Zdrowie jak towar

2008-07-17, 14:40

Zdrowie jak towar

Uchwalenie projektu PO, dotyczącego prywatyzacji, będzie oznaczać odcięcie kolejnej grupy obywateli od opieki medycznej na godziwym poziomie.

Uchwalenie projektu PO, dotyczącego prywatyzacji, będzie oznaczać odcięcie kolejnej grupy obywateli od opieki medycznej na godziwym poziomie.

Platforma Obywatelska przedstawiła, w sejmowej Komisji Zdrowia, swoje plany reformy służby zdrowia. PO widzi rozwiązanie problemów opieki zdrowotnej w poddaniu jej rynkowym mechanizmom. Plany rządzącej partii zakładają prywatyzację nie tylko szpitali, ale także przychodni, klinik, czy stacji krwiodawstwa. Prywatyzacja ma mieć przymusowy charakter i zostać przeprowadzona do końca roku. Szpitale, czy inne instytucje systemu opieki zdrowotnej, które do tej pory działały w systemie non-profit, mają, zgodnie z planami rządu, przestawić się na działalność nastawioną na zysk, zacząć działać jak każdy inny gospodarczy podmiot na rynku.

Służba zdrowia w Polsce nie spełnia oczekiwań obywateli. Ale, wbrew temu co od lat powtarzają liberałowie, problemy polskiej służby zdrowia nie wynikają z tego, że brakuje w jej działaniu mechanizmów rynkowych, czy z jej państwowej własności, ale z tego, że jest ona dramatycznie niedofinansowana. Polska przeznacza najmniejszy procent swojego PKB na opiekę zdrowotną ze wszystkich krajów Unii Europejskiej, tj. około 4% rocznie. Państwa o najwyższym, według rankingu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), poziomie opieki medycznej (Francja, kraje skandynawskie) przeznaczają na służbę zdrowia nawet dwukrotnie większy procent swojego PKB (które i tak jest wyższe od polskiego) niż my. Nie można dziwić się, że przy takim poziomie finansowania służba zdrowia w Polsce działa tak, jak działa. Jednak zamiast rzetelnej dyskusji o sposobach finansowania służby zdrowia, PO proponuje rewolucyjny i, jak się wydaje, zupełnie nieprzemyślany projekt prywatyzacji opieki zdrowotnej.

Zwolennicy prywatyzacji służby zdrowia od lat używają tych samych argumentów. Przekonują, że państwowa forma własności placówek opieki zdrowotnej sprawia, że nie mogą one być racjonalnie zarządzane. Twierdzą oni, że zachęca to do marnotrawstwa, sprawia, że całe społeczeństwo płaci za niegospodarność poszczególnych osób i instytucji. Wprowadzenie elementów rynku (do czego prywatyzacja placówek opieki medycznej jest pierwszym, koniecznym krokiem) miałoby, według liberałów, zlikwidować te mankamenty, zmusić ośrodki zdrowia do racjonalnego rachunku ekonomicznego i do „zarabiania na siebie”.

Istotne jest jednak, czym ma być służba zdrowia w liberalnej demokracji. Czy leczenie obywateli jest taką samą usługą, jak szycie butów? Czy powinno podlegać takim samym standardom ekonomicznej racjonalności, jak każda inna działalność gospodarcza? Kłopot w tym, że nie. Zdrowie nie jest towarem, a lecznictwo nie jest po prostu jedną z wielu form działalności gospodarczej w sektorze usług kapitalistycznego rynku. Nie jest też w ten sposób traktowane w większości krajów rozwiniętych, przede wszystkim w państwach Europy Zachodniej. W większości krajów „starej UE” opieka zdrowotna nie jest traktowana, jako gałąź działalności gospodarczej, ale jako usługa publiczna. Oznacza to, że priorytetem nie jest to, by szpitale i przychodnie generowały zyski (choć oczywiście wszędzie dba się o to, by nie trzeba było do nich przesadnie dopłacać), ale to, by system opieki zdrowotnej jako całość był w stanie dostarczyć usług medycznych na wysokim poziomie, dostępnych dla wszystkich obywateli. Rozwinięte, europejskie demokracje uznały, że zdrowie nie jest towarem, który na rynku nabywają ci, których na to stać, ale częścią praw socjalnych każdego obywatela, których respektowanie jest obowiązkiem demokratycznej wspólnoty.

Pierwszym efektem prywatyzacji ośrodków opieki zdrowotnej i poddania ich działania mechanizmom rynku, będzie prawdopodobnie zamknięcie wielu z nich. Albo dlatego, że będą miały zbyt mało klientów, by mogły radzić sobie na rynku, albo dlatego, że konkurencja, będzie wykupywać pewne ośrodki, by je zamknąć. Plany PO nie zawierają żadnych mechanizmów obronnych, które pozwoliłyby państwu regulować rynek i przeciwdziałać tego typu zjawiskom. Bankructwa dotkną przede wszystkim placówki medyczne z obszarów ubogich oraz prowincjonalne ośrodki. Pogorszy to poziom dostępności usług medycznych dla tej części obywateli, która nie ma wysokich dochodów, czy nie żyje w wielkich miastach lub choćby w ich pobliżu.

Projekt PO nie przewiduje udziału pracowników placówek opieki zdrowotnej w procesie ich prywatyzacji. Pielęgniarki i lekarze, którzy pracowali na pozycję swojego ośrodka zdrowia, w ogóle nie skorzystają na prywatyzacji. Skorzystają na niej dyrektorzy szpitali, wąskie elity korporacji lekarskiej, firmy handlujące długami placówek medycznych. Stracą wszyscy obywatele, którzy ze swoich podatków finansowali powstawianie medycznej infrastruktury, która teraz przejdzie w ręce prywatnych podmiotów gospodarczych, jako narzędzie generowania zysku.

Punkt wyjścia każdej dyskusji nad reformą służby oraz wniosek z niej płynący powinien opierać się na jednej zasadzie: celem systemu opieki medycznej jest zapewnienie przyzwoitej opieki zdrowotnej wszystkim obywatelom. Być może okaże się, że prywatyzacja części placówek medycznych, czy wprowadzenie pewnych mechanizmów rynkowych służy temu celowi lepiej niż obecny, polski system. Nie należy całkowicie przekreślać prywatyzacji, jeśli tylko nie oznacza ona pogorszenia jakości i dostępności usług medycznych dla przeciętnych obywateli. Niestety projekt prywatyzacji, przedstawiony przez PO, jest kompletnie nie przemyślany i nie bierze pod uwagę społecznych realiów i skutków. Jego uchwalenie będzie oznaczać odcięcie kolejnej grupy obywateli od opieki medycznej na godziwym poziomie.

Jakub Majmurek

Polecane

Wróć do strony głównej