Z marszałkowego na polski, czyli co Tomasz Grodzki miał na myśli. Felieton Magdaleny Złotnickiej

2021-02-12, 13:01

Z marszałkowego na polski, czyli co Tomasz Grodzki miał na myśli. Felieton Magdaleny Złotnickiej
Marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Foto: Agencja FORUM

"Wolne" znaczy "krytyczne wobec rządu", "demokratyczny" - czytaj: zdominowany przez opozycję. Słuchając orędzia marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego, można dojść do wniosku, że ma on swój własny język. Może przy następnym orędziu należałoby zatrudnić tłumacza symultanicznego, by przekładał z marszałkowego na polski?


Powiązany Artykuł

joanna lichocka 1200.jpg
Joanna Lichocka: składka od reklam nie jest wymierzona przeciwko wolności mediów

"Egipcjanie mieli plagi, my mamy Brutusa" - tę kwestię Juliusza Cezara z filmu "Asterix na olimpiadzie" z czystym sumieniem mógłby sparafrazować Borys Budka albo Grzegorz Schetyna. "Egipcjanie mieli plagi, opozycja ma Grodzkiego" - to chyba najlepsze podsumowanie orędzia, które marszałek Senatu wygłosił w czwartek wieczorem na antenie Telewizji Polskiej. Polityk postanowił odnieść się do protestu "Media bez wyboru", polegającego na tym, że w środę 10 lutego część komercyjnych portali, stacji telewizyjnych etc. zaprzestała nadawania, zostawiając jedynie czarne ekrany. Cała inicjatywa miała na celu wyrażenie sprzeciwu wobec pomysłu, by na media nałożyć podatek od wpływów z reklam, z którego dochody miałyby być przeznaczone m.in. na zasilenie Narodowego Funduszu Zdrowia. Pomysł wywołał wiele emocji, a dla opozycji i jej zwolenników okazał się nośny – nakładki na zdjęcia profilowe odnoszące się do protestu może nie dogoniły popularnością znaczka pioruna, symbolizującego solidaryzowanie się ze Strajkiem Kobiet, ale ich wysyp w mediach społecznościowych też był spory.

Czytaj także: 

Powiązany Artykuł

Antoni Macierewicz 1200.JPG
"Próba stworzenia alternatywnego ośrodka w polityce zagranicznej". Macierewicz o Zespole Doradców Grodzkiego

I tu dochodzimy do Tomasza Grodzkiego. Sama idea komentowania protestu - patrząc z punktu widzenia politycznego cynizmu - była słuszna: w dyskursie medialnym wygrywa ten, kto umie narzucić narrację. Tyle że zamiast umiejętnie "podbić" temat, Grodzki sprowadził go do poziomu groteski. Poważny i smutny niczym zawodowy przedsiębiorca pogrzebowy oświadczył z namaszczeniem: "Wczoraj zamilkły wolne media. Zamilkły na chwilę, byśmy mogli uświadomić sobie, (…) o co toczy się gra". W dalszej części wystąpienia padły słowa o "dramatycznym proteście wolnych mediów". Pomijając już fakt, że można by się zastanawiać, na czym ów "dramatyzm" polegał (bo najbardziej dramatyczne konsekwencje, jakie udaje mi się wymyślić, to to, że kilka osób nie zrelaksowało się przy jakimś filmie czy serialu), zastanawiam się, jak marszałek Grodzki definiuje "wolne media". "Gwarantują pluralizm i obiektywne przedstawianie rzeczywistości. Stanowią tamę przed zalewem jednostronnej, kłamliwej propagandy" - mówił polityk, ewidentnie odnosząc swoje słowa do tych mediów, które wzięły udział w proteście. Zabawne jest to, że część z nich - choć oczywiście nie wszystkie - jest tak obiektywna, że ustami swoich publicystów wprost mówi o potrzebie odsunięcia PiS-u od władzy albo relacjonuje w życzliwym duchu protesty, podczas których hasło "J… PiS" wykrzykiwane jest wielokrotnie. W orędziu Grodzki mówi także o "obciążaniu haraczem mediów krytycznych wobec władzy". Zatem "wolne" oznacza z automatu "krytykujące władzę"? Marszałek nie wspomina o mediach komercyjnych, które udziału w proteście nie wzięły, a które przecież również zostaną (o ile inicjatywa będzie zrealizowana) objęte podatkiem. To co? Ów podatek "zaknebluje" tylko media nieprzychylne rządowi? Z przedstawionych założeń wynika, że jego wysokość nie ma związku ze stosunkiem do partii rządzącej, ale jest zależna od charakteru i wysokości przychodów oraz tego, jaki rodzaj produktów lub usług jest reklamowany. Co więcej, podatek zapłaciłyby także media publiczne.

Powiązany Artykuł

Marek Król 1200.jpg
Marek Król: nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że płacenie podatków ogranicza wolność słowa

Niemniej jednak jak straszyć, to straszyć! "13 grudnia 1981 roku złowieszczy mrok stanu wojennego też zaczął się od braku »Teleranka« i wyłączonych telefonów" – oznajmił Grodzki grobowym głosem. Gdzieś zgubili mu się opozycjoniści wywlekani z łóżek przez ZOMO na długo przed godziną nadawania "Teleranka", zapodziało mu się ponad tysiąc czołgów, które w tamtą pamiętną niedzielę wyjechały na ulice. Jestem dzieckiem roku transformacji, podczas stanu wojennego nie znali się jeszcze nawet moi rodzice. Gdybym nie znała historii Polski, słuchając Grodzkiego, doszłabym do wniosku, że cała groza stanu wojennego to nie pacyfikacje protestów, nie śmierć górników z kopalni Wujek, ale brak "Teleranka" i nieczynne telefony. Nawiasem mówiąc, telefony w 1981 roku wyłączyła władza ludowa, teraz część mediów na chwilę wyłączyła się sama i na własną prośbę. "Czarne ekrany to przestroga, oby ich czerń nie zwiastowała czarnej nocy rządów autorytarnych, których następnym krokiem może być wyłączenie Internetu i dalsze ograniczanie swobód obywatelskich" – ostrzegał Grodzki. Cóż, aktorka Maja Ostaszewska na jesieni 2019 roku też grzmiała, że PiS zabierze nam dostęp do Internetu. Anno Domini 2021 publikuje na swoim Facebooku zdjęcia w masce z piorunem i wulgarnym hasztagiem. I nikt jej od sieci nie odciął.

Powiązany Artykuł

Piotr Muller free kprm flickr-1200.jpg
"Projekt nie dotyczy małych wydawnictw, lokalnych mediów". Müller o planowanym podatku od reklam

Grodzki wspomina także o tym, że "demokratyczny Senat nie może milczeć", jakby chciał dać do zrozumienia, że Sejm i rząd stworzony przez formację, która wygrała powszechne wybory, demokratyczne już nie są. Wniosek nasuwa się prosty - "demokratyczny" w świecie Tomasza Grodzkiego oznacza najwyraźniej "zdominowany przez opozycję", podobnie jak "wolne" znaczy "krytyczne wobec rządu". W sumie przydałoby się opracować taki "słownik Tomasza Grodzkiego", a do jego wystąpień zatrudniać tłumacza symultanicznego. Wówczas odbiorcy mieliby całkowitą jasność przekazu. Jedno trzeba marszałkowi policzyć na plus. Choć nadal nie pozbył się całkowicie wypranej z emocji mimiki twarzy i gestykulacji, które w założeniu mają chyba być godne, a w praktyce są usypiające, to przynajmniej tym razem nie podkreślał namolnie, że jest "trzecią osobą w państwie". Ale może to dlatego, że trudno uwierzyć w dyktaturę, kiedy trzecią osobą w państwie jest opozycyjny polityk, bezpardonowo "jadący" po rządzie w publicznych mediach.


Magdalena Złotnicka

Polecane

Wróć do strony głównej