Amerykańska broń jądrowa w Polsce to byłby właściwy sygnał dla Rosji, w przypadku gdyby Niemcy z niej zrezygnowali

2020-06-01, 21:40

Amerykańska broń jądrowa w Polsce to byłby właściwy sygnał dla Rosji, w przypadku gdyby Niemcy z niej zrezygnowali
Niemiecki myśliwiec Tornado AG-51 podczas ćwiczeń w Stanach Zjednoczonych w 2013 roku. Foto: DVIDS/Master Sgt. Kevin Wallace

- Jeśli po wyborach w Niemczech nowa koalicja zdecydowałaby się zakończyć udział w misji jądrowej NATO, wtedy opcja przeniesienia tych zasobów do Polski powinna być rozważona przez Sojusz. To byłoby właściwe posunięcie wojskowe i odpowiedni sygnał polityczny dla Moskwy – mówi portalowi PolskieRadio24.pl analityk PISM Artur Kacprzyk, zaznaczając jednak, że obecnie dla Polski korzystne jest trwanie Berlina przy zobowiązaniach, które ma wobec Sojuszu i parasola nuklearnego USA.


Powiązany Artykuł

tornado samolot niemiecki free 1200
Parasol atomowy USA bez Niemiec? W ciągu 10 lat mogą opuścić nuclear sharing. Ambasador USA: może kolej na Polskę

Analityk PISM zaznacza, że odstraszanie jądrowe NATO jest obecnie kluczowe dla wschodniej flanki Sojuszu ze względu na agresywną politykę Rosji i rolę broni jądrowej w jej strategii.

Część polityków lewego skrzydła Partii Socjaldemokratycznej Niemiec, znajdującej się obecnie w koalicji rządowej, sprzeciwia się dalszemu udziałowi Berlina w programie nuclear sharing, czyli elemencie parasola jądrowego USA w Europie. Sprzeciw ten dotyczy w szczególności decyzji ws. zakupu nowych samolotów, które mają umożliwiać przenoszenie amerykańskich bomb jądrowych B61, składowanych na terytorium niemieckim. W związku z takim stanowiskiem w SPD nie wiadomo, czy po wyborach Berlin zdecyduje się na kontynuację udziału w programie. W tej sprawie głos zabrali m.in. ambasador USA w Berlinie i ambasador USA w Polsce, która wskazała, że broń jądrowa USA mogłaby stacjonować w Polsce, jeśli nie chcą jej Niemcy. [CZYTAJ WIĘCEJ]

- Jeżeli Niemcy zrezygnowałyby rzeczywiście z programu nuclear sharing, wówczas przeniesienie broni jądrowej do Polski powinno być rozważone przez NATO. Dołączenie Polski do nuclear sharing  wysłałoby silny sygnał do Rosji, że mimo tego, iż jedno z państw wystąpiło z tego programu, to jednak nie osłabia to ani potencjału, ani gotowości NATO do wypełniania misji jądrowej – mówi portalowi PolskieRadio24.pl Artur Kacprzyk, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jak dodaje, Polska teoretycznie mogłaby też dołączyć do nuclear sharing bez stacjonowania broni jądrowej na jej terytorium. W takim wariancie wciąż konieczne byłoby dostosowanie polskich samolotów do przenoszenia bomb nuklearnych, choć te ostatnie byłyby składowane w innych państwach NATO.

Na razie jednak, jak zaznacza analityk, w naszym interesie jest zachowanie udziału Niemiec w nuclear sharing. Jak tłumaczą bowiem eksperci, debata, jaka mogłaby nastąpić w wyniku rezygnacji Niemiec, mogłaby potencjalnie przynieść duże ryzyko dla Sojuszu – na przykład zaognić podobne dyskusje w Belgii, Holandii, we Włoszech, gdzie również znajduje się amerykańska broń jądrowa. Mogłoby to nawet doprowadzić do całkowitego wycofania przez USA tego arsenału z Europy.

Analityk stwierdził przy tym, że niestety lewicowi politycy SPD postrzegają sytuację w wypaczony sposób: próbują odciąć się od wyścigu zbrojeń, za który obarczają winą Amerykanów w co najmniej tym samym stopniu co Rosję, chociaż do niedawna to USA zmniejszały znaczenie broni jądrowej w ich polityce bezpieczeństwa – Nie można stawiać znaku równości między tym, co robią Amerykanie i Rosjanie. Natomiast taka jest percepcja w dużej części niemieckiego społeczeństwa i klasy politycznej – mówi ekspert PISM.

Amerykańskie pociski średniego zasięgu w Europie

Inna ważna kwestia wiążąca się z polityką nuklearną i konwencjonalną NATO oraz z równowagą sił to konsekwencje złamania przez Rosję traktatu zakazującego pocisków średniego zasięgu (INF). Rosja potajemnie opracowała i rozmieściła pociski manewrujące zdolne do przenoszenia broni jądrowej i rażenia prawie całej Europy. W odpowiedzi na to USA wystąpiły z układu w 2019 roku.

Ekspert PISM zauważa, że trwają obecnie prace nad pociskami średniego zasięgu w USA uzbrojonymi wyłącznie w głowice konwencjonalne. - Administracja prezydenta USA Donalda Trumpa wyraża zainteresowanie rozlokowaniem tego rodzaju pocisków w Europie. Sceptyczna co do prac nad nowymi rakietami jest zaś Partia Demokratyczna. Niechętna ich rozmieszczeniu byłaby też część państw NATO, które obawiają się wzrostu napięć w relacjach z Rosją – zaznacza ekspert.

Na czym dziś polega polityka atomowego odstraszania NATO?

Celem polityki nuklearnej NATO jest odstraszenie agresji przeciwko jego członkom i zapobieganie próbom szantażowania jego członków przez inne państwa – podkreśla analityk. Odstraszanie jądrowe Sojuszu opiera się na różnych opcjach odpowiedzi na atak, tak by komplikować kalkulacje przeciwnika: należy do nich użycie dużego arsenału jądrowego o zasięgu międzykontynentalnym przez USA, znacznie mniejszych sił Wielkiej Brytanii i Francji, czy stacjonujących w Europie amerykańskich bomb jądrowych przenoszonych przez samoloty USA i państw, gdzie składowane są te bomby.

Artur Kacprzyk podkreśla, że przez wiele lat po zimnej wojnie Sojusz zmniejszał znaczenie broni jądrowej w swojej strategii i zaczął poświęcać większą uwagę odstraszaniu nuklearnemu dopiero po rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie w 2014 roku. Głównym zadaniem sił jądrowych państw NATO jest dziś w praktyce odstraszanie ataku nuklearnego. Podczas zimnej wojny odgrywały one też ogromną rolę w odstraszaniu agresji konwencjonalnej. ZSRR dysponował bowiem nad NATO przewagą w tej kategorii sił. W efekcie USA rozmieszczały w szczytowym momencie w Europie aż ok. 7 tys. głowic jądrowych. Obecnie jest ich zaledwie 150.

Przewaga lokalna na wschodniej flance

Jak dodaje analityk PISM, choć dziś NATO jako całość ma przewagę nad Rosją, jeśli chodzi o siły konwencjonalne, to Kreml ma przewagę w regionie wschodniej flanki Sojuszu. I także z tego względu polityka nuklearna NATO, w tym parasol atomowy USA, ma bardzo duże znaczenie dla regionu, dla państw flanki, dla Polski.

 - Dla nas, z perspektywy wschodniej flanki, szczególnie niebezpieczny byłby scenariusz, gdyby Rosja wywołała konflikt na wschodniej flance NATO, zajęła część terytorium państw bałtyckich czy Polski, a następnie zagroziła bronią jądrową pozostałym członkom NATO, aby nie przychodziły z pomocą zaatakowanym krajom i nie wysyłały tam wojsk. Na taki scenariusz USA zwracają uwagę w bieżącej strategii jądrowej z 2018 r. – zauważa.

Rosja już teraz straszy bronią jądrową, w czasie pokoju, więc co by było w razie konfliktu?

Analityk PISM zwraca uwagę, że ważny jest ogólny kontekst agresywnej polityki Moskwy, fakt, że traktuje NATO niezmiennie jako wrogi sojusz, a także rosnąca tendencja do zastraszania państw Sojuszu groźbami użycia broni jądrowej.

- Problem polega na tym, że Rosjanie wykorzystują broń jądrową nie tylko do odstraszania. Widzimy, że Rosjanie posługują się nią do wywierania presji na Sojusz, do zastraszania państw NATO w czasie pokoju. Rosja groziła Danii wycelowaniem broni jądrowej w duńskie okręty w razie dołączenia przez to państwo do systemu obrony przeciwrakietowej NATO. My także przez lata byliśmy obiektem podobnych gróźb. Sygnały tego rodzaju są różne, wychodzą poza motywację defensywną. Np. u granic NATO od dawna mają miejsce loty bombowców zdolnych do przenoszenia broni jądrowej – zaznacza ekspert.

Analityk PISM zwraca też uwagę, że choć Rosja zwiększa ostatnio rolę precyzyjnych pocisków konwencjonalnych w jej strategii, to nie rezygnuje z możliwości uzbrojenia ich w głowice jądrowe. – Chodzi m.in. o wystrzeliwane z okrętów i wyrzutni lądowych pociski systemu Kalibr. Rosjanie rozwijają zatem komponent konwencjonalny, ale nie rezygnują z poszerzania opcji i zdolności do ataków nuklearnych.

Więcej o polityce nuklearnej NATO, zagrożeniu ze strony Rosji i sytuacji bezpieczeństwa na wschodniej flance w tekście rozmowy.

CZYTAJ TAKŻE: NIE MA ALTERNATYWY DLA PARASOLA ATOMOWEGO NATO. JEŚLI NIEMCY WYJDĄ Z PROGRAMU, KREML BĘDZIE ŚWIĘTOWAŁ >>>

PolskieRadio24.pl: Jak kształtuje się polityka NATO w Europie? Nuclear sharing, o którym ostatnio wiele się mówi w związku z politycznym sporem w Niemczech na temat udziału w tym programie, to tylko część tej polityki.

Artur Kacprzyk, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych: NATO od początku swojego istnienia było sojuszem nuklearnym, bo w momencie podpisania Traktatu Północnoatlantyckiego w 1949 roku USA już posiadały broń jądrową. W ciągu dekady uzyskały ją także Wielka Brytania i Francja.

Celem polityki nuklearnej NATO  jest odstraszenie agresji przeciwko jego członkom i zapobieganie próbom szantażowania jego członków przez inne państwa.

Dziś chodzi przede wszystkim o odstraszanie ataku nuklearnego. NATO nie wyklucza jednak, że w przypadku innych skrajnych okoliczności, ataków z innym rodzajem uzbrojenia, mogłoby użyć broni jądrowej. Zostawia sobie w tej kwestii pewną elastyczność.

Tymczasem w okresie zimnej wojny głównym zadaniem arsenału jądrowego państw NATO było zarówno odstraszanie agresji nuklearnej, jak i konwencjonalnej. W tamtym okresie Związek Radziecki i Układ Warszawski dysponowały w Europie konwencjonalną przewagą nad państwami NATO.

Dzisiaj sytuacja jest inna, Rosja dysponuje przewagą konwencjonalną tylko lokalnie, przy granicach z NATO.

Siły NATO są zatem, ogólnie rzecz biorąc, silniejsze -  nie mogą jednak błyskawicznie przerzucić wszystkich potrzebnych sił na zagrożony odcinek, czyli do nas. To istotna uwaga.

Gdyby NATO było w stanie szybko zmobilizować pozostałe siły konwencjonalne, które posiadają państwa Europy Zachodniej i zwłaszcza USA, byłoby w stanie obronić się przed atakiem konwencjonalnym na flance wschodniej bez użycia broni jądrowej. Natomiast Sojusz jest w trakcie odbudowy swoich zdolności do prowadzenia dużej operacji obronnej w Europie. Do niedawna nie uznawało Rosji za zagrożenie i nie przygotowywało się realnie na takie scenariusze.

Oprócz tej kwestii aktualny jest wciąż problem potencjalnego użycia broni jądrowej przez drugą stronę. Na niego przede wszystkim odpowiada polityka nuklearna NATO.

Chodzi o zagrożenie użyciem broni atomowej przez Rosję.

W tym zakresie siły jądrowe Stanów Zjednoczonych, Francji i Wielkiej Brytanii są nazywane najwyższą gwarancją bezpieczeństwa NATO. Kluczowe znaczenie mają tutaj siły amerykańskie, ponieważ amerykański arsenał jądrowy jest wielokrotnie większy od sił francuskich czy brytyjskich. Siły USA jako jedyne są porównywane wielkością do arsenału, w którym dysponuje Rosja.

ZOBACZ WIĘCEJ >>>

Jakie to są siły?

Większość środków, którymi dysponują Amerykanie, to jądrowe siły strategiczne. Bazują na terytorium amerykańskim, ale mają zasięg międzykontynentalny i są w stanie uderzyć w każdy punkt na świecie (liczą ok. 1500 głowic gotowych do szybkiego użycia).

Oprócz tego dziś w Europie znajduje się niewielki arsenał niestrategicznych amerykańskich bomb jądrowych, prawdopodobnie liczący około 150 głowic.

Pełnią one funkcję symbolu amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla NATO, ale i gotowości państw europejskich do ponoszenia kosztów związanych z utrzymaniem odstraszania jądrowego. Oficjalnie nie podaje się miejsca ich stacjonowania, ale w praktyce nie jest żadną tajemnicą, że bomby te znajdują się w Niemczech, we Włoszech, w Holandii, w Belgii i w Turcji. W razie konfliktu bomby te były przenoszone albo przez samoloty amerykańskie, albo przez specjalnie przystosowane do tego samoloty, zapewnione przez państwa, w których umieszczona jest owa broń jądrowa.

Posiadanie różnych rodzajów broni jądrowej przez kilka państw NATO ma za zadanie komplikować kalkulacje przeciwnika, pokazywać, że NATO ma szereg możliwości odpowiedzi na ataki różnego rodzaju.

Na czym polega nuclear sharing, które jak już wiemy, jest częścią doktryny nuklearnej NATO?

Nuclear sharing polega na tym, że Amerykanie rozmieszczają bomby jądrowe w Europie, a goszczące je państwa zapewniają samoloty do ich przenoszenia. Formalnie o użyciu tej broni zdecydować musiałyby Stany Zjednoczone i państwo zaangażowane w jej użycie. W praktyce od lat 60. w planowanie użycia tej broni i konsultacje na ten temat włączeni są pozostali członkowie NATO.

Wszyscy zatem w pewien sposób uczestniczymy w tej polityce.

W szerszych dyskusjach o polityce jądrowej (ocena zagrożeń, ogólna rola broni jądrowej w strategii NATO), wykraczających poza nuclear sharing, uczestniczą wszystkie państwa NATO.

Jeśli chodzi nuclear sharing i użycie bomb USA w Europie jedynym państwem, które nie bierze udziału w bardziej szczegółowych konsultacjach na ten temat, jest Francja. Paryż demonstruje w ten sposób swoją niezależność od USA w dziedzinie odstraszania nuklearnego.

Stanowisko Francji jest zatem nieco odrębne. 

To pokłosie francuskiego myślenia o broni jądrowej i relacjach z USA, ale także dyskusji, które miały miejsce w NATO w latach 50. i 60. Wraz z uzyskaniem i rozbudową arsenału nuklearnego przez Związek Radziecki wśród państw NATO zaczęły rosnąć obawy, czy Amerykanie aby na pewno będą skłonni użyć broni jądrowej w ich obronie, jeśli sami będą narażeni na radziecki kontratak. Po tym, jak broń jądrową uzyskały Wielka Brytania i Francja, pojawiło się pytanie, czy do jej uzyskania nie będą dążyć inne państwa NATO, szczególnie Niemcy Zachodnie- a to w latach powojennych wywołałoby ogromne napięcia, zarówno na linii NATO-Układ Warszawski, jak i w samym Sojuszu.

Formułą, która miała odpowiadać na te problemy, było nuclear sharing i włączenie sojuszników europejskich w konsultacje nt. użycia tej broni. Miało to potwierdzać gotowość USA do użycia sił jądrowych w obronie Europy i zwiększać wpływ pozostałych członków NATO na sojuszniczą strategię nuklearną. I w efekcie zniechęcać te kraje do rozwoju własnych arsenałów. Nie rozwiewało to jednak francuskich wątpliwości co do wiarygodności amerykańskich gwarancji, a francuskie koncepcje użycia broni nuklearnej różniły się od amerykańskich. Poza tym własny arsenał nuklearny miał potwierdzać mocarstwową pozycję Francji. Niemniej Francja uznaje znaczenie amerykańskiego odstraszania w zapewnianiu bezpieczeństwa całemu NATO. Sama też sygnalizuje możliwość użycia swojej broni nuklearnej w obronie państw NATO i UE, choć nie są to tak jednoznaczne gwarancje jak te amerykańskie czy brytyjskie. W przeciwieństwie do Francji Wielka Brytania nie kwestionowała wiarygodności USA i od początku przedstawiała swój arsenał nuklearny jako uzupełnienie sił amerykańskich w ramach NATO.  

