Nowy układ sił w USA. Analityk PISM: zanim Waszyngton zajmie się światem musi się uporać ze sobą

Sabina Treffler

Sabina Treffler

2020-12-01, 15:28

Nowy układ sił w USA. Analityk PISM: zanim Waszyngton zajmie się światem musi się uporać ze sobą
Biały Dom. Foto: Andrea Izzotti/shutterstock

- Wiele wskazuje na to, że administrację Joe Bidena zapełnią ludzie wywodzący swoje dotychczasowe doświadczenia z czasów Baracka Obamy i Billa Clintona - ocenił w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Andrzej Dąbrowski, analityk programu Bezpieczeństwo Międzynarodowe Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Dodał, że" Polska znajduje się w nieco łatwiejszej sytuacji, niż miało to miejsce, kiedy urząd obejmował Donald Trump", gdyż nowy prezydent otoczy się ludźmi znanymi w świecie polityki.

Sabina Treffler (PolskieRadio24.pl): Zacznijmy od czegoś, co z perspektywy europejskiego rozumienia wyborów jest paradoksem. Obywatele oddali przy urnach głosy popierające swojego kandydata, ale to jeszcze nie oznacza, że został on wybrany na urząd głowy państwa. Kiedy wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych będziemy mogli uznać za zakończony proces? Ile jeszcze etapów przed nami?

Andrzej Dąbrowski (PISM): Zacznijmy od urn wyborczych. W USA już w zasadzie nie ma czegoś takiego. Głosy oddaje się albo korespondencyjnie, albo za pośrednictwem elektronicznego urządzenia, które skanuje kartę wyborczą lub pozwala na wybór kandydata za pośrednictwem ekranu dotykowego. Zatem różnic między wyborami w USA i tymi, które znamy chociażby z Polski, jest więcej.

Co do zasady zgoda, wyborcy oddają głos na kandydata, ale nie jest to głosowanie bezpośrednie. W 48 z 50 stanów (wyjątki to Nebraska i Maine) kandydat, który uzyska większość głosów, staje się de facto zwycięzcą, kiedy zagłosują na niego elektorzy z tego stanu. Elektorzy ci mają natomiast obowiązek zagłosować w tzw. kolegium elektorskim właśnie na niego, niezależnie od swoich przekonań politycznych, sympatii czy uniesień. Oczywiście zdarzają się przypadki tzw. wiarołomnego elektora, ale nie wpływają znacząco na ostateczną arytmetykę głosowania. W samym kolegium elektorskim również obowiązuje zasada większości. Z 538 głosów (to liczba odpowiadająca łącznej ilości senatorów i członków Izby Reprezentantów) do zwycięstwa potrzebne jest 270, czyli połowa plus jeden.

Wynik głosowania kolegium trafia następnie do Kongresu, który zbierając się na pierwszej sesji nowej kadencji (trwa jeszcze 116. Kongres) na początku stycznia zatwierdza decyzję elektorów. Dalej już tylko inauguracja z zaprzysiężeniem 20 stycznia, która ma miejsce w dniu zakończenia się kadencji ustępującego prezydenta.

Czytaj także:

Jakie znaczenie mają głosy oddane przez obywateli i po co to zamieszanie wokół ponownego przeliczania głosów i zgłaszania protestów wyborczych?

Powiązany Artykuł

1200_Trump_PAP.png
Trump: odejdę z Białego Domu, jeśli Kolegium Elektorów uzna zwycięstwo Bidena

Znaczenie głosów jest oczywiście fundamentalne dla wyniku wyborów. Problematyczną kwestią jest jednak to, w którym stanie ten głos zostanie oddany. Polaryzacja amerykańskiego społeczeństwa doprowadziła do swoistej petryfikacji podziałów wedle linii partyjnych, ale i stanowych. Upraszczając, powiedzmy, że w stanie Nowy Jork od wielu lat wygrywają kandydaci Partii Demokratycznej, sondaże nie dają szans kandydatowi Republikanów - czy zatem któraś z tych partii będzie starać się o uwagę wyborców akurat w stanie, którego wynik jest przesądzony? Na pewno o wiele mniej niż w tych kilku stanach, które w kolejnych cyklach wyborczych zmieniały upodobania polityczne, ostatecznie dając większość jednej z formacji i jej kandydatowi do Białego Domu. I dlatego właśnie mamy do czynienia z pojęciem tzw. battleground state, czyli stanu "pola bitwy" o ostateczne zwycięstwo. Takich stanów zazwyczaj jest kilka. Ich skład zmienia się nieznacznie, ale przeważają stany ze Środkowego Zachodu oraz z tzw. pasa rdzy - uprzemysłowione ośrodki jak Pensylwania, Ohio, Michigan czy Zachodnia Wirginia.

