Polityczne disco polo. Czyje muzyczne wsparcie i dla kogo?

2019-03-02, 13:50

Polityczne disco polo. Czyje muzyczne wsparcie i dla kogo?
Aleksander Kwaśniewski z zespołem Top One podczas kampanii wyborczej w 1995 r.Foto: MOSUR/East News

Władza, jak wiadomo, kusi każdego. Także tych, którzy zawodowo zajmują się na tyle intratnymi przedsięwzięciami, że nie muszą brać mariażu z polityką. Mimo to angażują się w nią nawet gwiazdy disco polo, choć – jak pokazuje historia – czasem to politycy bardziej potrzebują ich i muzyki, którą grają.

Ostatnio o związkach rodzimego disco z polityką stało się głośno za sprawą Bayer Full. Przyczynił się do tego lider zespołu Sławomir Świerzyński, któremu nie spodobało się, że w związku z nadchodzącymi wyborami do Parlamentu Europejskiego Polskie Stronnictwo Ludowe przyłączyło się do Koalicji Obywatelskiej. Dał temu jasno wyraz na Facebooku.

Świerzyński, zwany przez niektórych cesarzem disco polo, oburzył się na decyzję władz "ludowców" tak bardzo, że po 25 latach postanowił opuścić ich szeregi. W czwartek wręczył w centrali ugrupowania stosowne pismo, w przyszłym tygodniu w gminie Łąck w powiecie płockim, gdzie mieszka, ma oddać legitymację partyjną.

Powiązany Artykuł

YouTube Sławomir Świerzyński 1200.jpg
Lider zespołu Bayer Full o odejściu z PSL: nie mogę się pogodzić z przyłączeniem do KE

- Nie zrobiłem tego, bo wstępuję do innej partii. Ta decyzja spowodowana jest tym, że jako człowiek wierzący i praktykujący nie mogę w swojej gminie przygotowywać wyborów do europarlamentu dla osób, które nie wyznają moich zasad. PSL mi odpowiadało, bo miało elementy, z którymi się utożsamiałem, ale jednak "tęczowa" koniczynka jest dla mnie wstydem. W życiu nie utożsamię się ze środowiskiem LGBT. Ja je toleruję, ale nie zaakceptuję – wyjaśnia Sławomir Świerzyński.

Disco polo szansą

Lider Bayer Full z polityką na dobre związany jest od 1995 r. Wtedy w wyborach prezydenckich wspierał Waldemara Pawlaka, czym pokazał, do jakiej partii mu najbliżej. Nikogo to w sumie nie dziwiło, wszak autor "Majteczek w kropeczki", jednego z największych szlagierów disco polo, nie ukrywał, że mieszkając na wsi i prowadząc gospodarstwo rolne uosabia ludowe cechy. Dwa lata później sam wziął się za kandydowanie. Ubiegał się o mandat posła z listy PSL, ale bezskutecznie. Również bez sukcesów do Sejmu pretendował w 2007, 2011 i 2015 r., a na swoim koncie – jak niedawno przypomniał – ma także dwa starty w wyborach do sejmiku województwa mazowieckiego.

Dlaczego wziął się za politykę? W wywiadach powtarza, że zależy mu na dobru Polski. Ale w tych samych wywiadach dodaje także, że prosili go o to politycy. Jak na dłoni widzimy, że przedstawiciele parlamentu i samorządowcy chcą ogrzewać się w blasku rozpoznawalnych i często goszczących w mediach gwiazd muzycznych. Nie dziwne - w końcu w połowie lat 90. żaden inny gatunek nie był tak bardzo popularny, jak właśnie disco polo. Ta muzyka w Polsce królowała wtedy wszędzie, a utwór "Majteczki..." obok "Szalonej" Boysów był jej głównym reprezentantem.

Pierwszym politykiem, który dostrzegł w disco polo szansę na przymilanie się do społeczeństwa i uszczknięcie dzięki temu głosów, był Aleksander Kwaśniewski. W 1995 r. przebojem stał się utwór "Ole! Olek!" grupy Top One. To w jego rytm przyszły prezydent podrygiwał na scenie, gdzie discopolowcy z nieodłącznym atrybutem, a więc złośliwie nazywanym deską do prasowania keyboardem bez finezyjnych metafor śpiewali, kto powinien zostać głową państwa. "Prezydent to taki ktoś jak ty" – brzmiały słowa, które za chwilę stały się faktem.

