Każdemu według potrzeb

2008-03-20, 10:12

Każdemu według potrzeb

Uwłaszczenie poparło więcej głosujących niż konstytucję, ale konstytucja jest, a uwłaszczenia nie ma.

Gdy w końcu lutego 2008 roku Sejm przegłosował, że ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego odbędzie się nie poprzez referendum lecz w drodze parlamentarnej, premier Donald Tusk skomentował to mówiąc, że decyzja o przeprowadzeniu referendum byłaby ryzykowna, ponieważ frekwencja mogłaby nie przekroczyć wymaganych 50 procent. To oznaczałoby, że wynik referendum nie byłby wiążący.

Nie minęły jeszcze dwa tygodnie od tego zdarzenia, a inny polityk Platformy Obywatelskiej (przewodniczący klubu poselskiego PO) Zbigniew Chlebowski powiedział, że przyjęcie Traktatu Lizbońskiego przez Polskę jest logiczną konsekwencją członkostwa w Unii Europejskiej. Powiedział również to, że na polskich władzach spoczywa obowiązek przeprowadzenia postępowania ratyfikacyjnego. Towarzyszyły takiej ewentualności (niekoniecznie ze strony tego właśnie polityka) różne słowa przestrogi, że nie ratyfikowanie Traktatu dla Polski byłoby podważeniem jej wiarygodności, a dla Europy ― dramatem.

Przefiltrujmy słowa posła Chlebowskiego przez analogię ― jeśli para się zaręczyła, to MUSI stać się małżeństwem ― no, bo w przeciwnym razie jak by to świadczyło o uczciwości  i powadze zaręczających się? Owszem, nie ma przepisów powiadających, jak powinny odbywać się zaręczyny, kto powinien być obecny, jakie słowa należy wypowiedzieć, zatem nie da się wykluczyć, że zgodne oświadczenie jej i jego: "mamo, myśmy się wczoraj zaręczyli" powinno wystarczyć za wszystko… Teraz tego się nie praktykuje, kiedyś jednak zaręczyny to był powszechnie przestrzegany zwyczaj, podlegał rozmaitym nie pisanym regułom, a ich zerwanie było dopuszczalne tylko dla ważnej przyczyny. Gdyby przenieść rozumowanie pana Chlebowskiego na życie dwojga ludzi, to właściwie nie powinno być potem ― po zaręczynach ― żadnej przysięgi małżeńskiej, żadnego publicznego odpytywania, czy chcesz tego oto za męża? (tę oto za żonę?), skoro nowożeńcy nie mieliby prawa odpowiedzieć odmownie?

Nieoczekiwanie jednak po zaledwie trzech dniach od tej wypowiedzi posła Chlebowskiego wrócił temat referendum ratyfikacyjnego. Wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski zasugerował możliwość znowelizowania ustawy o referendum, aby "pozwolić na osiągnięcie wymaganej konstytucją, minimum 50 procentowej frekwencji podczas głosowania". Miałyby temu służyć takie rozwiązania jak wydłużenie referendum z jednego do dwóch dni, zmiana godzin głosowania, dopuszczenie posiłkowania się Internetem. Wydaje mi się, że my, Polacy w referendach okazaliśmy niemało lenistwa, frekwencja niejeden raz okazywała się niższa od wymaganego progu, dlatego zmiany dotyczące czasu głosowania niewiele tu pomogą. Kto zechce pójść, ten pójdzie głosować. Kto nie zechce, nie pójdzie.

Co jednak wyziera z wypowiedzi tych trzech polityków jednej partii, to brak uzgodnień. Lubią, co prawda, natrząsać się ze swych kolegów z Prawa i Sprawiedliwości, że ci krytykują teraz to, z czego wynegocjowania jeszcze niedawno (gdy byli u władzy rządowej) okazywali dumę. Jednak Platforma sama popadła w niezgodność ze sobą, i to nie w porównaniu obecnej kadencji z poprzednią, ale w przeciągu pół miesiąca.

Przede wszystkim widać brak uzgodnienia miedzy panami Tuskiem a Niesiołowskim. Pierwszy zdaje się nie wierzyć w spełnienie warunku 50 proc. frekwencji, drugi ― wręcz przeciwnie.

Premier jest za szybkim dokonaniem ratyfikacji i to też jego zdaniem przemawia za pominięciem drogi referendalnej. Pośrednio dążność do możliwie najrychlejszego ratyfikowania Traktatu wynika z wypowiedzi posła Chlebowskiego ― nie należy ponownie wszczynać "dyskusji nad traktatem", a czymże innym byłoby spieranie się o to, czy i jak można głosować przez Internet, o którym mówił wicemarszałek Niesiołowski?

Zarówno jednak obawy premiera Tuska  o nie przekroczenie progu frekwencji, jak też nadzieje wicemarszałka Niesiołowskiego na przekroczenie go właśnie bledną z powodu ich ― tj.: tych obaw i owych nadziei ― nie uzgodnienia z faktami. A fakty są takie, że w  ogólnokrajowych referendach z lat 1996 i 1997 frekwencja okazywała się zbyt niska, nie sięgała owego wymaganego przepisami progu, jednak ― jak pamiętamy ― uznanie owych referendów za skuteczne w rzeczywistości zostało uzależnione od "potrzeb", a nie od frekwencji: uwłaszczenie poparło więcej głosujących niż konstytucję, ale konstytucja jest, a uwłaszczenia nie ma.


Konrad Turzyński


 

Polecane

Wróć do strony głównej