Ekspert: różnica potencjału USA i Chin jest duża. W chińskim telefonie nie ma wiele z myśli technicznej Chin

2020-04-21, 16:45

Ekspert: różnica potencjału USA i Chin jest duża. W chińskim telefonie nie ma wiele z myśli technicznej Chin
Na zdjęciu: obchody 90. rocznicy powstania Komunistycznej Partii Chin w Foshanie w 2011 roku. Foto: Shutterstock / windmoon

- Chiny patrzyły i patrzą z niepokojem na reakcję prezydenta USA Donalda Trumpa na ich politykę w sferze handlu, gospodarki, technologii. Przy dużej różnicy potencjału to uderza w ich fundament – eksport, w Chiny jako fabrykę świata – mówi portalowi PolskieRadio24.pl PolskieRadio24.pl dr Marcin Przychodniak (PISM). Pandemia koronawirusa konflikt USA-Chiny jeszcze bardziej zaognia.


Powiązany Artykuł

pap_20191001_06N (1).jpg
CHINY ADAPTUJĄ DOKTRYNĘ ROSJI. OFICJALNIE SIĘ DO TEGO NIE PRZYZNAJĄ

CZYTAJ TAKŻE: "5G TO WYBÓR GEOPOLITYCZNY, CHODZI O BEZPIECZEŃSTWO PAŃSTWA"

Pandemia koronawirusa zaostrzyła retorykę na linii Waszyngton-Pekin. Chiny prowadzą szeroko zakrojoną akcję propagandową i dezinformacyjną, dotyczącą koronawirusa. Stany Zjednoczone wskazują na zaniedbania chińskich władz, zatajanie informacji, zauważają, że postępowanie Pekinu doprowadziło do rozszerzenia się koronawirusa na całe Chiny i także na cały świat. USA potępiają też WHO – za to, że według władz amerykańskich, de facto pomogły Chinom tuszować obraz sytuacji na początku pandemii. To miało zaś przełożenie na świadomość i działania liderów państw na całym świecie – brak wiedzy o naturze tego, co dzieje się w Chinach, naraził wiele krajów na atak pandemii.

Czy ten konflikt na linii USA-Chiny przybierze na sile? Jak będzie się rozwijał? Zdaniem dr. Marcina Przychodniaka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Chiny są obecnie w troszkę lepszej sytuacji, mają więcej swobody działania, a Stany Zjednoczone będą teraz realnie zajęte czym innym - zwalczaniem pandemii, odbudową gospodarki, kampanią. Z drugiej strony temat chiński obecny będzie z pewnością w kampanii wyborczej w USA. Chiny ze swej strony prowadzą operację dezinformacyjną na arenie międzynarodowej i czekają zapewne na rozwój sytuacji w USA. Same też nie mogą być pewne, że to koniec epidemii w ChRL i jakie dalej będą konsekwencje dla ich gospodarki – zaznacza ekspert.

Trzeba mieć przy tym na uwadze, że nawet w takim czasie w relacjach USA-Chiny wiele się dzieje – na Morzu Południowochińskim w regionie Azji Płd.-Wsch. trwają działania morskie obu państw. Problemem jest kwestia Tajwanu, spodziewany jest ciąg dalszy sporu z WHO – zauważa analityk.


Powiązany Artykuł

pap_20191001_0AK (1) (1).jpg
Ekspert PISM: Chiny najszybciej modernizują arsenał nuklearny; robi to także Rosja

"Chiny niepokoi reakcja USA na ich politykę. Otworzyły zbyt wiele frontów, a potencjały są nierówne"

Jak podkreśla ekspert, różnica sił aktorów jest bardzo duża i Chiny są zaniepokojone działaniami USA, które uderzyły w nie jako ”fabrykę świata”, ale również naciskały na zmiany, które oznaczałyby problemy w zreformowaniu gospodarki w oparciu o nowe technologie i odejście od dogmatu eksportu. To podważa ich fundamenty – eksport – mówi. Dlatego, jak dodaje, w partii komunistycznej – mimo ciągle silnej pozycji Xi Jinpinga – coraz więcej jest głosów krytycznych wobec niego za zbyt wcześnie rozpoczętą asertywną politykę ChRL, która doprowadziła do reakcji Stanów Zjednoczonych. Problemy związane z pandemią COVID-19 będą takie dyskusje pogłębiać.