Docinki, hymn i irytacja

Wybranie grupy Top One przez Kwaśniewskiego do promocji swej osoby nie było przypadkowe. Disco polo wywodzi się z nagranych za oceanem przez polonijne zespoły Mały Władzio czy Polskie Orły dość frywolnych piosenek, które za czasów PRL-u trafiały do nas na grających pocztówkach dzięki polonusom odwiedzającym ojczyste strony. Te piosenki - takie jak np. "Biały miś" czy "Taka mała" – wybrali właśnie piewcy "Olka", którzy zafascynowani muzyką italo disco przearanżowali je na styl dyskotekowy. "Wzorów nie szukali na zabawach ani weselach. Kupili kasety Polskich Orłów, przerobili kilka najbardziej znanych utworów i za uzbierane pieniądze nagrali je w prywatnej firmie fonograficznej" – pisała w opublikowanym w 1997 r. w czasopiśmie "Wiedza i życie" artykule "Krótka historia disco polo" Anna Kowalczyk. Tym samym to właśnie Top One zapoczątkował karierę muzyki chodnikowej, a nie - jak można by sądzić - jakiś inny zespół doskonale znający przeboje wiejskich wesel i zabaw z własnej praktyki muzycznej.

To wsparcie Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przysporzyło też sporo złośliwych docinek. Np. na jednym z koncertów zespołu Piersi w 1996 r. Paweł Kukiz specjalnie przekręcił słowa refrenu tej piosenki "Ole, Olek! Wybierzmy przyszłość i jej styl" na "Ole, Olek! Wybierzmy przeszłość i jej wstyd", nawiązując do politycznej przynależności kandydata w latach 80. A wplótł to w końcówkę "Zośki" (na nagraniu od 2:48).

Disco polo w końcu się jednak przejadło. Politycy ocieplali wizerunek u boku innych aktualnie na topie, a wykonawcy jeszcze wczoraj szalenie uwielbianej muzyki trafili tam, skąd przyszli – do podziemia. Mimo to sam styl muzyczny nie przepadł. Gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej, w wielkiej polityce Samoobrona Andrzeja Leppera zaprezentowała swój hymn. Utwór "Ten kraj jest nasz i wasz" miał podkład rasowego, polskiego disco, tyle że w warstwie lirycznej nieco od niego odbiegał. Tekstowo przewijały się typowe dla polityków z biało-czerwonymi krawatami hasła, jak mięso, rolnik, kość czy miód, zaś refren zachęcał do walki: "Nie damy bić się w twarz! Będziemy walczyć jak lwy i nie przeszkodzi nikt!".

Efekt tego był odwrotny do zamierzonego. Utwierdzono się w przekonaniu, że Andrzej Lepper to zwyczajny przedstawiciel wsi, który chce podbijać stolicę. Disco polo na początku XXI wieku wzbudzało ogromną irytację i ci z co sprawniejszymi specami od wizerunku rezygnowali wtedy z jego "pomocy". Nawet PSL nie korzystał wtedy z usług Sławomira Świerzyńskiego.

Samorządowcy też w rytmie

Nieoczekiwanie jednak rodzime disco pod koniec ubiegłej dekady znów wróciło do łask. Dorośli stali się ci, którzy słuchali go za dzieciaka. Nieważne, że teraz zaczęli puszczać kawałki np. Boysów "dla beki". Grunt, że znów płynęły z głośników, a jasnym sygnałem, że przestały irytować, stało się zapraszanie podstarzałych i przyblakłych gwiazd disco polo nawet na juwenalia.

Tym samym po ten rodzaj muzyki znów zaczęli sięgać politycy. Disco polo odkurzył Grzegorz Napieralski, który w kampanii prezydenckiej w 2010 r. – na wzór Kwaśniewskiego sprzed lat – wykorzystał zespół do swojej promocji. Padło na 2Sisters, tworzony przez siostry bliźniaczki, które spotkania kandydata SLD z wyborcami umilały piosenką "Są nas miliony".

Ponieważ disco polo nie wstydzili się politycy z pierwszej ligi, tym bardziej chcieli sięgać po tę muzykę ci, którym marzyło się rządzenie swoim lokalnym podwórkiem - samorządowcy. Jak lubi nasze disco, to swój chłop – szli tropem myślenia swoich wyborców tacy śmiałkowie. I realizowali spoty z podkładem muzycznym o korzeniach z lat 90., ale w nowocześniejszym brzmieniu. Jesienią zeszłego roku z takiego założenia wyszedł Paweł Wnukowski. Kandydat do sejmiku województwa podlaskiego przygotował spot wyborczy w odpowiednim klimacie i choć nasłuchał się szyderstw, otrzymał 11 017 głosów i został wojewódzkim radnym.

Mikrofon na bok

W ogóle ostatnie wybory samorządowe pokazały odwrotną tendencję. Jak wcześniej discopolowcy wspierali kandydatów, tak teraz sami się nimi stali. Przykładów, że muzycy postanowili odstawić mikrofon i syntezator na rzecz garnituru i eleganckich butów, by wziąć sprawy regionalnej polityki w swoje ręce, było więcej.

Bodaj najbardziej nagłośnionym stał się Marcin Siegieńczuk. To były lider popularnego dzięki "Sąsiadce" Toplesu, występujący teraz solo. W październiku 2018 r. pretendował do Rady Miasta Białegostoku. Bez powodzenia, bo 488 głosów okazało się zbyt mało, by zasiadać w ławach ratusza.

W latach 90. królem cygańskiego disco polo był Don Vasyl. Razem z zespołem Roma regularnie gościł wtedy na ekranach telewizorów w programie "Disco Relax", teraz występuje głównie po małych miejscowościach. I jemu zamarzyło się bycie samorządowcem - niespełna pół roku temu pod nazwiskiem Don Vasyl Szmidt kandydował do rady powiatu aleksandrowskiego na Kujawach. Ze słabiutkim skutkiem, bo uzbierał zaledwie 43 głosy.

Także bez sukcesu start zakończył się w przypadku Przemysława Budki z zespołu EratoX. Chciał znaleźć się w radzie powiatu w Rypinie, ale poparcie 94 osób nie wystarczyło.

Popularność disco polo, jak widać, niekoniecznie przekłada się na odpowiednie poparcie. Są jednak i tacy wywodzący się z tej branży, którzy jesienią zeszłego roku cieszyli się po ogłoszeniu wyników. To choćby Leszek Gulewicz. Nazwisko nic nie mówi i nic dziwnego, wszak to były klawiszowiec grupy Skaner, który na keyboardzie grał w niej zanim w 1997 r. nagrała hit "Lato w Kołobrzegu". Mieszkańcy Łap na Podlasiu jednak go popierają – w radzie miejskiej zasiada nieprzerwanie od 2010 roku (z każdymi wyborami zbierał więcej głosów, ostatnio - 428). Na poniższym teledysku obecnego nauczyciela widać np. w 50 sekundzie filmu - z lewej.

Znacznie większy - w skali samorządowej największy – sukces odniósł też Artur Kosicki. I tu nazwisko może niewiele mówić, ale obecny marszałek województwa polskiego tańczył niegdyś w zespole Boys. Zresztą poprzez Facebooka sam o tym poinformował.

Dla starszych muzyka dodatkiem

Artur Kosicki tancerzem Boysów był w latach 1997-2004. Takie informacje można znaleźć w internecie, gdzie można natknąć się też na to, że podlaski marszałek miał również śpiewać, np. w piosence "Mamo". Jednak w jego przypadku disco polo było tylko epizodem młodości. Jak podaje jego strona wyborcza, ukończył prawo, a od 2005 r. związany jest zawodowo z administracją publiczną.

Inaczej, choć nie aż tak bardzo, jest w przypadku pozostałych wspomnianych discopolowców. Nadal grają i śpiewają, ale w przerwach od innych zajęć. Tylko nieliczni mogą sobie pozwolić jedynie na muzykę – to głównie młodzi w branży, starszych reprezentują chyba już tylko Zenon Martyniuk i Marcin Miller z Boysów. Nawet sam bohater ostatnich dni nie ukrywa, że chociaż swego czasu ruszył nawet podbijać Chiny, to wciąż prowadzi gospodarstwo rolne.

- Tak właśnie jest. A gram tam, gdzie mnie zapraszają, bo taki jest mój zawód. Nie uważam, że jako artyści nie powinniśmy się angażować politycznie. Mamy inną wrażliwość i inne spojrzenie na rzeczywistość, a poza tym parlament czy samorządy powinny być reprezentowane przez różne grupy społeczne – podsumowuje Sławomir Świerzyński.

Bartłomiej Bitner, portal PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej