Radwańska hipnotyzuje: do tej pory zasypiałem przed końcem pierwszego seta

2013-01-20, 19:00

Radwańska hipnotyzuje: do tej pory zasypiałem przed końcem pierwszego seta

Polka w 13. zwycięskim spotkaniu od początku roku pokonała Anę Ivanovic i awansowała do 1/4 finału Australian Open. To pierwszy mecz obejrzany w całości przez jej ojca Roberta Radwańskiego.

Posłuchaj

Wojciech Fibak o meczu Agnieszki Radwańskiej z Na Li (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Dwa wygrane turnieje WTA Tour, 13 meczów bez straty seta, to chyba wymarzone otwarcie sezonu?

Robert Radwański: Tak, czuję potężną satysfakcję i radość, bo z przyjemnością patrzę na świetną grę starszej córki. Choć szczerze muszę przyznać, że dzisiaj po raz pierwszy obejrzałem cały mecz, od pierwszej do ostatniej piłki.
Czyżby w Krakowie kibicowanie wyszło z mody?
R.R.: Ależ, nie, bynajmniej. Po prostu dotychczas grała mecze w nocy naszego czasu. Ja, widząc jak w każdym kolejnym występie utrzymuje wysoką formę, gra dobrze i kontroluje przebieg wydarzeń na korcie, po prostu zasypiałem zazwyczaj jeszcze przed końcem pierwszego seta. Zgubna, a właściwie błogo uspokajająca była pewność, że nic złego się nie wydarzy, bo nie ma prawa przy takiej grze córki.

Ale niedzielny mecz z Ivanovic to jednak nie była zwykła "bułka z masłem"?

R.R.: No nie, tym bardziej, że Ana naprawdę dobrze grała w tym turnieju i dzisiaj również. Mimo wszystko, tak jak w poprzednich meczach w Melbourne, Isia kontrolowała grę i nie dała jej zbyt wielu możliwości do rozwinięcia skrzydeł. Było widać, że Serbka musiała maksymalnie ryzykować, żeby liczyć na punkty, bo właściwie każda piłka wracała na jej połowę. Nie dostawała absolutnie żadnych prezentów. Cztery niewymuszone błędy Agnieszki mieszczą się przecież w marginesie błędu statystycznego.
Agnieszka jest już w ćwierćfinale, więc poprzeczka poszła znów w górę. Z drugiej strony z Chinką Na Li wygrała dziesięć dni temu w Sydney i to w dwóch setach...
R.R.: Tak, ale to jest nowe otwarcie. Tamten mecz to już historia, bo tu są choćby nieco inne korty, no i o wiele ważniejszy turniej. Wielki Szlem zawsze dodatkowo motywuje zawodniczki. Jest wyzwaniem, które potrafi wydobyć z każdej dziewczyny to, co w jej grze najlepsze. Nie ma więc łatwych meczów czy rywalek. Dlatego cieszę się, że Aga mimo, iż zgłosiła się do debla, to jednak nie wystąpiła w nim. To wycofanie się dało jej więcej czasu na odpoczynek i regenerację przed kolejnymi pojedynkami w singlu.
Tym bardziej, że 13 styczniowych meczów czuje się przecież w nogach. Czy to nie była zbyt karkołomna droga tuż przed Australian Open?
R.R.: Karkołomna, albo i nie, bo same treningi, nawet najciężej przepracowane, nie zastąpią przecież gry o punkty. Czasem lepiej więc zagrać, nawet trochę na luzie, jakiś mały turniej, kilka spotkań, niż tylko odbijać piłki ze sparingpartnerem. Dlatego bardzo się cieszę, że Agnieszka utrzymuje cały czas wysoką formę, którą wyniosła z naszych przedsezonowych przygotowań w Krakowie. No i mam nadzieję, że dalej ją utrzyma i będzie grała wciąż na tak wysokim poziomie. Jeśli tak będzie, to śmiem nawet stwierdzić, że ma spore szanse na końcowe zwycięstwo w Melbourne.
Po Li prawdopodobnie byłby półfinał z Rosjanką Marią Szarapową, a w finale albo Białorusinka Wiktoria Azarenka, albo Amerykanka Serena Williams. Chyba przyzna pan, że droga jest co najmniej wyboista?
R.R.: Oczywiście, że nie będzie łatwo. Ważne jest to, ze dochodząc do ćwierćfinału Iśka obroniła punkty sprzed roku, więc teraz już może tylko zyskiwać. W tej fazie mogą się też przecież zdarzyć jakieś niespodzianki. Jeśli nie sprawią ich inne zawodniczki, spoza czołowej trójki rankingu, to być może postara się o nie Agnieszka. Z taką grą, jaką prezentuje ostatnio, naprawdę jest w stanie powalczyć z każdą rywalką. Na pewno jej forma pozwala poważnie myśleć co najmniej o półfinale. A może i... cóż, zobaczymy.

PAP, ah

Polecane

Wróć do strony głównej