- Chiny przez lata stosowały politykę wykorzystywania sytuacji, współpracy, uników, wzmacniania gospodarki, wpływów, w taki sposób, by nie prowokować nagłych spięć, wiedząc, że nie dorównują potencjałem USA. Polityka zagraniczna Chin zmieniła się po dojściu do władzy Xi Jinpinga – dodał nasz rozmówca. Teraz, jak mówi, choć Chiny są przekonane, że docelowo ich przeznaczeniem jest przejęcie światowego przywództwa, to w partii pojawia się krytyka wobec Xi Jinpinga, że otworzył zbyt wiele frontów.

CZYTAJ TAKŻE: "Ścisłe kierownictwo partii Chin biznes rodzinny, układ rodzinny. Nie ma mowy o merytokracji, nagrodach za zasługi" >>>

Więcej na ten temat w rozmowie. W wywiadzie także o sytuacji na Morzu Południowochińskim i na Tajwanie.

***

PolskieRadio24.pl: Pandemia koronawirusa zaostrzyła konflikty obecnie w relacjach Stany Zjednoczone-Chiny. USA informują o tym, że Chiny zatajały epidemię, wskazując na ich odpowiedzialność za to, co się dzieje na świecie. Koronawirus zatem zaogni ten konflikt jeszcze bardziej?

Dr Marcin Przychodniak, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych: Koronawirus i choroba COVID-19 to element większej całości w relacjach Chin i Stanów Zjednoczonych. Pogłębił on tylko już istniejącą rywalizację. Obserwujemy ją z różnym natężeniem od kilkudziesięciu lat. Prezydent USA Donald Trump przeformułował obecnie politykę amerykańską, określając w doktrynie nie tylko Rosję, ale i Chiny jako strategicznego rywala USA. Następnie zwiększył cła na chińskie produkty. Zaczął się konflikt handlowy. Zakazano m.in. współpracy z firmą Huawei w kontekście 5G. Tło jednak było dużo szersze.

Dlaczego doszło w pewnym momencie do zaostrzenia tej amerykańskiej perspektywy? Dlaczego Chiny uznano za zagrożenie?

Chiny są obecnie drugim co do potęgi państwem na świecie. Jednak przez lata stosowały politykę wykorzystywania sytuacji, współpracy, uników, wzmacniania gospodarki, wpływów, w taki sposób, by nie prowokować nagłych spięć, wiedząc, że nie dorównują potencjałem USA.

Polityka zagraniczna Chin zmieniła się po dojściu do władzy Xi Jinpinga. Zaczął on modernizować armię, tworzyć gospodarkę z wykorzystaniem nowych technologii. Promował też międzynarodowy model współpracy z Chinami pod hasłem Pasa i Szlaku, w tym także w kontekście normatywnym. Choć świadomość takich działań Pekinu istniała już za prezydentury Baracka Obamy, to jednak zmiana postawy zajęła nieco czasu - USA zawarły w doktrynie strategiczną rywalizację z Chinami dopiero za prezydentury Donalda Trumpa.

Ocenia się, że Chiny poprzez swoją asertywną politykę, która wywołała reakcję USA, otworzyły przez swą politykę zbyt wiele frontów – a do starych doszły nowe wyzwania, takie jak sytuacja w Hongkongu. Chiny za pewnik uznają to, że przejmą w przyszłości światowe przywództwo, jednak nawet w partii chińskiej są głosy, że Xi Jinping poszedł za daleko – otworzył zbyt wiele pól walki, podjął pewne decyzje za szybko.