Czytaj także: USA: Wisconsin oficjalnie zatwierdziło zwycięstwo Bidena. Trump zapowiada skargę

Natomiast ponowne ręczne przeliczanie głosów ma miejsce w zależności od ustawodawstwa stanowego albo kiedy różnica między kandydatami jest bardzo mała (zazwyczaj między 0,1 a 0,5 proc.) lub na uzasadniony wniosek komitetu kandydata. Kandydaci mogą też zgłaszać protesty, jeśli ich zdaniem doszło do naruszenia zasad głosowania lub liczenia głosów. W tym cyklu wyborczym przyczynkiem do składania wniosków o takim charakterze były różne metody głosowania korespondencyjnego, które według przedstawicieli prezydenta Trumpa mogły nosić znamiona nieprecyzyjnych, a nawet faworyzujących jedną ze stron. Protesty muszą dotyczyć konkretnych spraw, a o ich losie decydują dalej sądy.

Wybory prezydenckie to nie jedyne wydarzenie mogące w najbliższym czasie doprowadzić do zmian w amerykańskiej polityce. Jakie jeszcze głosowania czekają USA w grudniu i styczniu?

Zgadza się. Najważniejszym głosowaniem będzie dogrywka wyborów do Senatu w stanie Georgia. Tam zdecyduje się, czy Republikanom uda się utrzymać większość w Senacie krajowym, czy utracą ją na rzecz Demokratów.

Dla utrzymania w Senacie USA większości (51 mandatów) Partia Republikańska musi uzyskać co najmniej jeden z dwóch mandatów senackich ze stanu Georgia, gdzie 5 stycznia 2021 r. odbędzie się druga tura głosowania (po wyborach 3 listopada bilans sił obu partii w Senacie to 50 do 48 na korzyść Republikanów). W Georgii, gdzie dominuje elektorat właśnie tej partii, w ostatnich latach widoczny jest jednak trend wzmacniający Demokratów.

Czytaj także: Rząd Trumpa rozpoczął proces przygotowywania administracji Bidena do przejęcia władzy

O ile jeden z wyścigów pozostaje wyrównany, to w drugim faworytem jest Republikanin. Przegrana obu kandydatów Partii Republikańskiej doprowadziłaby do równowagi sił w Senacie. Wówczas decydujący głos w sytuacjach patowych należałby do wiceprezydent Kamali Harris, która - zgodnie z konstytucją - ma prawo interweniować w remisowych sytuacjach. Jest to jednak scenariusz mało prawdopodobny.

Jeśli Republikanom uda się zachować w Senacie większość, ich pozycja względem przyszłej administracji Joe Bidena będzie kluczowym czynnikiem w relacjach władzy ustawodawczej i wykonawczej w USA.

Powiązany Artykuł

joe biden free shutt 1200 .jpg
Biały Dom zgodził się, by Biden uzyskał dostęp do raportów wywiadowczych

Układ sił może się zmienić. Jakie będą relacje Białego Domu z poszczególnymi izbami Kongresu (w zależności od styczniowych wyników)?

Już teraz wiadomo, że Izba Reprezentantów pozostanie we władaniu Partii Demokratycznej. Uzyskana tam, skromna względem oczekiwań, większość pozwoli Bidenowi chociażby na inicjowanie wspólnie z politykami swojej formacji ustaw najważniejszych dla każdego państwa, czyli tych związanych z wydatkami i dochodami.

Konstytucyjnie to Izba Reprezentantów ma prawo do inicjowania wszelkich zmian w tym zakresie. Natomiast kompetencje, jakimi dysponuje Senat, są najważniejsze dla sprawnego działania rządu każdego prezydenta. W końcu to pod obrady właśnie tej izby muszą trafić wszystkie najważniejsze nominacje personalne. Krótko mówiąc, bez zgody Senatu Biden nie skompletuje gabinetu w kształcie, jaki sobie założył, nie ustanowi nowych szefów misji dyplomatycznych, nie powoła kierowników agend rządowych takich jak np. CIA, NASA, przedstawiciel Handlowy USA i setki innych.

Oczywiście większość w Senacie może też blokować projekty ustaw Izby Reprezentantów. To prawdopodobnie najpotężniejsze narzędzie w arsenale politycznych środków.

Czy jeżeli Republikanom uda się utrzymać Senat, możliwe będzie kompromisowe zachowanie tej izby? Również w kontekście tego, że Biden w toku kampanii nawiązał współpracę z lewicującą frakcją progresywną Partii Demokratycznej.

Żeby nie zrozumieć się źle. Republikanie nie będą koniecznie dążyć do problematycznej i niepopularnej obstrukcji prezydenta. Raczej skupią się na zawieraniu układów, które ich zdaniem będą służyć ich interesom politycznym.

Główną motywacją działania będzie dla Republikanów konieczność spełnienia oczekiwań wyborców. W ostatnich latach, a zwłaszcza w okresie prezydentury Trumpa, elektoraty obu partii uległy polaryzacji. Ci spośród wyborców republikańskich, którzy stali się bardziej konserwatywni, będą oczekiwali przeciwstawienia się ewentualnym progresywnym inicjatywom administracji Bidena. Republikanie będą starali się utrzymać popularność przed wyborami do Izby Reprezentantów w 2022 r. (pełny skład tej izby Amerykanie wybierają co dwa lata). Będą mogli odzyskać kontrolę nad izbą, zwłaszcza że wybory odbędą się w korzystniejszych dla nich warunkach po reorganizacji okręgów wyborczych - ukształtowanych w dużym stopniu przez lokalne władze stanowe, gdzie dominują Republikanie, w taki sposób, by zwiększyć szanse zwycięstwa kandydatów tej partii.

Naturalnie Republikanom nie jest w smak wizja polityki tzw. progresywistów i zrobią wiele, żeby powstrzymać ich przed realizacją postulatów. Narzędziem do tego będzie właśnie uzyskanie większości w Senacie i zdolność do powstrzymywania prezydenta przed przyjęciem ich programu politycznego. Ja bym jednak kampanijne deklaracje Joe Bidena o konieczności współpracy z lewicowym skrzydłem Partii Demokratycznej potraktował z pewnym dystansem. Biden jest doświadczonym politykiem i doskonale wie jak zawierać kompromisy. Jestem pewien, że wykorzysta to najlepiej, jak potrafi. W końcu w innym przypadku nie uda mu się przeforsować własnych pomysłów.

Jaki wpływ na rządy Joe Bidena będą miały relacje jego i jego administracji z Kongresem?

Mimo tej rywalizacji w pewnych obszarach oba środowiska polityczne będą musiały szukać porozumienia.

Najważniejszym wyzwaniem w nowej kadencji będzie walka ze skutkami pandemii COVID-19. Walkę z coraz szybciej rozprzestrzeniającym się wirusem oraz kryzysem gospodarczym obiecał w kampanii Joe Biden. Tu z pewnością pojawi się pierwszy istotny rozdźwięk. Demokratom zależy na kwestiach zdrowotnych i w swoich inicjatywach ustawodawczych są gotowi skupić się właśnie na tych sprawach. Natomiast Republikanie chcą ratować gospodarkę sprzeciwiając się lockdownom i innym odgórnie narzucanym zakazom. O porozumienie w tak zróżnicowanym sposobie patrzenia na trwający kryzys nie będzie łatwo.

Jeżeli Joe Biden zostanie ostatecznie wybrany na prezydenta, to zmiany czekają również administrację prezydenta. Pierwsze nominacje i nazwiska już się pojawiły. Wracają również nazwiska z czasów prezydentury Baracka Obamy. Czy to oznacza, że relacje polsko-amerykańskie będzie trzeba budować w jakimś zakresie na nowo?

Powiązany Artykuł

shutterstock joe biden free  1200.jpg
"Wytyczymy politykę zagraniczną dla kolejnego pokolenia". Biden o swojej administracji rządowej

Każda nowa administracja stanowi wyzwanie dla sojuszników Stanów Zjednoczonych. I nawet nie chodzi bezpośrednio o budowanie relacji z urzędnikami, ale o sam fakt, że zanim Waszyngton zajmie się światem, musi uporać się ze sobą. Priorytety dla Bidena i jego ludzi w pierwszym okresie prezydentury to sprawy wewnętrzne. Pandemia koronawirusa, kryzys gospodarczy, nierówności rasowe, zadłużenie państwa.

PAP PAP

Czytaj także: Bloomberg: Blinken prawdopodobnym sekretarzem stanu w administracji Bidena

Zanim sprawy zagraniczne powrócą w okolice początku stawki, minie trochę czasu. Nie należy jednak poddawać się złudnemu przekonaniu, że polityka zagraniczna zostanie zlekceważona. Stany Zjednoczone pozostają mocarstwem globalnym i takie też mają interesy. W realizacji których pomaga stały, doświadczony i wyposażony w doskonałą pamięć instytucjonalną aparat państwa federalnego.

Wracając do pytania, owszem, wiele wskazuje na to, że nową administrację zapełnią ludzie wywodzący swoje dotychczasowe doświadczenia z czasów Baracka Obamy i Billa Clintona. To oczywiste i na ten scenariusz przygotowywali się wszyscy sojusznicy USA. Zatem poniekąd Polska znajduje się w nieco łatwiejszej sytuacji, niż miało to miejsce, kiedy urząd obejmował Donald Trump. On otoczył się w pewnym stopniu ludźmi, którzy doświadczenia polityczne dopiero zdobywali lub którzy przychodzili do służby publicznej prosto ze świata biznesu - zresztą tak jak sam prezydent Trump.

W jakich obszarach możemy liczyć na kontynuację współpracy?

Powiązany Artykuł

shutterstock donald trump free 1200.jpg
"Będzie pisał wspomnienia i organizował wykłady". Irena Lasota o przyszłości Donalda Trumpa

W sytuacji, w jakiej się znajdujemy, wiele osób oczekuje, że pojawi się prosta korelacja między latami 2008-2009, kiedy urząd prezydenta USA obejmował Barack Obama. To uproszczenie, a może nawet nadużycie. Ponad dekadę temu obszarów relacji dwustronnych między Polską i USA było znacznie mniej lub miały bardziej ograniczony wymiar, niż jest to obecnie.

W 2009 r. ton relacjom nadawała niemal wyłącznie kwestia współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa. Dziś mamy pogłębioną współpracę w tym obszarze, nowe umowy i deklaracje o wymianie naukowej i akademickiej, rozmawiamy o technologii 5G i o budowie amerykańskiej elektrowni atomowej, kupujemy amerykański gaz skroplony, ropę i produkty pochodzące z jej rafinacji.

Czytaj także:

Polskie wojsko kupuje coraz więcej najnowocześniejszego sprzętu amerykańskiej produkcji, a urzędnicy z Waszyngtonu wspierają Inicjatywę Trójmorza - finansowo i politycznie. Obroty w handlu między państwami są też wielokrotnie większe, a wiele firm z USA zainwestowało na polskim rynku znaczący kapitał. W Polsce stacjonują siły zbrojne USA - w ramach NATO oraz na zasadach współpracy dwustronnej. Te wszystkie elementy powodują, że zadanie nawiązania relacji z administracją Bidena będzie ułatwione w porównaniu do sytuacji sprzed 11 laty.

Na korzyść całego regionu działa też doświadczenie wcześniejszej współpracy prezydenta elekta z państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Nie należy zapominać, że to właśnie on był jednym z głównych orędowników poszerzenia NATO o Czechy, Polskę i Węgry w 1999 r. Później jako wiceprezydent zajmował się wspieraniem Ukrainy po rosyjskiej agresji na to państwo.

Może się zdarzyć, że podeszły wiek i pogorszenie stanu zdrowia Joe Bidena nie pozwolą mu pełnić obowiązków do końca kadencji. Już padają sugestie, że podczas dalszych podróży zagranicznych będzie go reprezentowała jego zastępczyni Kamala Harris. Jaka jest rola wiceprezydenta USA w sytuacji ustąpienia prezydenta ze stanowiska?

Zacznijmy od tego, że wiceprezydent może też odegrać istotną rolę bez konieczności ustępowania prezydenta ze stanowiska. W określonych przypadkach prezydent może tymczasowo przekazać kompetencje wiceprezydentowi. Z takimi przypadkami mieliśmy do czynienia np. kiedy głowa państwa musiała udać się do szpitala i przejść zabieg w stanie narkozy. To naturalnie rzadki przypadek, ale autorzy 25. poprawki do Konstytucji USA przewidzieli i taką okoliczność.

Jednak w przypadku ustąpienia prezydenta, jego śmierci lub usunięcia z urzędu, to właśnie wiceprezydent zajmuje jego miejsce. Niezależnie od tego, kiedy w czasie trwania kadencji dochodzi do sytuacji tego typu, nowy prezydent ma prawo "dokończyć" okres urzędowania swojego poprzednika, dysponując pełnią praw głowy państwa. Nowy prezydent mianuje swojego zastępcę, ale decyzję muszą zatwierdzić obie izby Kongresu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Sabina Treffler, redaktor PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej