielił mieszkańców na gorszych i lepszych. Poszkodowanym z przedmieść oferowano czasem tylko po 20 tys. - za mało, by odbudować dom. Wiele osób wzięło pieniądze i wyjechało. Krytycy programu twierdzą, że dyskryminacja była celowa, by pozbyć się z miasta najbiedniejszych.

Wielu poszkodowanym pomogły za to liczne prywatne organizacje. W odbudowę Lower Ninth Ward zaangażował się m.in. aktor Brad Pitt, z którego inicjatywy wybudowano już 109 bardzo nowoczesnych i energooszczędnych domów na palach zabezpieczających przed powodzią. W niewiele zamożniejszej dzielnicy Gentilly ok. 170 w pełni wyposażonych i umeblowanych domów wybudowano w ramach programu "Projekct Home Again", na który 20 mln wyłożył właściciel największej na świecie sieci księgarni Barnes & Noble Leonard Riggio.

Jeden z domów wybudowanych w Nowym Orleanie przez fundację aktora Brada Pitta. Foto: PAP/Inga Czerny Jeden z domów wybudowanych w Nowym Orleanie przez fundację aktora Brada Pitta. Foto: PAP/Inga Czerny

Szkoły praktycznie zniknęły

Na ataku Katriny, która praktycznie wymiotła z miasta wszystkie szkoły publiczne, edukacja paradoksalnie zyskała. Wielu nowoorleańczyków uważa wręcz, że reforma szkolnictwa to najlepsza rzecz, jaka zdarzyła się w Nowym Orleanie od Katriny.

- Teraz przyciągamy, a przed huraganem mieliśmy ucieczkę mózgów - mówi szefowa organizacji "Educate Now!" Leslie Jacobs, współautorka reformy nowoorleańskich szkół. Wśród nowych nauczycieli są absolwenci amerykańskich uniwersytetów, którzy przyjechali do Nowego Orleanu na kilka lat w ramach programu "Teach for America".

Zniszczone placówki były jednymi z najgorszych w USA. - Większość z nich nie spełniała standardów edukacyjnych, a system był tak skorumpowany, że FBI zainstalowała swoje biuro w budynku szkolnej administracji, skąd prowadziła śledztwo w sprawie rozmaitych nadużyć, takich jak wypłacanie pensji nieżyjącym nauczycielom. Rodzice, których było na to stać, głównie biali, posyłali dzieci do szkół prywatnych. W publicznych aż 94 proc. stanowiły dzieci Afroamerykanów.

Już w dwa tygodnie po przejściu huraganu, gdy stało się jasne, że szkoły w Nowym Orleanie szybko nie ruszą, umowy ze związkami zawodowymi zostały rozwiązane, a 7,5 tys. nauczycieli straciło pracę. W miejsce starych placówek powstały niemal wyłącznie tzw. szkoły czarterowe, czyli finansowanych ze środków publicznych, ale prowadzone jak prywatne placówki przez niezależne organizacje non profit. Zatrudniły one część zwolnionych nauczycieli, ale o miejsca pracy musieli rywalizować teraz z nowymi, często młodymi, ambitnymi absolwentami doskonałych amerykańskich uczelni, którzy wraz z tysiącami wolontariuszy przyjechali do Nowego Orleanu, by wesprzeć jego odbudowę.

Dużo lepsze wyniki

System szkół czarterowych jest w pewnym sensie wolnorynkowy, bo szkoły - choć finansowane publicznie - muszą ze sobą rywalizować, zabiegając o uczniów. Podlegają wnikliwej obserwacji. Jeśli w ciągu pięciu lat szkoła się nie sprawdzi, jest zamykana, a w jej miejsce pojawia się nowa placówka.

10 lat po Katrinie aż 95 proc. wszystkich uczniów w Nowym Orleanie chodzi do szkół czarterowych, a wyniki w nauce są dużo lepsze. Przed Katriną, w 2005 r., aż 62 proc. uczniów w Nowym Orleanie chodziło do szkół, które nie spełniały standardów akademickich stanu Luizjana - i tak jednych z najniższych w kraju. Teraz ten wskaźnik spadł do 6 proc. Odsetek osób uzyskujących wykształcenie średnie wzrósł z 54 proc. w 2004 r. do 73 proc. w 2014 r. O połowę spadły wskaźniki przerywania nauki.

- W 2004 roku nasze czarnoskóre dzieci miały najgorsze wyniki w kraju. Jeden na czterech 14-latków miał poważne problemy z czytaniem i tylko 30 proc. czarnych chłopców kończyło szkołę średnią. Teraz aż 65 proc. - wylicza Jacobs.

Stolica więziennictwa

Huragan do góry nogami wywrócił też system więzienniczy. Gdy Katrina uderzyła 10 lat temu w Nowy Orlean, w miejskim więzieniu była rekordowa liczba osadzonych, większość za drobne wykroczenia, np. drogowe, których nie stać było na zapłacenie kaucji. Huragan okazał się przełomem, by rozpocząć reformę.

- W tamtym czasie Nowy Orlean był bez wątpienia stolicą więziennictwa nie tylko USA, ale całego globu. Zamykaliśmy więcej osób na jednego mieszkańca niż ktokolwiek inny - mówi Calvin Johnson, główny sędzia karny w Nowym Orleanie w tamtym czasie. 

W miejskim więzieniu Orlean Parish Prison (OPP) osadzonych było ponad 6300 osób. Siedzieli za różne rzeczy - od najdrobniejszych wykroczeń, za które nie powinni być uwięzieni dłużej niż dwa dni, po morderstwa. - Ale zdecydowaną większość stanowiły osoby, które popełniły drobne wykroczenia, jak np. stawianie Tarota bez licencji na placu Jacksona - zaznacza prof. Katherine Mattes, karnistka na nowoorleańskim uniwersytecie Tulane.

Emerytowany sędzia Sądu Kryminalnego w Nowym Orleanie Calvin Johnson. Foto: PAP/Inga Czerny Emerytowany sędzia Sądu Kryminalnego w Nowym Orleanie Calvin Johnson. Foto: PAP/Inga Czerny

Zamieszkany w ogromnej większości przez Afroamerykanów, Nowy Orlean był i wciąż jest jednym z najbiedniejszych hrabstw w USA. Zatrzymanych często po prostu nie stać było na opłacenie kaucji czy kary, by wyjść z więzienia.

Porzuceni w zalanych celach

Choć burmistrz Nowego Orleanu zarządził obowiązkową ewakuację miasta na dzień przed uderzeniem Katriny, szeryf postanowił, że więźniowie pozostaną w OPP. Gdy nadeszła powódź, rozpoczęło się "piekło".

- To była trauma. Strażnicy uciekli. Więźniowie byli zamknięci bez jedzenia i wody do picia. W celi jednej z moich klientek woda sięgała po piersi. Ponieważ była wysoka, wzięła niższą współwięźniarkę na barki. I tak tam pozostawały przez dwa dni, załatwiając swe potrzeby bezpośrednio do wody, dopóki nie zostały wyciągnięte przez dziurę wykutą w suficie - relacjonuje Mattes, którą kilka tygodni po Katrinie sędzia Johnson mianował obrońcą z urzędu.

Więźniowe zostali ewakuowani i przeniesieni do innych zakładów karnych w Luizjanie, zupełnie pomieszani. Mężczyźni z kobietami, mordercy i gwałciciele razem z tymi, którzy zostali aresztowani za plucie na chodnik - opowiada prawniczka. Ogromnie trudnym zadaniem było ustalenie, kto jest kim i za co odbywał karę, zwłaszcza, że pokój z dowodami w sądzie też został zalany przez powódź. Ale większość udało się później osuszyć i uporządkować.

Ludzie w klatkach na dworcu

Johnson wspomina, że 3 września, czyli pięć dni po ataku Katriny, wciąż nie miał ani sądu, ani personelu, bo wszyscy się ewakuowali. Jednocześnie policja aresztowała nowe osoby, bo w zdewastowanym mieście, do którego nie docierała początkowo żadna pomoc, panowała anarchia, rabowano sklepy i dochodziło do innych aktów przemocy.

- Naszym pierwszym sądem był dworzec autobusowy. Ustawiliśmy tam klatki, w których trzymani byli ci nowo aresztowani - wspomina sędzia. Dopiero w listopadzie udało się wrócić do siedziby właściwego sądu w Nowym Orleanie. - Potrzebowaliśmy 300 członków ławy przysięgłej, więc rozesłaliśmy powiadomienia do 5 tys. osób. Aż 400 odpowiedziało pozytywnie i przyjechało z całego kraju do Nowego Orleanu - wspomina Johnson.

W takich warunkach i z ograniczoną liczbą dostępnych miejsc więziennych, trzeba było zdecydować, co dalej z 6 tys. dotychczasowych osadzonych. - To był efekt Katriny. Nie mogliśmy sobie dłużej pozwolić, by wsadzać do więzienia tych, którzy tak naprawdę nie muszą tam być. To była konieczność - wyjaśnia sędzia.

Dziś za większość wykroczeń oraz przestępstwa popełnione bez przemocy, policja wysyła pocztą wezwanie do stawienia się w sądzie. Na proces nie czeka się już w areszcie.

Obecnie w OPP przebywa ponad 1800 więźniów. To ponad trzy razy mniej niż przed Katriną. Ale wciąż półtora raza więcej niż średnia amerykańska - zauważa Jon Wool, szef nowoorleańskiego biura "Vera Institute of Justice", organizacji non profit, która pomaga miastu w reformie wymiaru sprawiedliwości.

Silna pozycja szeryfa

Ogromnym problemem jest to, że z więziennictwa uczyniliśmy wielki biznes - mówi Wool, wskazując na silny "komercyjny przemysł poręczeń finansowych" dla osób, których nie stać na kaucje. Kolejny problem to mocna pozycja wybieranego w wyborach szeryfa Nowego Orleanu, któremu podlega OPP. - Tuż przed Katriną zawnioskował o nowe więzienie na 7 tys. łóżek. Dlaczego? Bo to oznacza większy personel więzienny, który będzie agitował za jego reelekcją - mówi wprost Wool.

Ocenia, że huragan Katrina i zniszczenie przez kataklizm dotychczasowego więzienia miały przełomowe znaczenie, by miasto zastanowiło się na swą polityka więziennictwa. Polityczni przywódcy i mieszkańcy sprzeciwili się planom szeryfa, by wybudować wielkie więzienie. - To był jeden z największych sukcesów. Powiedzieliśmy "nie". Nowe więzienie będzie tylko dla 1438 osadzonych - dodał.

Mattes zauważyła, że lepiej działa też system obrońców z urzędu dla osób, których nie stać na prywatnych adwokatów. Przed Katriną prawnicy pełniący tę funkcję pracowali na pół etatu, a każdy miał rocznie ok. 500 spraw (Amerykańska Rada Adwokacka rekomenduje góra 200). Nic dziwnego, że Nowy Orlean miał jedną z najwyższych w kraju liczbę niesłusznie skazanych. Także system finansowania obrońców z urzędu nie działał prawidłowo. - Dostawali wynagrodzenie, gdy klient został skazany. Przecież to był konflikt interesów - ocenia Mattes. Te zasady nieco już poprawiono, a miasto ma więcej obrońców z urzędu.

Jak uniknąć tragedii?

Choć miasto odżyło, a w pewnych sferach funkcjonuje nawet lepiej niż przed kataklizmem, nikt w Nowym Orleanie nie chciałby znów mierzyć się z taką tragedią. Eksperci nie mają wątpliwości, że Nowy Orlean jest dziś bezpieczniejszy niż 10 lat temu. Pytanie brzmi - na jak długo. Nie można bowiem wykluczyć, że w ciągu kilku lat uderzy huragan mocniejszy od Katriny.

Po powodzi władze federalne zainwestowały 14 mld dol. w nowy system przeciwpowodziowy w Nowym Orleanie - z wyższymi i mocniejszymi wałami i tamami. W przeciwieństwie do poprzedniego, który - jak się okazało - miał wady konstrukcyjne, nowy system powinien być skuteczny. Czy to jednak na pewno właściwy kierunek działania?

Elementy systemu przeciwpowodziowego w Nowym Orleanie. Foto: PAP/Inga Czerny Elementy systemu przeciwpowodziowego w Nowym Orleanie. Foto: PAP/Inga Czerny

Natura zawsze wygra

- W Ameryce zawsze próbujemy znaleźć inżynieryjne rozwiązania, by dominować nad naturą, ale natura zawsze będzie górą - przekonuje szefowa programu odbudowy Zatoki Meksykańskiej w organizacji non profit "Ocean Conservancy" Bethany Kraft. - Trzeba to jasno powiedzieć: jesteśmy w miejscu, gdzie zawsze były i będą huragany, a powodzie się zdarzają. Jeśli chcemy tu żyć, musimy nauczyć się żyć w zgodzie z naturą.

Jej organizacja brała udział w opracowaniu wielkiego planu na rzecz ochrony wybrzeża Luizjany, zwanego Louisiana Coastal Master Plan. Zakłada on odbudowę niszczonej od 100 lat przez człowieka bagnistej i porośniętej gęstymi lasami cyprysowymi delty rzeki Missisipi, w której 300 lat temu francuscy osadnicy założyli Nowy Orlean. Delta stanowi naturalną strefę buforową przed huraganami, zmuszając wiatry do wyhamowywania. 

- Huragany są naturalną częścią zdrowej delty. Są jak ogień w lesie - przytakuje Bob Marshall, działacz na rzecz ochrony delty i publicysta, dwukrotnie nagrodzony Pulitzerem za artykuły o tej tematyce. - Kiedy Europejczycy przybyli tu po raz pierwszy, Missisipi była jak Amazonka Ameryki Północnej. Wszystkie wody między Górami Skalistymi a Appalachami spływały właśnie do niej - tłumaczy. Z osadów niesionych od tysięcy lat z lądu Missisipi usypała gigantyczną deltę o wielkości 10 tys. km kw., ale w ciągu ostatnich 80 lat jej powierzchnia zmalała o obszar wielkości stanu Delaware - ok. 6500 km kw.

Wały i kanały

Zdaniem Marshalla "wyrok śmierci na deltę" podpisano po wielkiej powodzi z 1927 r. To wtedy zapadła decyzja o wzniesieniu wzdłuż Missisipi wałów przeciwpowodziowych, które uniemożliwiły rzece znoszenie osadów. Następnie, w 1930 r. firma Texaco odkryła ropę w Zatoce Meksykańskiej. Do dziś na wybrzeżu wykopano ponad 50 tys. studni wiertniczych. By do nich dotrzeć, firmy naftowe wybudowały kanały o łącznej długości ok. 16 tys. km, zamieniając około 11 proc. nabrzeżnych powierzchni w otwartą wodę. Kanały doprowadziły słoną wodę do bagien, niszcząc drzewa. Dodatkowo erozję delty wzmaga podwyższanie poziomu wody spowodowane globalnym ociepleniem.

Master Plan obejmuje ponad 150 projektów, spośród których niektóre już rozpoczęto. Rozpisany na pięć dekad plan zakłada m.in., że kanały naftowe zostaną zasypane, planowane są też nasadzenia lasów cyprysowych. Ponadto wały na Missisipi mają zostać przerwane w kilku miejscach, by woda mogła znów usypywać deltę.

Mokradła bagnistej i porośniętej gęstymi lasami cyprysowymi delty Missisipi. Foto: PAP/Inga Czerny Mokradła bagnistej i porośniętej gęstymi lasami cyprysowymi delty Missisipi. Foto: PAP/Inga Czerny

Jeszcze inny pomysł na poprawę bezpieczeństwa Nowego Orleanu ma lokalny architekt David Waggonner. Z pomocą rządu Holandii, która też jest położona poniżej poziomu morza, opracował strategię "Living With Water". - Pierwsze pytanie, jakie sobie zadajesz po przyjeździe do Nowego Orleanu, brzmi: gdzie jest woda? Nie widzisz jej. To chore. Musimy nauczyć się żyć z wodą - tłumaczy Waggonner. Jego plan przewiduje, że zamiast budować coraz wyższe wały, trzeba umożliwić wodzie stałą cyrkulację przez otwarte kanały i zaakceptować, że czasem zdarzają się powodzie.

Kosztowny ratunek delty

Na drodze do realizacji tych ambitnych planów może jednak stanąć niechęć polityków w Waszyngtonie do wyasygnowania na nie niezbędnych środków. Koszty Master Planu oszacowano na 50 mld dol., ale niektórzy eksperci już przewidują, że przekroczą 100 mld. Na razie środki są tylko na start. Około 6-8 mld ma pochodzić z kary nałożonej na koncern BP za wyciek ropy naftowej do Zatoki Meksykańskiej w 2010 r. Ponadto do 2019 r. Luizjana ma dostawać rocznie z budżetu federalnego ok. 90 mln dol. Od kiedy kontrolę nad Kongresem przejęli Republikanie, brak deklaracji o nowych funduszach.

Zwolennicy planu argumentują, że jeśli Nowy Orlean nie będzie bezpieczny, to zagrożone będą interesy całego państwa, bo miasto jest wielkim ośrodkiem gospodarczym. Aż 40 proc. amerykańskich towarów eksportowanych jest przez nowoorleański port. Jego zamknięcie na jeden dzień to dla gospodarki USA straty rzędu 300 mln dol. Ponadto przez Luizjanę przebiega aż 88 tys. km rurociągów transportujących ropę i gaz, a z tutejszego wybrzeża pochodzi znaczna część konsumowanych w USA owoców morza, w tym 50 proc. krewetek.

PAP/fc

Polecane

Wróć do strony głównej