Drogowy wariat, nie dziennikarz

2008-06-05, 15:22

Drogowy wariat, nie dziennikarz

Media powinny przestać bronić Macieja Zientarskiego i pokazywać go jak ofiarę, tak jak nie stają w obronie innych wariatów drogowych.

Media powinny przestać bronić Macieja Zientarskiego i pokazywać go jak ofiarę, tak jak nie stają w obronie innych wariatów drogowych.

Znany dziennikarz motoryzacyjny, Maciej Zientarski, wyszedł z bydgoskiego szpitala. Lekarze uznali, że pozwala na to jego stan zdrowia. Teraz czeka go rehabilitacja… i prawdopodobnie prokuratorskie zarzuty. Na razie jednak jego stan „nie pozwala na uczestniczenie w czynnościach procesowych”. Choć koledzy-dziennikarze próbowali na wszelkie sposoby umniejszyć w oczach opinii publicznej odpowiedzialność Zientarskiego za wypadek, w którym zginął jego kolega, powinien on usłyszeć zarzuty i jak najszybciej zostać osądzony.

W wypadku, do którego doszło w Warszawie z winy Zientarskiego, zginął Jarosław Zabiega z „Super Expressu”. Rozpędzone ferrari, za którego kierownicą siedział Zientarski, uderzyło z wielką prędkością w słup podtrzymujący jeden z warszawskich wiaduktów. Media, relacjonując wypadek, próbowały przedstawiać całą sprawę chroniąc swojego kolegę. Podkreślano nierówności nawierzchni, które miały być winne całej tragedii, przedstawiano reakcję rodziny na tą tragedie i apele o oddawanie krwi. TVN pokusił się nawet o test ulicznej nierówności, która miała doprowadzić do wypadku, i pokazanie jak bardzo jest niebezpieczna. Relacjonowano z wielką uwagą kolejne operacje, które przechodził dziennikarz, pokazywano, co stało się z prowadzonym przez niego samochodem. Wszystko miało uwrażliwić widzów na krzywdę, jaka spotkała Macieja Zientarskiego.

Powszechna w mediach próba tłumaczenia Zientarskiego była zaciemnianiem prawdziwego obrazu całej sprawy. Znany dziennikarz motoryzacyjny wykazał się wybitną głupotą i brawurą, w wyniku czego zabił swojego kolegę. Powinien za to odpowiedzieć przed sądem, który w imię przykładu powinien być surowy.

Sprawa Macieja Zientarskiego przypomina wypadek, w którym zginął brat Otylii Jędrzejczak. Prowadząca samochód pływaczka, wyprzedzając kolumnę ciężarówek na jednej z polskich dróg, zjechała na pobocze i uderzyła w drzewo. Uciekła z szosy, by uniknąć zderzenia czołowego z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem. Prokuratora postawiła jej zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, za co groziło jej do 8 lat więzienia. Sąd uznał, że pływaczka jest winna, ale zastosował w tej sprawie nadzwyczajne złagodzenie kary. W związku z tym nie trafiła ona do więzienia.

Odpowiedzialność Zientarskiego jest większa niż Jędrzejczak, bowiem od lat zajmuje się on zawodowo motoryzacją. Był więc świadomy, czym grozi jeżdżenie po mieście sportowym samochodem z prędkością ponad 200 km/h. Właśnie tak szybko – według biegłych – pędził Zientarski po stołecznych ulicach. Przekroczył tym samym dozwoloną prędkość ponad czterokrotnie, gdyż w miejscu wypadku obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h. Nie trzeba być znawcą motoryzacji, żeby wiedzieć, czym grozi jeżdżenie po warszawskich drogach z szybkością, osiąganą na wyścigach samochodowych. Dziennikarzowi należy się surowe traktowanie dlatego, że jako medialna gwiazda mógł sobie „załatwić” testy Ferrari Modeny, którym jechał, w miejscu nadających się do tego. W Polsce jest ich kilka, od biedy może się do tego nadawać także po prostu kawałek autostrady. Sąd powinien być surowszy wobec niego niż wobec Otylii Jędrzejczak, gdyż jej wypadek można uznać za splot brawury i nieszczęśliwego trafu. W przypadku Zientarskiego mieliśmy do czynienia tylko i wyłącznie z głupotą i brawurą. Od kogoś, kto uchodzi za autorytet w swojej dziedzinie, należy oczekiwać natomiast rozwagi i umiaru. Szczególnie, że młodzi ludzie mogą brać przykład z dziennikarza. Sympatie i popularność, jaką cieszy się Zientarski, pokazały wycieczki na miejsce jego wypadku.

Maciej Zientarski powinien jak najszybciej odpowiedzieć za spowodowanie wypadku i śmierć Jarosława Zabiegi. Media natomiast muszą przestać go pokazywać jak ofiarę. Nie stają bowiem – i słusznie - w obronie innych wariatów drogowych, którzy po pijaku, czy pędząc ponad umiar zabijają ludzi na drogach. Cała sprawa pokazuje jednak, że dziennikarze umieją być bardziej wyrozumiali dla swoich kolegów po fachu.

Stanisław Żaryn

Polecane

Wróć do strony głównej