Czasy zimnej wojny minęły: ale ze względu na rosyjskie zagrożenie nuclear sharing nadal chroni NATO.

Tak, chociaż ilość amerykańskiej broni jądrowej w Europie znacznie się zmniejszyła. W szczytowym okresie zimnej wojny na Starym Kontynencie znajdowało się około 7 tysięcy amerykańskich głowic. Były to m.in. pociski artyleryjskie, pociski rakietowe różnego zasięgu, czy nawet miny atomowe. Po zakończeniu zimnej wojny zasoby te zmalały do 150 bomb lotniczych. Dlaczego? Rosja nie była już uznawana za zagrożenie. Ponadto NATO jako całość stało się największą potęgą militarną na świecie w wymiarze konwencjonalnym. Potrzeba użycia broni jądrowej na wczesnym etapie konfliktu zmalała.

Dzisiaj nuclear sharing ma wciąż duże znaczenie polityczne. Obecność głowic amerykańskich w Europie ma uwiarygadniać użycie dużego arsenału strategicznego znajdującego się na terytorium USA. Gdyby Rosja  zwątpiła, czy Amerykanie będą gotowi do strategicznej odpowiedzi międzykontynentalnej w odpowiedzi na atak w Europie, to i tak musi liczyć się z tym, że będą mogli odpowiedzieć w bardziej proporcjonalny sposób przy użyciu sił stacjonujących w Europie. A jeśli doszłoby to nawet ograniczonej wymiany uderzeń jądrowych, to i tak groziłoby to dalszą eskalacją i wybuchem totalnej wojny nuklearnej.

Widać, w jaki sposób ilość  i rozmieszczenie broni nuklearnej przesądzają zatwierdzone politycznie scenariusze.

Chodzi o  "manipulację ryzykiem”. Tworzy się różne opcje odpowiedzi, po to, by skomplikować planowanie przeciwnika.

Opcji powinno być dużo?

Liczba opcji nie może być nieograniczona, ale pewna elastyczność jest potrzebna. Efektywność poszczególnych rozwiązań zawsze będzie przedmiotem ocen i dyskusji polityczno-wojskowych, jak i kalkulacji finansowych.

Tak, to prawda, nadmiar opcji sprawia, że stają się one podmiotem samym w sobie. Jak wspomnieliśmy, w Niemczech pojawił się problem z nuclear sharing. Widzimy kryzys polityczny wokół tej sprawy. Jest to zagrożenie dla jedności NATO – podkreślają eksperci, a tymczasem Polska pojawiła się w kontekście możliwych miejsc składowania tej broni w razie rezygnacji Niemiec. Pytanie, czy ten kryzys polityczny w Niemczech będzie prowadził do jakichś zmian.

W Niemczech są bardzo silne nastroje antynuklearne. To pokłosie ruchów rozbrojeniowych, które były bardzo aktywne jeszcze w czasie zimnej wojny. To przekłada się na poglądy części klasy politycznej. Przecież zaledwie 10 lat temu przedstawiciele rządu Niemiec wzywali  do wycofania amerykańskiej broni jądrowej z Europy. Ten temat ostatnio powrócił, dlatego, że w 2030 roku trzeba będzie wymienić niemieckie samoloty Tornado, które w ramach nuclear sharing przenoszą broń jądrową USA.

Obecny rząd podjął decyzję, że Niemcy zostają w programie nuclear sharing i kupią w tym celu samoloty F-18. W dłuższym terminie Niemcy i Francja mają zamiar wspólnie wyprodukować bardziej nowoczesny myśliwiec szóstej generacji, który mógłby przejąć tę misję.

Ale tego rodzaju przyszłość nie jest taka oczywista.

Udział w programie nuclear sharing zakwestionowała część polityków partii SPD, koalicyjnego partnera CDU.

Część z nich chce odciąć się od rosyjsko-amerykańskiego „wyścigu zbrojeń” i od działań administracji prezydenta USA Donalda Trumpa. Tutaj daje znać o sobie niechęć do Donalda Trumpa, jak i wzmagające się od czasu jego prezydentury antyamerykańskie nastroje w części społeczeństwa niemieckiego.

Jednak wypaczeniem rzeczywistości jest mówienie o tym, jakoby USA i Rosja w tym samym stopniu odpowiadały za obecne napięcia i zbrojenia.

Do 2014 roku Amerykanie, ale też cały Sojusz, zmniejszali rolę broni jądrowej w strategii bezpieczeństwa. Rosjanie tego nie odwzajemnili. Wręcz przeciwnie, w ostatnich latach wprowadzili do służby dodatkowe rodzaje systemów uzbrojonych w broń jądrową, które są zdolne do rażenia Europy. Chodzi zwłaszcza o wystrzeliwane z lądu pociski średniego zasięgu, która Rosja wyprodukowała i rozmieściła, łamiąc traktat INF z 1987 r.  .

Nie można stawiać znaku równości między tym, co robią Amerykanie i Rosjanie. Natomiast taka jest percepcja w dużej części społeczeństwa niemieckiego i klasy politycznej.

Amerykanie, jak i całe NATO, zaczęli kłaść zwiększony nacisk na odstraszanie Rosji po 2014 roku. Jednostronne wystąpienie Niemiec z nuclear sharing  i wycofanie broni jądrowej z ich terytorium w obliczu zagrożenia ze strony Rosji byłoby oznaką słabości NATO. I prawdopodobnie zachęciłby Rosję do dalszych niekorzystnych dla Sojuszu działań.

Takie wyjście Niemiec z nuclear sharing osłabiłoby  wiarygodność Berlina jako sojusznika, ale także wiarygodność całego Sojuszu. Program ten polega bowiem na demonstrowaniu jedności i solidarności NATO. Paradoksalnie wyjście Niemiec z nuclear sharing osłabiłoby też szansę na realizację celu głoszonego przez polityków SPD i innych prorozbrojeniowych polityków, jakim jest zawarcie nowych porozumień o kontroli zbrojeń z Rosją. Skoro Niemcy mieliby i tak wycofać amerykańską broń jądrową ze swojego terytorium, to czemu Rosjanie mieliby oferować coś w zamian? Jednostronne redukcje to odbieranie sobie karty przetargowej w potencjalnych negocjacjach.

Gdy 10 lat temu przedstawiciele rządu Niemiec proponowali, by wycofać amerykańskie bomby, NATO przyjęło stanowisko, że broń jądrową USA w Europie można redukować tylko w razie wzajemności ze strony Rosji. Cięcia w arsenale rosyjskim były więc warunkiem dla redukcji po stronie NATO. Widzimy jednak, że do tego nie doszło. Trend w działaniach rosyjskich był wręcz odwrotny.

Takie skutki ewentualnej decyzji Niemiec o wyjściu z programu NATO to rzeczywiście bardzo ważny aspekt tej sytuacji. A tymczasem, rzeczywiście Rosja wzmacnia swój potencjał nuklearny. Rozmieszcza go w kolejnych lokalizacjach, do tego dochodzą ćwiczenia zakładające użycie takiego potencjału. Do tego Moskwa grozi użyciem tego rodzaju broni nuklearnej.

Problem polega na tym, że Rosjanie wykorzystują broń jądrową nie tylko do odstraszania. Widzimy, że Rosjanie posługują się nią do wywierania presji na Sojusz, do zastraszania państw NATO w czasie pokoju. Rosja groziła Danii wycelowaniem broni jądrowej w duńskie okręty w razie dołączenia przez to państwo do systemu obrony przeciwrakietowej NATO. My także przez lata byliśmy obiektem podobnych gróźb. Sygnały tego rodzaju są różne, wychodzą poza motywację defensywną. Np. u granic NATO od dawna mają miejsce dla bombowców zdolnych do przenoszenia broni jądrowej.

Do tego należy patrzeć na kwestie nuklearne przez szerszy pryzmat polityki Rosji wobec sąsiadów i NATO. Nie można ignorować ryzyka agresji Rosji przeciwko członkom Sojuszu w świetle jej ataków na Gruzję i Ukrainę, a także konsekwentnego postrzegania NATO jako wroga. I to mimo tego, że od końca zimnej wojny Sojusz starał się budować partnerstwo z Rosją i np. długo nie rozmieszczał wojsk na terytorium nowych państw członkowskich.

Dla nas z perspektywy wschodniej flanki, szczególnie niebezpieczny byłby scenariusz, gdyby Rosja wywołała konflikt na wschodniej flance NATO, zajęła część terytorium państw bałtyckich czy Polski, a następnie zagroziła bronią jądrową pozostałym członkom NATO, aby nie przychodziły z pomocą zaatakowanym krajom i nie wysyłały tam wojsk. Na taki scenariusz USA zwracają uwagę w bieżącej strategii jądrowej z 2018 r.

Czyli potencjalnie trzeba zapobiec takiemu scenariuszowi, że Rosja, wiedząc, że nie jest w stanie w błyskawicznym tempie wystawić dużych sił na wschodzie, wykorzysta to, strasząc inne państwa NATO bronią atomową.

Chodzi o scenariusz wykorzystania zmasowanych wojsk rosyjskich w celu uzyskania przewagi lokalnej na części terytorium, a następnie próby zastraszenia pozostałych sojuszników, by nie przechodzili z pomocą. Tu chodzi o sytuację z czasu konfliktu. Natomiast zastraszanie państw NATO groźbami pośrednimi i bezpośrednim i ma miejsce już nawet w czasie pokoju.

Wśród takich sygnałów, prób zastraszania, są na przykład przeloty bombowców rosyjskich, przemieszczających się przy granicy NATO.

Tak. I warto pamiętać, że patrole rosyjskich bombowców wznowiono już w 2007 roku, na długo przed konfliktem z Ukrainą i związanymi z nim napięciami z NATO.

Rosja wprowadziła także zmiany do doktryny jądrowej. Mówi się o możliwości prewencyjnego uderzenia.

Na razie nie wprowadzono tego otwarcie i jednoznacznie do doktryny. Natomiast możliwość wczesnego użycia broni jądrowej Rosjanie uwzględniali od zakończenia zimnej wojny, kiedy to ich własne siły konwencjonalne znacznie osłabły i widać było, jak nowoczesne są zdolności wojskowe NATO, zwłaszcza USA. Rosjanie w latach 90. wpisali do doktryny możliwość wczesnego użycia broni jądrowej w odpowiedzi na atak konwencjonalny.

Ostatnio Rosjanie podkreślają, że będą wzmacniać także swoje własne siły konwencjonalne. Chodzi m.in. o wystrzeliwane z okrętów i wyrzutni lądowych pociski Kalibr. Warto jednak zauważyć, że Kalibr i niektóre nowe pociski rosyjskie są zdolne do uderzeń konwencjonalnych, ale i do przenoszenia broni jądrowej.

Rosjanie rozwijają zatem komponent konwencjonalny, ale nie rezygnują z poszerzania opcji i zdolności do ataków nuklearnych.

Rozmieszczanie to miało miejsce w ostatnich latach. Iskandery trafiły do Kaliningradu, podobno na Krym.

Oficjalnie Iskander ma zasięg 500 km. Wystrzelony z  Obwodu Kaliningradzkiego doleci do terytorium Niemiec, być może do Berlina, ale jego głównym celem będzie rażenie państw flankowych, Polski, państw bałtyckich.

Obecnie Rosja rozbudowuje też arsenał pośredniego zasięgu, który mógłby uderzyć w celu położone w głębi  Niemiec i innych państw Europy Zachodniej. Teoretycznie Rosjanie mogliby użyć do takich celów także arsenału strategicznego, ale jest on droższy, a poza tym objęty limitami traktatu Nowy START.

Czy Polska ma szansę na uzyskanie broni jądrowej w ramach programu nuclear sharing?

Obecnie Amerykanie próbują skłonić Niemcy do pozostania w programie nuclear sharing. Polska pojawia się w tych dyskusjach dlatego, że Amerykanie wiedzą, iż Niemcy obawiają się przeniesienia tej broni do Polski. Niemcy uważają, że to sprowokowałoby Rosjan i doprowadziłoby do wzrostu napięcia.

Niemcy jak dotąd nie wycofali się z programu. Na razie cześć partii SPD sprzeciwia się zakupowi nowych samolotów, bez których Berlin nie mógłby wypełniać zadań w ramach nuclear sharing po wycofaniu Tornado. Jednak obecna koalicja rządząca formalnie honoruje swoje deklaracje co do udziału Niemiec w misji jądrowej NATO. Mówił o tym niedawno ambasador Niemiec w Polsce.

Po wyborach do Bundestagu w 2021 r. sytuacja może się zmienić. W nowym rządzie może znaleźć się większa liczba przeciwników nuclear sharing. i Wtedy faktycznie w NATO pojawiłaby się potrzeba dyskusji nt. przyszłości nuclear sharing i tego, czy jedną z opcji nie byłoby dołączenie do niego Polski. Z punktu widzenia odstraszania Rosji - moim zdaniem - to jest opcja, która powinna zostać realnie rozważona. Dołączenie Polski do nuclear sharing wysłałoby silny sygnał do Rosji, że mimo tego, iż jedno z państw wyłamało się z tego programu, to jednak nie osłabia to ani potencjału, ani gotowości NATO do wypełniania tej misji jądrowej.

Z wojskowego punktu widzenia pojawiłoby się pytanie, jak zastąpić niemieckie samoloty, które by przenosiły broń w razie konfliktu.  Włączenie Polski do tej misji wymagałoby dostosowania polskich samolotów F-16 lub planowanych F-35 do przenoszenia broni jądrowej. W praktyce chodziłoby raczej o F-35, ponieważ jest to samolot o obniżonej wykrywalności przez radary, stąd byłby bardziej efektywny wojskowo, łatwiej byłoby mu przedostać się przez nowoczesną rosyjską obronę przeciwlotniczą. Pozostałe kraje, gdzie stacjonuje broń amerykańska w Europie, czyli Belgia, Holandia i Włochy, też kupują F-35.

Drugi dylemat dotyczyłby tego, co zrobić z głowicami, przechowywanymi obecnie w Niemczech. Czy w ogóle wycofać je z Europy? Czy wycofać je do innego kraju NATO, gdzie już znajduje się broń jądrowa? Czy przenieść je do nowego kraju w Europie? Warto zaznaczyć, że ta broń amerykańska w Europie, jest już skoncentrowana w kilku bazach lotniczych.  Korzystne byłoby niezmniejszanie liczby miejsc jej stacjonowania. Im mniej tych lokalizacji, tym łatwiej byłoby Rosji zniszczyć broń jądrową w razie konfliktu, zanim mogłoby jej użyć NATO

Istnieją zatem przesłanki wojskowo-strategiczne, by rozważyć udział Polski w nuclear sharing. Natomiast włączeniu Polski do tej misji towarzyszyłby bardzo silny opór sojuszników, zwłaszcza państw Europy Zachodniej, którzy obawialiby się eskalacji napięć z Rosją.

Nie wiadomo, jak silny byłby to opór.

W NATO wielu sojuszników sprzeciwiałoby się przeniesieniu broni nuklearnej do Polski. Byliby też krytycznie nastawieni do opcji skromniejszej, czyli dołączeniu Polski do nuclear sharing  jako państwa, które zapewnia samoloty do przenoszenia broni jądrowej, ale bez składowania jej na polskim terytorium. To byłoby mniej kontrowersyjne, ale z tych samych powodów spotkałoby się ze sprzeciwem sojuszników. Pojawia się inny problem: Jeżeli Niemcy, największa gospodarka europejska i kluczowe państwo NATO, wycofa się z nuclear sharing, to za przykładem Niemiec mogą pójść inne państwa NATO. Bo w Belgii i w Holandii też są silne kontrowersje społeczne i polityczne co do stacjonowania tam amerykańskiej broni jądrowej. Podobnie mogłoby być we Włoszech.

Do tego niejasne jest, jak naprawdę zachowałyby się w trakcie takiej dyskusji Stany Zjednoczone. Po pierwsze ważne jest, za rządów jakiej administracji taka dyskusja miałaby miejsce. Moim zdaniem, gdyby rządzili Demokraci, to zgoda na relokację broni jądrowej do Polski, byłaby bardzo mało realna. Uważam wręcz, że w tej administracji nie brakowałoby osób, które zaakceptowałyby usunięcie wszelkiej amerykańskiej broni jądrowej z Europy.

Demokraci zwracaliby przede wszystkim uwagę na opór ze strony pozostałych sojuszników. Być może podzielaliby częściowo ich obawy względem Rosji, ale przede wszystkim obawialiby się rozłamu w NATO.  Mogliby uznać, że w ostatecznym rozrachunku polityczna cena przesunięcia broni jądrowej do Polski byłaby dla NATO zbyt duża. Ponadto wśród Demokratów silniejsze niż w przypadku Republikanów są tendencje rozbrojeniowe, motywowane także chęcią oszczędności budżetowych. Nie oznacza to, że Partia Demokratyczna nie widzi potrzeby odstraszania Rosji. Po prostu coraz silniejsze są w niej głosy, że można to robić mniejszymi siłami nuklearnymi niż te, które posiadają teraz USA.  

W przypadku administracji republikańskiej spodziewałbym się większego poparcia dla włączenia Polski do nuclear sharing. Natomiast taka administracja również nie bagatelizowałaby obaw innych sojuszników i ryzyka pogłębienia podziałów w NATO. Sądzę jednak, że byłaby bardziej skłonna podjąć taką dyskusję.

Uznaliby, że są dobre argumenty za tym, by przekonać NATO?

Być może. Natomiast zwróćmy uwagę, że przy okazji ostatnich rozmów z administracją Trumpa w sprawie wzmocnienia obecności wojskowej USA w Polsce przedstawiciele Pentagonu zwracali uwagę na potrzebę podjęcia w tej sprawie konsultacji z innymi sojusznikami z NATO. Takie sygnały płynęły też z Kongresu.

Niemcy były przeciwko idei, przedstawianej wówczas jako baza wojskowa USA w Polsce. Choć przecież to może dziwić, bo zdecydowanie zwiększenie obecności sił USA w Polsce poprawia też bezpieczeństwo Niemiec.

Niemiecka polityka bezpieczeństwa wobec Rosji istotnie zmieniła się od 2014 r., ale Niemcy i państwa flanki wschodniej dalej nie postrzegają w jednolity sposób zagrożenia rosyjskiego. Mają różne poglądy nt. właściwej równowagi między odstraszaniem i dialogiem z Rosją. Kiedyś Niemcy nie chcieli słyszeć o odstraszaniu Rosji, a dziś zwiększają wydatki wojskowe i przewodzą grupie bojowej NATO na Litwie. Natomiast w Niemczech dominuje przekonanie, że zbyt daleko idące wzmocnienie potencjału wojskowego NATO na wschodniej flance może być prowokacyjne wobec Rosji i zostać przez nią odebrane jako zagrożenie. Chodzi zwłaszcza o rozmieszczenie tam broni jądrowej, ale i większych wojsk konwencjonalnych.

My natomiast widzimy, że nie trzeba prowokować Rosji, bo to ona prowokuje bez względu na to, co robi Sojusz.

Do tego błędem jest okazanie słabości, bo tę Rosja od razu wykorzystuje.

Dlatego państwa wschodniej flanki chcą jak najsilniejszego odstraszania. Natomiast Niemcy mają swoje obawy.

Może kiedyś uda się ich przekonać.

Trudno przewidzieć, jak rozwijałaby się w NATO dyskusja po wycofaniu Niemiec z nuclear sharing. Nie musiałoby to oznaczać automatycznie przeniesienia bomb jądrowych do Polski.  Mogłoby to oznaczać koniec obecności amerykańskiej broni nuklearnej w Europie.

Stąd dla Polski byłoby optymalne staranie się o rozszerzenie nuclear sharing – ale na bazie status quo.

Optymalnym wyjściem dla NATO jako całości, i dla Polski byłoby, aby Niemcy pozostali w nuclear sharing. Uniknęlibyśmy trudnej debaty w Sojuszu, której skutki byłyby trudne do przewidzenia. W tym momencie status quo byłoby najlepszym rozwiązaniem. Gdyby Niemcy zrezygnowali z nuclear sharing, wtedy powinna mieć miejsce dyskusja o polskim udziale w tym programie.

Aczkolwiek wciąż mają miejsce starania Polski o wzmocnienie amerykańskiej obecności na wschodniej flance.

Jednak wycofanie broni jądrowej z Niemiec traktowałbym jednak jako wyzwanie dla całego NATO, również dla Polski.

Jeśli chodzi o budowanie mocniejszego sojuszu z USA, mamy dostępne inne, mniej kontrowersyjne w NATO sposoby. To choćby zwiększanie konwencjonalnej obecności wojsk w Polsce. Sprawę ewentualnego udział Polski w nuclear sharing traktowałbym raczej pod kątem ratowania wiarygodności NATO.

W tle są kwestie traktatów. Traktat o pociskach pośredniego zasięgu, INF, został anulowany, są wzmianki, że negocjowany ma być nowy START.

Erozja systemu kontroli zbrojeń jest powiązana z ostatnią dyskusją o broni jądrowej w Niemczech. Zwolennicy jej wycofania wskazują bowiem na „nieodpowiedzialne” działania administracji Donalda Trumpa. Uważają, że Europa powinna odciąć się od tej polityki.

Jako jeden z przykładów podają wyjście USA z traktatu INF. Zdają się jednak zapominać, że wszystkie państwa NATO poparły tę decyzję. Początkowo część sojuszników, w tym Niemcy i Francja, faktycznie była zaskoczona zapowiedzią prezydenta USA i krytykowała ją. Traktat INF z 1987 r. to w końcu symbol zakończenia rakietowego wyścigu zbrojeń w Europie. Natomiast ostatecznie całe NATO zgodziło się z amerykańską oceną, że Rosja złamała traktat i rozmieściła wystrzeliwany z lądu pocisk manewrujący średniego zasięgu 9M729, zdolny do przenoszenia broni jądrowej. Rosja utrzymuje, że pocisk ten jest zgodny z INF i ma zasięg poniżej 500 km. Od amerykańskiego wyjścia z INF pracuje zaś otwarcie nad innymi systemami tego typu.

Rosja zdaje sobie sprawę z obecnych wśród społeczeństw i polityków europejskich obaw przed wyścigiem zbrojeń i stara się je podgrzewać. Chodzi o podzielenie NATO i w ten sposób ograniczenie jego odpowiedzi wojskowej na złamanie INF. Po upadku traktatu Rosja zaproponowała USA i NATO moratorium na rozmieszczanie zakazanych dotąd rakiet średniego zasięgu. W rzeczywistości byłoby to jednostronne ograniczenie dla NATO, bo oznaczałoby to, że Rosja może dalej potajemnie rozmieszczać 9M729, rzekomo zgodny z INF.

NATO odrzuciło rosyjską „ofertę”, ale ewentualne rozmieszczenie nowych amerykańskich pocisków w Europie pozostaje kontrowersyjną kwestią, choć nie w tym samym stopniu co nuclear sharing – Amerykanie pracują nad lądowymi pociskami średniego zasięgu uzbrojonymi wyłącznie w głowice konwencjonalne. Wątpliwości co do potrzeby ich rozwoju mają także Demokraci, którzy próbowali blokować w Kongresie finansowanie tych programów i domagali się przedstawienia szerszej strategii związanej z wykorzystaniem tego uzbrojenia. Sądzę, że ciężko będzie o przełamanie oporu w NATO i Kongresie przed umieszczeniem tej broni w Europie, bez równoczesnego przedstawienia nowych propozycji ograniczenia takich zbrojeń.

Dodatkowa komplikacja w dyskusjach o pociskach średniego zasięgu, ale i szerzej o kontroli zbrojeń, wiąże się z Chinami. Administracja Trumpa zwracała bowiem uwagę, że złamany INF nie tylko nie spełniał swojej roli w przypadku Rosji, ale utrudniał Amerykanom odstraszanie Chin. Chiny nigdy nie były stroną tego układu i rozwinęły największy na świecie arsenał wystrzeliwanych z lądu pocisków o zasięgu poniżej 5500 km. Są to głównie pociski konwencjonalne, a w ich zasięgu są bazy i sojusznicy USA w Azji. Wyrzutnie lądowe mogą przy tym przenosić bardziej zróżnicowane rodzaje pocisków i są tańsze i trudniejsze do znalezienia i zniszczenia niż okręty nawodne i samoloty. A to na pociskach bazowania morskiego i lotniczego polegają Amerykanie. I chcą uzupełnić ten arsenał pociskami lądowymi, które miałaby w pierwszej kolejności trafić właśnie do Azji.

Kwestia Chin pojawia się też w dyskusjach nad amerykańsko-rosyjskim układem Nowy START. Ogranicza on arsenał strategiczny każdego z tych państw do 1550 głowic oraz 700 bombowców i międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Wygasa w lutym 2021 r., choć może zostać przedłużony o kolejne 5 lat za zgodą prezydentów USA i Rosji. Amerykanie nie oskarżają Rosji o łamanie tego układu, ale administracja Trumpa jest niechętna jego przedłużeniu. Po pierwsze prezydent Trump ma ambicje wynegocjowania własnego porozumienia kontroli zbrojeń (Nowy START podpisał prezydent Barack Obama). Po drugie amerykańskie władze chcą, by nowe porozumienie objęło wszystkie rodzaje broni jądrowej. A więc także rosyjskie systemy krótkiego i średniego zasięgu zdolne do rażenia sił i sojuszników USA w Europie i Azji. Definicjom układu START nie podlegają także opracowywane przez Rosję „egzotyczne” systemy strategiczne: podwodny dron i pocisk manewrujący. Oba mają napęd jądrowy. Administracja Trumpa chce wreszcie, by stroną nowego układ były także Chiny, które uważa za głównego rywala USA.

Nie ma jednak szans na wynegocjowanie nowego porozumienia przed wygaśnięciem START. Rosjanie wyrażają gotowość do przedłużenia tego układu, ale bez dodatkowych ustępstw. Podkreślają, że redukcja innych rodzajów broni jądrowej nie będzie możliwa bez ograniczenia przez USA zasobów konwencjonalnych pocisków precyzyjnych oraz systemów obrony przeciwrakietowej. Nie jest też jasne, na jakich warunkach stroną nowego porozumienia miałyby stać się Chiny. Choć zwiększają one ostatnio swój arsenał nuklearny, to wciąż jest on wielokrotnie mniejszy od sił USA i Rosji. Szacuje się, że Chiny mają w sumie 300 głowic nuklearnych. I dlatego odmawiają udziału w trójstronnym traktacie z Rosją i USA.

Z punktu widzenia NATO optymalnym rozwiązaniem byłoby przedłużenie układu Nowy START przy równoczesnym prowadzeniu przez USA, Rosję i Chiny rozmów o przyszłym porozumieniu. Jeśli Amerykanie nie zgodzą się na przedłużenie START, to Rosjanie z pewnością wykorzystają ten fakt do podsycania w Europie obaw o wyścig zbrojeń i nastrojów antyamerykańskich.

***

Z Arturem Kacprzykiem z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska PolskieRadio24.pl


PAP PAP

Polecane

Wróć do strony głównej