Wybuch małego reaktora na poligonie w Rosji? Tak sugerują ślady. Co tak naprawdę wiemy o tej eksplozji?

2019-08-29, 09:50

Wybuch małego reaktora na poligonie w Rosji?  Tak sugerują ślady. Co tak naprawdę wiemy o tej eksplozji?
Zdjęcie ilustracyjne . Foto: Shutterstock.com / Alexyz3d

Ślady po wybuchu w Rosji wskazują na awarię reaktora. Tymczasem umieszczanie reaktora na rakiecie jest sprzeczne z praktyką bezpieczeństwa cywilnego stosowaną w innych krajach  - mówi portalowi PolskieRadio24.pl prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku.

8 sierpnia podczas próby rakietowej w Siewierodwinsku koło Archangielska na północy Rosji doszło do eksplozji i wzrostu promieniowania. Zginęło co najmniej pięciu pracowników grupy Rosatom, według innych źródeł także dwóch wojskowych. Do tego, jak podają media niezależne, trzech wojskowych i trzech pracowników Rosatomu odniosło obrażenia, kilkadziesiąt osób trafiło na badania do szpitala specjalizującego się w kwestiach promieniowania.


Powiązany Artykuł

kreml free 1200 aa.jpg
PRÓBA SKYFALL? EKSPERT PISM: TO KOLEJNA PRÓBA, KTÓRA ZAKOŃCZYŁA SIĘ PORAŻKĄ

Co tak naprawdę stało się w Rosji?

- Ślady izotopowe wskazują na wybuch małego reaktora przy próbie rosyjskiej rakiety na północy Rosji – mówi portalowi PolskieRadio24.pl prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku.

Jak podkreślił, wykryto krótkożyciowe radioizotopy, produkty rozszczepienia. Był to jednak zapewne zupełnie innego rodzaju reaktor niż te, które budowane są na świecie. Jego zabezpieczenia są dużo gorsze, problemy bezpieczeństwa są bardzo skomplikowane – dodał prof. Strupczewski.

Jak zaznaczył profesor Narodowego Centrum Badań Jądrowych, podczas pracy z nowym reaktorem, reaktorem nowego typu, należało podjąć daleko idące środki ostrożności. Tymczasem jak widać Rosjanie tego nie zrobili, choć, jak podkreślił uczony, taka właśnie postawa doprowadziła do tragedii w Czarnobylu. - Tamten reaktor miał podwójne przeznaczenie. Na co dzień służył do produkcji energii elektrycznej, ale był też gotowy do przestawienia w każdej chwili na produkcję plutonu klasy militarnej – powiedział.

Czy Rosjanie mogą pracować nad innym rodzajem technologii niż znane reaktory? Czy na poligonie mógł wybuchnąć reaktor który nie był oparty na reakcji rozszczepienia? Jakie dane próbują ukryć rosyjskie władze? Jakie są alternatywne scenariusze tego, co mogło się zdarzyć na poligonie? Skąd pochodzą doniesienia o gubionych przez Rosję rakietach, które prawdopodobnie miały napęd jądrowy? Na czym polega projekt rakiety z użyciem m.in. ameryku 242m?

Więcej w tekście rozmowy.

PolskieRadio24.pl: Po niedawnych wydarzeniach w Rosji, gdzie doszło do eksplozji podczas prób rakiety, a potem do podniesienia poziomu promieniowania, mnożą się pytania. Wszyscy zadają sobie pytanie, co tak naprawdę się stało? Czy wiemy na ten temat coś pewnego?

Prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku: Władze rosyjskie nie wydały oficjalnego komunikatu w tej sprawie, w którym wyjaśniałyby, jakiego typu wybuch nuklearny czy skażenie nuklearne miało miejsce. 

Natomiast z pośrednich danych, zarówno organizacji pozarządowych, jak i pomiarów w krajach sąsiednich i prowadzonych przez urząd meteorologii Rosji, wiemy mniej więcej, jakie były skażenia i stąd możemy wnioskować, co się stało.

Według komunikatu rosyjskich służb meteorologicznych wykryto krótkożyciowe radioizotopy strontu, baru, lantanu. Ich czasy połowicznego rozpadu, czyli czas, w którym owe izotopy zanikają do połowy, wynoszą od sekund do kilkunastu minut. Nie mogły to być izotopy, które mogłyby być wyprodukowane gdziekolwiek wcześniej i przetransportowane do miejsca prób – rozpadłyby się, nie byłoby po nich śladu.

Izotopy krótkożyciowe są wykrywalne dopiero wtedy, gdy dochodzi do ich uwolnień po reakcji rozszczepienia jądra, czy uranu, czy plutonu. Wówczas wykrywamy obecność izotopów krótkożyciowych -  a zatem ich ślady wskazują na to, że doszło tam do uszkodzenia reaktora jądrowego.

W jakim stopniu reaktor był uszkodzony, trudno powiedzieć. Wiadomo również, że zginęło przy tym pięciu specjalistów, a trzy osoby zostały napromieniowane. Musiał to być zatem wybuch, który spowodował falę uderzeniową, wysokie ciśnienie. Według władz rosyjskich część osób wpadła do wody, bo wydarzenia te miały miejsce w stacji nadmorskiej, więc mogły one zginąć w wyniku wybuchu. Napromieniowanie zaś miało miejsce w wyniku awarii reaktora.

Podawane przez Rosję wielkości nie przedstawiają się groźnie, jeśli chodzi o zagrożenie dla mieszkańców okolic. Jeśli to był reaktor, który nie miał za sobą jeszcze długiej historii pracy, a tak zapewne było, bo był to reaktor do prób, to nie było w nim nagromadzonych produktów rozszczepienia, które by się uwolniły, wydostały na zewnątrz i skaziły trwale okolicę.

Prawdopodobnie doszło do nadkrytyczności tego reaktora i chwilowego wzrostu mocy. Chciałbym jednak zaznaczyć, że ani Narodowe Centrum Badań Jądrowych, ani żadna placówka w Polsce nie zajmuje się badaniami tego typu, to jest broni jądrowej, ani też napędów jądrowych dla rakiet kosmicznych czy dla rakiet wojskowych.

W związku z tym nasze informacje na ten temat są ograniczone. To musi być tutaj jasno powiedziane: nie mamy żadnych własnych informacji ani własnych badań w podobnej dziedzinie, bo Polska takich badań nie prowadzi i o ile wiem, nie będzie prowadziła.

Wracając do wielkości promieniowania: mam przed sobą mapę opublikowaną przez Rosjan, z wielkościami podanymi po rosyjsku, gdzie podano, jakie były chwilowe wielkości promieniowania, a ściślej mówiąc, moce dawki, działającej na mieszkańców Siewierodwińska.

Skąd pochodzą te dane?

To dane opublikowane przez tzw. EMERCOM – archangielską filię ministerstwa ds. obrony cywilnej i zdarzeń nadzwyczajnych (MCzS) Rosji. To oficjalne dane rosyjskie. Widać tam, że maksymalne moce dawki wynosiły około 2 µSv (mikrosiwertów) czyli dwie milionowe siwerta na godzinę. Trwało to około pół godziny między 11.50 a 13.30 8 sierpnia, dawka wyniosła więc około jednej milionowej siwerta. Potem to promieniowanie zanikło i nie było istotne. To wskazywałoby zatem na krótkotrwałe wydzielenie produktów rozszczepienia z reaktora.

Jak wygląda to w zestawieniu z normalnymi dawkami promieniowania otrzymywanymi przez ludzi? W Polsce, w Rosji, na całym świecie średnio otrzymuje się średnio 3 milisiwerty rocznie. Zatem dawka, którą mieszkańcy otrzymali wynosiła około 1/3000 rocznej dawki, To tak jakby przeżyć dodatkowe trzy godziny w normalnym polu promieniowania,– które działa na nas przez 8766 godzin w ciągu roku. To niewielkie ilości promieniowania i pod tym względem wierzę oświadczeniom rosyjskim władz, że nie stanowiło ono zagrożenia dla mieszkańców Siewierodwińska.

Natomiast osoby skażone podczas samej awarii miały prawdopodobnie krótkotrwałe produkty rozszczepienia na odzieży i na skórze. Dlatego po przewiezieniu do szpitala należało je jak najszybciej starannie umyć, odzież usunąć i wówczas nie stanowiłyby zagrożenia dla nikogo.

Ale z tego co wiemy, także nieoficjalnie, lekarze nie byli informowani o możliwym zagrożeniu radiacyjnym, nie mówiono im o tym, że był wybuch reaktora. Nie podejmowali w związku z tym środków ostrożności, które powinny być podjęte.

Pobyt tych trzech pacjentów w szpitalu w Archangielsku trwał pewien czas i ich obecność w salach szpitalnych spowodowała, że [pomieszczenia] zostały skażone. Trzeba je było odkazić, co nie jest problemem – jeśli wiadomo, czym ci ludzie zostali skażeni, robi się to rutynowo i nie zostawia to złych skutków.

Jeżeli otrzymali oni dawki promieniowania w momencie wybuchu reaktora, to mogło być to nie tylko promieniowanie gamma, które powoduje skażenie zewnętrzne, ale także neutronowe, które powoduje aktywację ich własnej tkanki.

Czy skutki wybuchu mogą być niebezpieczne także dla innych państw?

Na granicy Rosji, w Norwegii, która prowadzi monitoring dawek radiacji, nie stwierdzono wzrostu promieniowania. Były na ten temat doniesienia z 9 sierpnia i późniejsze. Potem władze rosyjskie podały informacje o niewielkim wzroście promieniowania. Jednak w przypadku okolic bliskich Rosji nie było zagrożenia. W przypadku Polski żadnego zagrożenia nie ma – nie ma czego się obawiać.

W Norwegii wykryto jednak pewne ilości radioaktywnego jodu w pobliżu granicy z Rosją.

Jod jest pierwiastkiem, który powstaje wskutek rozszczepienia jądra uranu. Więc pewne niewielkie ilości jodu mogły być wykryte. Okres połowicznego rozpadu jodu 131 wynosi osiem dni.

Wykryto go akurat 15 sierpnia. Czy to by wskazywało na rozszczepienie jądra uranu?

Jod jest produktem rozszczepienia uranu na dwa jądra – jedno cięższe, drugie lżejsze i kilka dodatkowych neutronów. Z tych jąder jedno może być właśnie jądrem jodu 131. Jod może powstać też z łańcucha rozpadów radioaktywnych innych produktów rozszczepienia. To jednak nie jest w tym przypadku istotne.

Jod 131 jest w każdym razie produktem rozszczepienia uranu, który zachodzi w reaktorze jądrowym. Nie powstaje  przy normalnych naturalnych rozpadach radioaktywnych zachodzących w naszym otoczeniu.

Układy jądrowe są stosowane nie tylko do napędu rakiet, ale także do sterowania rakietami poprzez to, że wprowadza się do rakiety substancje promieniotwórcze, które rozpadając się, wydzielają energię (ciepło) i powodują nagrzewanie np. termopar, które będą dawały prąd i impuls do układu sterowania rakiety.

Jaki układ był zastosowany przez Rosjan, dokładnie nie wiemy.

To, że wykryto krótkożyciowe radioizotopy, wskazuje, że raczej mógł to być reaktor jądrowy, który uległ awarii.

Klasyczny reaktor jądrowy, który uległ awarii?

Z tym, że jest to zupełnie innego rodzaju reaktor niż te, które budowane są na świecie. Jego zabezpieczenia są dużo gorsze, problemy bezpieczeństwa są bardzo skomplikowane.

Amerykanie próbowali budować takie reaktory do napędu rakiet i do napędu samolotów. Program trwał przez 30 lat w połowie ubiegłego stulecia. Ale Amerykanie zrezygnowali z niego, dlatego że zabezpieczenie otoczenia przed pracą reaktora wymaga dużych ciężkich osłon – a wysłać takie osłony wraz z samolotem i rakietą jest trudno, bo są ciężkie. W dodatku to grozi możliwością awarii.

Amerykanie stwierdzili, że możliwość awarii jest zbyt dużym zagrożeniem i program przerwali. Rosjanie,  jak widać, są innego zdania i obecna awaria wskazuje, że rzeczywiście ta droga jest zła. Użycie reaktorów do napędu rakiet nie jest zabronione, ale wiąże się z zagrożeniami, których przykładem jest właśnie awaria na poligonie wojskowym w Rosji.

Media niezależne opisały, jak potraktowano lekarzy, którzy leczyli osoby napromieniowane, nie wiedząc o tym. Zabrano im potem całą dokumentację. U jednego z lekarzy stwierdzono zaś, wedle mediów, skażenie cezem 137.  W sali operacyjnej, do której wszedł kontroler, a potem szybko z niej wyszedł, były przekroczone normy promieniowania typu beta. Czy te dane też wpisują się w scenariusz wybuchu?

Cez 137 jest produktem rozszczepienia jąder uranu – bądź plutonu. Jakie były działania wobec lekarzy – trudno komentować. Lekarz mógł wejść w kontakt z cezem na ubraniu chorego lub na skórze. Wydaje się, że zdrowiu lekarza nic nie zagraża, pewności jednak nie ma, ze względu na tajemnicę, którą Rosjanie otaczają tę sprawę.

Wyłączono stacje pomiarowe, które mogły dostarczyć jakichkolwiek danych, zamknięto dostęp do Morza Białego, do Zatoki Dwińskiej. ”Wall Street Journal" pisał, że według szefa Komisji Przygotowawczej ds. Całkowitego Zakazu Prób Jądrowych (CTBTO) Lassiny Zerbo dwie stacje Dubna i Kirow przestały działać. Potem przestały działać, albo zostały włączone, kolejne dwie: RUP 56 (Pieleduj) i RUP 57 (Bilibino). Wydaje się, że Rosja stara się zamknąć dostęp do danych.

Tak, wygląda na to, że starają się ograniczyć dostęp do danych. Informacje z ministerstwa ds. zdarzeń nadzwyczajnych i instytutu meteorologicznego pozwalają jednak stwierdzić, że wykryte produkty rozszczepienia pasują do hipotezy, iż zostały uwolnione w czasie awarii reaktora, prawdopodobnie wskutek przejściowego wzrostu mocy, który spowodował awarię.

Jeśli pracowano z reaktorem nowego typu, to należało podjąć daleko idące środki ostrożności. Jak widać Rosjanie tego nie zrobili, przypłacili to katastrofą i zgonem ludzi.

Jeśli wybuchł reaktor, jak on wyglądał?

Normalne reaktory energetyczne są duże – ich średnica wynosi 4 metry, wysokość rzędu 3,5 m. otoczone jest wszystko betonowymi konstrukcjami. To jest duża konstrukcja. Można robić reaktory małej mocy, a one mają mały rdzeń. W rdzeniu muszą się poruszać pręty regulacyjne i pręty bezpieczeństwa, które gwarantują, że reaktor możemy wyłączyć i bezpiecznie nim sterować.

Tutaj najprawdopodobniej mamy do czynienia z reaktorem o bardzo małej średnicy – jeden z norweskich specjalistów suponował, że może to być 0,5 metra. Do tego dochodziłyby odpowiednio zminiaturyzowane środki kontroli reaktora, ale jak widać, te działania zawiodły i doszło do awarii.

Co zatem mogło się stać?

Zapewne w pewnym momencie do rdzenia wprowadzono zbyt dużo materiału rozszczepialnego, albo został usunięty jakiś materiał pochłaniający i wtedy nastąpił przejściowy wzrost mocy reaktora – przejściowy, gdyż sam się wygasił bardzo szybko w czasie rzędu sekund albo poniżej sekundy. Tym niemniej, przez ten czas jego moc wzrosła i spowodowała rozsadzenie konstrukcji, w której się on znajdował.

To wszystko są jednak przypuszczenia, nie znamy bowiem tej techniki, gdyż nie rozwijamy jej u nas.

Czy mogło to doprowadzić do większej katastrofy?

Do dużo większej chyba nie – reaktor po prostu był mały, więc zagrożenie z nim związane było małe.

Jednak umieszczanie reaktora na rakiecie, która musi wcześniej czy później upaść na ziemię czy uderzyć w cel  jest przeciwne zasadom bezpieczeństwa cywilnego. Może mieć miejsce tylko wtedy, kiedy państwo chce zdobyć przewagę militarną.

Taki reaktor leciałby przez pewien czas z rakietą?

Przypadki, że rakiety czy to z izotopami radioaktywnymi, czy z reaktorem, nie dolatywały do celu albo tonęły w morzu, już się zdarzały. Podobno Norwegowie zarejestrowali cztery takie przypadki w ubiegłych latach. Takie rakiety były „gubione” czy lądowały w oceanie, a potem Rosjanie starali się je odnaleźć i wyłowić.

Czy Rosjanie mogą pracować nad innym rodzajem technologii niż znane nam reaktory?

W Polsce nie prowadzimy żadnych badań tego typu, więc nie mamy wiedzy fachowej o napędach, układach i rakietach tego typu. To co wiemy, to informacje z prasy międzynarodowej, można tu zaliczyć niektóre publikacje rosyjskie. Rzucają one pewne światło na to, co się dzieje, ale nie dostarczają żadnych szczegółowych danych.

Czy reaktor może być innego typu niż oparty na reakcji rozszczepienia? Tak, między innymi stosuje się układy izotopowe do wytwarzania ciepła. Izotopy to odmienne postacie atomów tego samego pierwiastka chemicznego, różniące się liczbą neutronów w jądrze (z definicji atomy tego samego pierwiastka mają tę samą liczbę protonów, decydującą o własnościach chemicznych danego pierwiastka). Izotopy niestabilne dążą do przejścia w stan stabilny i podczas tego przejścia emitują promieniowanie beta, czyli elektrony i gamma, czyli czystą energię. To promieniowanie, beta czy gamma, daje energię cieplną. W związku z tym, jeśli ustawimy takiego rodzaju materiały wokoło termopar, podgrzeją je, a te będą emitować napięcie elektryczne i prąd, który przepłynie przez końce tych termopar.

Tym prądem możemy sterować układy sterowania. Są to wtedy małe moce, małe prądy i sprawa ogranicza się do kwestii sterowania.

Druga możliwość to umieszczenie na rakiecie reaktora jądrowego sensu stricto. Takie konstrukcje są opisane, rysunki i schematy są dostępne. Wtedy wodór, który rakieta unosi w zbiorniku, przepływa przez rury, dopływa do reaktora jądrowego, który wydziela bardzo dużo ciepła i powoduje nagrzewanie tego wodoru do ogromnych temperatur. Opuszczając rakietę wodór wychodzi z dużymi prędkościami, co sprawia, że napęd rakiety jest bardzo skuteczny.

Taka koncepcja reaktora jest możliwa. Którą Rosjanie stosowali, nie wiemy i zapewne nieprędko się dowiemy. Raczej prawdopodobne jest, że był to reaktor, który miał podgrzewać te gazy wylotowe.

Zapewne są możliwe i inne rozwiązania.

Czyli to taki klasyczny mimo wszystko reaktor, umieszczony w rakiecie?

Klasyczny, ale mały.

I na to wskazują produkty rozpadu.

Tak.

Chyba żeby pójść dalej, bo skoro akcja była tak szeroko zakrojona, zamykano dostęp do danych, to może próbowano też zafałszować to, co można było odczytać? Czy to wykonalne?

Tego nie wiem. Te dane wykrywały różne ośrodki i stacje. Raczej nie podejrzewałbym, że sfałszowano ślad izotopowy, izotopowy obraz tego, co tam się stało. Natomiast prawdopodobnie władze rosyjskie nie będą chciały ujawnić, jakiego typu badania prowadziły, bo to jest kwestia ściśle wojskowa. Oni uważają to za swoją cenną wojskową tajemnicę.

Norwedzy oświadczyli w pewnym momencie, że doszło do dwóch wybuchów – jeden miał być wykryty tylko przez działające na podczerwień czujniki ciśnienia powietrza.

Trudno to potwierdzić. Mapki skażeń mówią też o czasie od 11.50 do 13.30 czasu lokalnego i potem wzrost promieniowania zniknął. Wygląda na to, że był jeden wybuch.

Dane, które mamy to właśnie te dane.

Dane te zostały podane do wiadomości przez archangielską agencję prasową. Zostały pomierzone w Siewierodwińsku przez wydział obrony cywilnej.

Są też dane służby meteorologicznej… stacje z międzynarodowej sieci zostały wyłączone.

Wszystko wskazuje na to, że dostały takie polecenie.

Czy innych źródeł nie ma?

Jest jeszcze informacja z zeszłego roku, z popularnej rosyjskiej ”Mechaniki”, w której pojawił się artykuł na temat nowej rakiety, która była napędzana małym reaktorem. W artykule twierdzono, że może on być reaktorem o neutronach prędkich i że może zawierać ameryk 242m. Rozmiar byłby bardzo mały, znacznie mniejszy od pół metra.

Zdaniem specjalistów norweskich, to jest możliwe.

Jednak w pomiarach w rzekach i atmosferze nic takiego nie wykryto.

Ameryk 242m jest pochodną przemian plutonu, który po pochłonięciu neutronów staje się amerykiem. Ma on inne własności. Może służyć do generacji ciepła. To zależy od tego, jakie jest przeznaczenie reaktora i do czego on miał służyć. Tego nie wiemy. Wiadomo, że ameryk 242m może być wykorzystany do generacji ciepła nawet wtedy, gdy jego rozmiary są bardzo małe. Stąd możliwość wykorzystania go w rakietach.

A czy te dane, które są dostępne, wskazują na rozszczepienie…?

Można tutaj dodać, że doświadczenie rosyjskie wskazuje iż niezależnie od tego, czy technika jądrowa ma być stosowana do celów wojskowych, czy nie, trzeba zachowywać w związku z nią maksymalne środki ostrożności.

Rosjanie nie zrobili tego w Czarnobylu – reaktor w Czarnobylu, co warto podkreślić, był reaktorem podwójnego przeznaczenia, do produkcji energii elektrycznej, ale był też gotowy do przestawienia w każdej chwili na produkcję plutonu klasy militarnej.

Dlatego jego konstrukcja była oparta na konstrukcji reaktorów używanych do produkcji plutonu klasy militarnej. Takich małych reaktorów do celów  militarnych było trochę w ZSRR w owym czasie. Konstrukcja Czarnobyla była na takim założeniu oparta i dlatego był niestabilny, dlatego błędy operatorów, które w normalnym reaktorze skutkowałyby wyłączeniem reaktora, w Czarnobylu skutkowały straszną awarią.

Rosjanie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że nawet jeżeli chcą zdobywać przewagę militarną, to muszą zachowywać na co dzień środki ostrożności, bo to może się bardzo źle skończyć dla nich samych. Ta katastrofa też powinna być dla nich ostrzeżeniem.

Jest to zatem niezwykle niebezpieczne.

Podkreślmy jednak, że strach przed samym promieniowaniem jest nieuzasadniony. Takie promieniowanie, jakie jest w Polsce, czy dwa razy większe w Finlandii, Szwecji etc. nie powoduje skutków zdrowotnych. Skutki dla zdrowia zaczynamy obserwować dopiero, gdy wzrasta ono stukrotnie. Samo w sobie jest częścią naszego środowiska, jak temperatura – 20 stopni Celsjusza jest przyjemne, 30 stopni Celsjusza nas cieszy latem, ale w 300 stopniach można zginąć.

Podano, że lekarzy można było ochronić przed radioaktywnością myjąc pacjentów.

Myjąc - usuwając napromieniowane ubrania etc. Te skażenia są groźne, gdy działają przez skórę, czy gdy zostają wchłonięte do organizmu do wnętrza, do płuc, żołądka, tarczycy. Wtedy każda emisja powoduje uderzenie w tkankę i jej zniszczenie. Ale jeśli promieniowanie jest porównywalne z naturalnym tłem promieniowania to nie jest groźne. Nasze organizmy są przystosowane do radzenia sobie z takimi uszkodzeniami naszych komórek– uszkodzenia komórek z racji wdychania tlenu są znacznie większe niż z racji promieniowania.

Można dodać, że są różne rodzaje promieniowania.

Różne pierwiastki mają różne masy izotopowe. Jeśli liczba neutronów w jądrze nie odpowiada stanowi równowagi, wtedy z tego pierwiastka jest emitowane promieniowanie.

Są jego trzy rodzaje. Pierwsze to promieniowanie alfa. To ciężkie cząsteczki, które składają się z dwóch protonów i dwóch neutronów , a więc identyczne z jądrami helu. Drugie, beta, składa się z elektronów. Trzeci rodzaj to promieniowanie gamma.

W praktyce nie trzeba się bać promieniowania alfa - wystarczy grubość kartki papieru, żeby ono się zatrzymało i nie przeszło dalej. Beta może sięgać na głębokość kilku centymetrów. Promieniowanie gamma może zaś sięgać daleko, nawet przez kilka metrów betonu – bo ta energia jest zmniejszana wskutek zderzania z atomami betonu czy stali.

Po wszelkiego typu awariach jądrowych powstaje promieniowanie gamma – może działać na ludzi, zwierzęta, na materiały, powoduje zmiany w komórkach. Jednak nie powoduje radioaktywności tych komórek, nie będą one niczego emitować – ulegną tylko zniszczeniu i zostaną zastąpione przez nowe komórki.

Natomiast promieniowanie neutronowe może spowodować, że uderzona przez neutron komórka może stać się radioaktywna. Tego promieniowania neutronowego nie ma nigdy na zewnątrz elektrowni jądrowej, nawet po awariach. Może ono wystąpić tylko w bezpośredniej odległości od rdzenia.

Czyli w bezpośredniej bliskości reaktora, bądź jego elementów.

Warto zdawać sobie sprawę, że wszyscy żyjemy w morzu promieniowania. Pochodzi ono z kosmosu. Z każdym miliardem lat jest coraz mniejsze – w miarę jak kosmos się starzeje. Gdy atom się rozpada, wysyłając promieniowanie, ginie. Drugi raz już tego promieniowania nie wyśle. Promieniowanie zatem maleje. A nasze organizmy powstają z tkanek, które powstawały przed miliardem lat i były odporne na promieniowanie, które było w owym czasie, a było ono silniejsze niż jest teraz.

Promieniowanie jest więc nieodłączną częścią naszego środowiska. Częściowo, jak wspomnieliśmy, pochodzi z kosmosu, częściowo z rozpadu skał w skorupie ziemskiej, częściowo to promieniowane sztuczne, które sami produkujemy. W Polsce mamy dawki promieniowania rzędu 3 milisiwertów na rok. W innych krajach te dawki mogą być większe, jest szereg okolic na kuli ziemskiej, gdzie te dawki są 2-3-krotnie większe. Nie powoduje to żadnych złych skutków, ludzie żyją tam równie dobrze, a może i lepiej. W Finlandii jest większe promieniowanie niż w Polsce, a ludzie żyją tam 4-5 lat dłużej niż w Polsce i są zdrowsi.

Małe dawki promieniowania, które są w naszym otoczeniu, nie powodują zatem żadnego zagrożenia. Niemniej jednak ludzi staramy się chronić przed promieniowaniem – nawet gdy  nie wiemy czy jest ono szkodliwe, zgodnie z zasadą ”po pierwsze nie szkodzić”, primum non nocere.

***

Z prof. Andrzejem Strupczewskim z Narodowego Instytutu Badań Jądrowych w Świerku rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

 

Polecane

Wróć do strony głównej