Chińczycy patrzyli i patrzą z niepokojem na reakcję USA. Wcześniej Zachód zakładał, że prowadzi się z Pekinem interesy, licząc na to, że to przyniesie pewne zmiany w postępowaniu Chin. Oczekiwano nie tyle demokratyzacji i zmian politycznych, ile tego, że Pekin zajmie stanowisko tzw. responsible stakeholder, państwa, które w odpowiedzialny sposób zachowuje się na arenie międzynarodowej.

I Chiny, jak wspomniałem, korzystały z tej sytuacji. Zrobiły ogromny postęp gospodarczy w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Jednak nadal w zakresie kreatywności, nowoczesności, umiejętności wytwarzania nowych rzeczy, korzystają z rozwiązań amerykańskich, europejskich, japońskich, południowokoreańskich. Ostatnio dziennikarze jednej z redakcji rozebrali na części nowy model telefonu jednej z chińskich firm. Zbadali, ile jest w nim chińskiej myśli technicznej: okazało się, że nadal ważne podzespoły są tam produkcji amerykańskiej etc.

Ten przykład pokazuje, że mimo iż wiele się mówi o chińskich osiągnięciach i chińskiej dominacji – to wciąż jest ona dość problematyczna. Tym bardziej obecna postawa USA niepokoi Chiny.


PAP PAP

Chiny mocno wykorzystywały sytuację, jeśli spojrzeć na bilanse handlowe.

Dla Chin wciąż kluczowy jest eksport, choć chcą to zmienić, to wciąż korzystają, że są fabryk świata. Stany Zjednoczone są zaś drugim najważniejszym partnerem handlowym Chin, razem z Unią Europejską.

Teraz Donald Trump postawił to wszystko pod znakiem zapytania. Chińczycy byli zaniepokojeni tą sytuacją i starali się przeczekać zły czas. Liczyli na to, że jesienią tego roku dojdzie do zmian u władzy i może do zmiany politycznej w Stanach Zjednoczonych.

Obecnie to wątpliwe. Nawet jeśli prezydent USA wywodziłby się z Partii Demokratycznej, to trzeba mieć na uwadze, że jeszcze przed wybuchem pandemii obie partie ugruntowały swoje stanowisko wobec Chin. Jest pewien konsensus na ten temat: Chiny określane są w jego ramach jako zagrożenie, wyzwanie dla amerykańskiej polityki. Kandydat Demokratów Joe Biden nie zmieniłby tej polityki – mógłby inaczej rozłożyć akcenty, bliżej współpracować z partnerami z Europy, etc.

A obecna pandemia koronawirusa pogłębiła obecnie tylko wyrazistość tej sytuacji – konfliktu USA i Chin.

W przypadku Chin uwidoczniły się wady państwa niedemokratycznego, które nie ma na pierwszym planie zdania obywateli – okazało się, że wybuch pandemii może być ukrywany ze względów politycznych.

Nie mamy dowodów, ale mamy bardzo wiele obiektywnych informacji, które pozwalają przypuszczać, że władze chińskie nie zrobiły wszystkiego, co było można, żeby powstrzymać pandemię. A nie zrobiły tego ze względu na immanentne cechy systemu – fakt, że to jest biurokracja partyjna, niedemokratyczna. Do tego istotny jest sposób podejmowania decyzji – trwa bardzo długo, a decyzje przychodzą „z góry”.

I nikt nie może czuć się odpowiedzialny, za takie czy inne decyzje, bo najważniejsze jest, co powie ktoś "wyżej".

Do tego dodać należy powiązania między Światową Organizacją Zdrowia i Chinami. Bo państwa w walce wirusem polegają na zaleceniach WHO. WHO polegało na danych dostarczanych przez Chiny, a do nich trzeba mieć ograniczone zaufanie.

Gdyby władze Chin odpowiednio podeszły do kwestii koronawirusa, być może nie byłoby pandemii.

To stało się także kwestią kampanii politycznej w Stanach Zjednoczonych. Decyzja Donalda Trumpa o zaprzestaniu finansowania WHO do czasu aż organizacja się zreformuje, obecnie sama z siebie niczego nie zmieni. WHO w tej sytuacji zapewne jeszcze bardziej uzależni się od Chin, choć wcześniej nie przeznaczały one na tę organizację zbyt wielu środków, wpływały na tę organizację innymi metodami.

Chiny początkowo propagowały grubymi nićmi szytą dezinformację. O ile oficjalne chińskie media na początku pisały wprost o wirusie z Wuhanu, to potem zaczęto zmieniać narrację. Chiński rzecznik MSZ zamieścił na Twitterze wpis, w którym pośrednio sugerował, że wirusa z Chin przywieźć mieli amerykańscy żołnierze, którzy byli na igrzyskach klubów wojskowych. Takie informacje szerzyły wówczas liczne konta Twitterowe dyplomacji chińskiej, których w ostatnim roku czy nawet w ciągu ostatniego półrocza powstało bardzo wiele. Do tego dołączono inne mechanizmy machiny dezinformacyjnej – automatyczne konta etc. Jednak ta operacja okazała się generalnie przeciwskuteczna – zbyt daleko posunięta propaganda została potraktowana jako niewiarygodna przez zachodnich polityków czy ekspertów. Choć w społeczeństwach ten odbiór chińskiej retoryki był już zróżnicowany.

Stąd potem pojawił się wywiad z ambasadorem chińskim w USA, który był pytany o tę tezę, dotyczącą sprawstwa amerykańskich żołnierzy, ale się do niej wprost nie odniósł. Odebrano to jako próbę wycofania się Pekinu z tej narracji.

Nie mam na to konkretnych dowodów, ale ostatnie zaostrzenie retoryki chińskiej w kontekście wirusa wygląda na rywalizację wewnątrz MSZ Chin – między bardziej ideologicznie nastawionymi dyplomatami, zapewne w większości o mniejszym stażu, i tymi, którzy mają trochę dłuższy staż i są bardziej pragmatyczni. A w tej rywalizacji górą są jak na razie ideologowie.   

Niemniej jednak szeroka operacja dezinformacyjna to pewna zmiana. Wcześniej aktywność tego rodzaju obserwowaliśmy w Hongkongu, gdzie obserwowaliśmy tysiące trolli, kont pokazujących punkt widzenia władz.

Ogólna koncepcja takich kampanii internetowych jest podawana zapewne „od góry’”. Jednak treścią wypełniają ją niższe, średnie szczeble urzędnicze. Treść ta bywa dość radykalna – w przypadku Kazachstanu mowa była nawet o cesjach terytorialnych, co oczywiście wywołało gwałtowną reakcję Kazachów i niejako zmusiło władze chińskie do wycofania się. W ”Global Times”, partyjnym dzienniku testującym odbiór „chińskich idei” na świecie,  pokazała się więc krytyka dotycząca doniesień o terytorialnych zmianach w Kazachstanie.

Chodzi też oczywiście o kwestię odpowiedzialności Chin. Za pół roku być może pandemia osłabnie, być może będą ograniczania wynikające z nowej sytuacji, ale wrócą pytania o odpowiedzialność. Chińczycy bardzo by nie chcieli, by im ją przypisać i starają się zapobiegać wszelkim takim sugestiom.

Wiemy, że gdyby nie zlekceważono i nie ukryto świadomie informacji o nowym wirusie typu SARS, mogłoby nie być pandemii. Jednak pozwolono się wówczas mieszkańcom Chin wybrać w podróże świąteczne, roznieść wirus w całym kraju i za granicę.

Władze chińskie starają się nam przedstawić inną wersję tych wydarzeń.

Myślą, że zaprzeczanie faktom będzie działać.

Chiny próbują na świecie zaszczepić swoją wersję wydarzeń, by funkcjonowała jako pełnoprawna, w pełni legitymizowana. Szukają lokalnych pośredników, osób, które mogłyby dystrybuować takie wersje wydarzeń. Chcą później móc wskazać, że przecież od dawna funkcjonują różne wersje wydarzeń. A w różnych krajach sympatie władz czy ekspertów układają się różnie.

Eksperci; uciszano lekarzy, bo alarmowali o koronawirusie. Rozprzestrzenił się i może zagrozić światowej gospodarce >>> 

W ostatnich dniach pojawiła się informacja, że liczba zmarłych w Wuhanie wzrosła o 50 procent. To potwierdza słowa m.in. Donalda Trumpa i podejrzenia wielu osób, że pewne informacje Chiny zatajały, co zaciemniało obraz rzeczywistości.

Statystyki dotyczące zachorowań zmieniano w Chinach na różne sposoby i wielokrotnie. To obniża wiarygodność. Jednak 17 kwietnia miasto Wuhan nagle ogłosiło, że liczba zmarłych jest większa o 50 procent  - i to dokładnie o 50 procent. Jest to matematycznie możliwe – ale jak podejrzewam, dość mało prawdopodobne. To nakłada się na wcześniejsze pogłoski o tym, że ofiar w Wuhanie było znacznie więcej.

Krzywa zachorowań w Chinach się z pewnością wypłaszczyła, a osób chorych jest coraz mniej. Gdy jednak mówić o dokładnej liczbie zachorowań, zgonów, stosunku zakażeń w Chinach i zewnętrznych i od przyjeżdżających, wahałbym się, aby powoływać się bezkrytycznie na dane chińskich władz.

”Washington Post” napisał o ostrzeżeniach amerykańskich dyplomatów, którzy w 2018 roku odwiedzali laboratorium 4 klasy badające koronawirusy i ostrzegali, że jest ono w tak fatalnym standardzie, że patogeny mogą wydostać się na zewnątrz.

Warunki mogły być naprawdę różne, ze standardami bywa różnie w chińskich instytucjach. Trudno jednak automatycznie rysować tutaj połączenie – czy wirus wymknął się, czy nie.

Jednak takie pytanie naturalnie się pojawia, pytanie, skąd wziął się pacjent zero, naturalne są też pytania o standardy laboratorium. Co jednak będzie dalej w relacjach USA-Chiny?

Waszyngton ma teraz ważniejsze problemy: pandemia, gospodarka, wybory. Kwestia chińska jednak nie zniknie. Obie strony, (Demokraci i Republikanie - red.) będą raczej mówić o Chinach podobnie, tylko inaczej rozkładać akcenty. Choć w kampanii będą zapewne inne priorytety: służba zdrowia, 20 mln bezrobotnych.

W styczniu podpisano tzw. porozumienie I fazy ws. ceł USA-Chiny. Od początku Pekin wstrzymywał pewne ustalenia zapisane w tym porozumieniu, uzasadniając to kwestią pandemii. Zapisana zaś tam była kwestia własności intelektualnej, co jest dużym problemem Chin w relacjach z innymi państwami. Pekin na razie tego nie wdrożył, choć się do tego zobowiązał. Waszyngton zastanawia się, czy do tego w ogóle dojdzie. Pekin zapewne będzie wyczekiwał. Poczeka na rozwój sytuacji po wyborach w USA.

Tymczasem jednak pamiętajmy - na Morzu Południowochińskim w regionie Azji Płd.-Wsch. trwają manewry okrętów obu państw. Otwarta jest kwestia Tajwanu, będzie ciąg dalszy sporu z WHO. W relacjach USA-Chiny wiele się dzieje.

Chiny mają już prawdopodobnie za sobą najpoważniejszy etap pandemii, o ile nie zacznie się u nich jej druga faza. Obecnie dane gospodarcze są dość jednak niepokojące – widać w pierwszym kwartale 2020 r. ujemne PKB po raz pierwszy od lat 90. Nastąpił znaczny spadek konsumpcji. Jednak generalnie są obecnie w bardziej komfortowej sytuacji niż USA, gdzie pandemia obecnie zbiera wielkie żniwo.


PAP. Stan datowany na maj 2019 roku PAP:Infografika PAP. Stan datowany na maj 2019 roku

Wspomniał Pan, że wiele się dzieje na Morzu Południowochińskim?

Chiny traktują ten obszar jako swoje wyłączne terytorium. Próbują metodą faktów dokonanych wprowadzić do rzeczywistości międzynarodowej rozstrzygnięcie wieloletniego sporu o przynależność terytorialną całego akwenu (z udziałem Wietnamu, Filipin, Tajwanu i Malezji) i zlokalizowanych tam archipelagów. Budują sztuczne wyspy, na których zakładają bazy i lotniska, kontrolują ruch statków w tym regionie. Co jakiś czas zatem okręty USA, Wielkiej Brytanii, Francji etc. przepływają w tamtym regionie, by zademonstrować, tzw. swobodę żeglugi i niezgodę na chińskie postulaty. Jednak Chiny mają wystarczające środki, by obecnie przejść de facto kontrolę nad tym akwenem metodą faktów dokonanych. Co jakiś czas dochodzi tam do krótkich starć np. wietnamskich jednostek z chińskimi kutrami, będącymi pod kontrolą chińskiej marynarki wojennej. Utrzymuje się tam stan napięcia i rywalizacji.

W 2016 r. Filipiny uzyskały korzystny wyrok Trybunału w Hadze w kwestii Morza Południowochińskiego. Uznawał on m.in. działania chińskie za niedopuszczalne. Jednak Chiny zignorowały całe postępowanie i wyrok. USA są sojusznikiem części państw, które rywalizują z Chinami – chodzi m.in. o Filipiny.

Morze Południowochińskie jest kluczowe ze względów handlowych. Przez nie przepływa większość statków, które transportują towary do Azji. Chinom chodzi też o odsunięcie linii obrony od własnego terytorium, przedłużenie możliwości działania wojskowego na dalsze części Azji Płd. i Płd.-Wsch., też o kontrolę nad ważnym ekonomicznie obszarem. Pod dnem są też niezbadane do końca złoża surowców. Jest to jedno z tych niewielu miejsc na ziemi, gdzie najłatwiej mogłoby dojść do starcia między siłami amerykańskimi a chińskimi.

Istotna jest także kwestia Tajwanu, Hongkongu – gdzie sytuacja wynikła po protestach znajduje ciągle swoją kontynuację. Po tym, co się stało w Hongkongu, skapitulowała koncepcja połączenia pokojowego CHRL i Tajwanu, obecna tajwańska prezydent ma silny kapitał polityczny i bynajmniej nie wykazuje chęci do jednoczenia. Obecnie na Tajwanie zmniejszyła się także znacznie liczba osób, które opowiadają się za połączeniem z Pekinem - wcześniej społeczeństwo było bardzo spolaryzowane. W dodatku w czasie pandemii Tajwan poradził sobie bardzo dobrze – a WHO nie chciało współpracować z Tajwanem, wierzyło Chinom ludowym. Do tego Tajwan próbuje być aktywny na arenie międzynarodowej, co drażni Pekin.

Mówiło się o tym, że przyłączenie Tajwanu może być długofalowym celem polityki Xi Jinpinga. Są przypuszczenia, że ta kwestia może służyć jednoczeniu społeczeństwa. Stąd niewykluczone, że polityka Xi Jinpinga wobec Tajwanu może być jeszcze ostrzejsza niż do tej pory w najbliższych latach. Ale to również zależy od rozwoju sytuacji wewnętrznej w samej Chińskiej Republice Ludowej.

 ***

Z dr. Marcinem Przychodniakiem rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

***


PAP PAP

Polecane

Wróć do strony głównej