US Open 2017: Kevin Anderson - cichy bohater turnieju zostanie gwiazdą rocka?

2017-09-08, 19:57

US Open 2017: Kevin Anderson - cichy bohater turnieju zostanie gwiazdą rocka?

Roger Federer, Rafael Nadal i Juan Martin del Potro zgarnęli większość nagłówków podczas wielkoszlemowego turnieju w Nowym Jorku. Jednak cichym bohaterem zawodów jest też Kevin Anderson. 31-letni tenisista z Johannesburga może stać się pierwszym triumfatorem US Open z Republiki Południowej Afryki (RPA) w historii.

Posłuchaj

O tym, czego się spodziewać po półfinałowych meczach turnieju mężczyzn z byłym tenisistą, a obecnie trenerem i komentatorem Lechem Sidorem rozmawiał Filip Jastrzębski (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Anderson zaczynał swoją przygodę z tenisem już w wieku 6 lat. Pierwsze poważne kroki w tej dyscyplinie stawiał w Stanach Zjednoczonych, gdzie rozpoczął naukę na Uniwersytecie w Illinois. W 2007 roku przeszedł już na zawodowstwo i od tamtej pory osiąga bardzo przyzwoite wyniki.


Powiązany Artykuł

Na Spalonym.jpg
Dział Opinii

Solidny wyrobnik o potężnym serwisie

Na pewno zawodnik z RPA nie jest tenisistą wybitnym, ale potrafi grać niezwykle solidnie i konsekwentnie. Zwykle cichy na korcie, wycofany, niezwykle skupiony. Z racji 203 cm wzrostu obdarzony bardzo silnym serwisem (jego ulubione zagranie). Do tej pory w karierze zanotował już prawie 5500 asów. Potrafi też zagrać ładną akcję przy siatce, czy skorzystać z mocnych uderzeń z głębi kortu.

Anderson nie jest tak utalentowany, jak zawodnicy z tzw. "Big Four" (Novak Djoković, Roger Federer, Rafael Nadal, czy Andy Murray), a nawet "Big Six" (jeśli dołożymy do tego Juana Martina Del Potro i Stana Wawrinkę). Jednak regularność i stabilna forma pozwalają mu na utrzymanie miejsca w pierwszej "100" rankingu ATP nieprzerwanie od 2010 roku.

YouTube/Tennis Channel

31-latek trzykrotnie dochodził do 4. rundy Australian Open, 4. rundy French Open, czy 4. rundy Wimbledonu, a na US Open w 2015 roku dotarł nawet do ćwierćfinału. Aż 13 razy grał finałach turniejów cyklu ATP, z czego udało mu się zdobyć trzy trofea. Pierwsze zawody wygrał w swoim rodzinnym mieście - Johannesburgu w 2011 roku. Potem triumfował jeszcze w Delray Beach (2012) i Winston-Salem (2015).


Powiązany Artykuł

Venus Williams 1200.jpg
Turniej pod dyktando Amerykanek, ale Europa raczej nie ma się czego bać

Najwyższe miejsce w karierze osiągnął w 2015 roku (po ćwierćfinale na kortach Flushing Meadows), gdy zajmował 10. pozycję na światowych listach. Został wówczas pierwszym tenisistą z RPA, który dotarł do top 10 od czasu Wayne'a Ferreiry z 1997 roku (Ferreira najwyżej w karierze był szósty).

Anderson wykorzystał swoją szansę

Od tamtej pory forma Andersona nieco spadła i do Nowego Jorku przyjechał sklasyfikowany z numerem 32. Jednakże, gdy wszyscy skupiali się na występach faworytów - Rafaela Nadala (1. ATP), Rogera Federera (3. ATP), czy wracającego do kapitalnej dyspozycji Juana Martina del Potro (28. ATP) - Anderson spokojnie wykonywał swoją pracę i stopniowo eliminował kolejnych przeciwników. W perfekcyjny sposób wykorzystał brak na turnieju Novaka Djokovicia, Andy Murraya, Stana Wawrinki, Kei Nishikoriego, czy Milosa Raonica.


Powiązany Artykuł

Kaia Kanepi 1200.jpg
Najważniejsze robić to, co się kocha. Historia pewnego odrodzenia

W pierwszej rundzie wyeliminował kwalifikanta z USA - JC Aragone w trzech krótkich setach (6:3, 6:3, 6:1), potem z kwitkiem odprawił Łotysza Ernestsa Gulbisa (6:3, 7:5, 6:4), a w trzeciej rundzie nie miał problemów z utalentowanym Chorwatem Borną Coriciem (6:4, 6:3, 6:2). Dopiero w czwartej rundzie stracił pierwszego seta w starciu z Włochem Paolo Lorenzim (6:4, 6:3, 6:7, 6:4). Ćwierćfinał z wyżej rozstawionym Amerykaninem Samem Quarreyem miał już bardzo wyrównany, ale poradził sobie z faworytem gospodarzy w czterech setach (7:6, 6:7, 6:3, 7:6).

YouTube/E Latifovich

Tenisista z RPA stracił więc jedynie dwa sety dochodząc do półfinału wielkoszlemowej imprezy i to dopiero po niezwykle zaciętych tie-breakach. To świadczy o tym w jak stabilnej formie znajduje się w tej chwili. Ale to nie wszystko. W ostatnim czasie Andersonowi bardzo pomaga trener Nevill Godwin (od 2014 roku), który ściśle współpracuje z psychologiem Alexisem Castorrim. Obu panom udało się wprowadzić kilka nowych elementów do gry 31-latka z Johannesburga.

Z nieśmiałego tenisisty do gwiazdy rocka

Tę zmianę widać na nowojorskich kortach. Anderson nie jest już tym nieśmiałym, zawsze opanowanym tenisistą, co do tej pory. Nieraz na Flushing Medows wrzeszczy na cały głos: "Come on!". Popularny okrzyk wśród zawodników po udanym zagraniu ma mu dodać pewności siebie, jeszcze bardziej zmotywować, a czasem - w pewien sposób zdeprymować rywali.

"

Kevin Anderson Ludzie często zwracają uwagę, jak ważna jest strona mentalna w tenisie. Wszyscy potrafimy uderzać piłkę, a więc próbujesz znaleźć sposób, który pozwala Ci grać jeszcze lepiej

Pozytywne emocje dodają Andersonowi sił. - Czuję, że pozwala mi to grać najlepszy tenis w moim wykonaniu. Ludzie często zwracają uwagę na to, jak ważna jest strona mentalna w tenisie. Wszyscy potrafimy uderzać piłkę, a więc próbujesz znaleźć sposób, który pozwala Ci grać jeszcze lepiej. Wprowadzając trochę okrzyków, dodając swoim występom energii - robię właśnie dokładnie to, nawet jeśli z początku nie było to dla mnie naturalne. Czuję się z tym coraz pewniej - powiedział Kevin Anderson po awansie do ćwierćfinału US Open.

- To cichy, wycofany facet, a gdy docierasz na wielką scenę, to nie jest zawsze najlepsza postawa - wyjaśnił powody zmian w zachowaniu swojego podopiecznego szkoleniowiec Andersona - Godwin. - Na wielkich turniejach powinieneś być gwiazdą rocka. On gra muzykę, więc w jakiś sposób wykorzystaliśmy tę analogię. Chcieliśmy by współpracował z publiką, podgrzewał ją. Podsumowując - chcemy by kochał to, co robi i kochał występować na korcie - dodał trener.

"

Nevill Godwin Na wielkich turniejach powinieneś być gwiazdą rocka. On gra muzykę, więc w jakiś sposób wykorzystaliśmy tę analogię. Chcieliśmy by współpracował z publiką, podgrzewał ją

Cichy bohater US Open nie jest już więc taki cichy. Być może zaraz stanie się największą gwiazdą rocka, jeśli uda mu się wygrać US Open. Byłby tym samym pierwszym tenisistą RPA, który dokonał tej sztuki. Faworytem jest oczywiście lider rankingów - Hiszpan Rafael Nadal, którego czeka jednak mordercza batalia z Argentyńczykiem Juanem Martinem del Potro. Jeśli obaj tenisiści wyniszczą się na korcie - jednego z nich czekać będzie trudny bój w decydującej walce o tytuł. I to właśnie może wykorzystać Anderson.

Na razie przed 31-latkiem z Johannesburga mecz z wyżej rozstawionym - 26-letnim Hiszpanem Pablo Carreño Bustą, sklasyfikowanym na 19. pozycji w rankingu ATP. Carreno Busta w tym roku doszedł już do półfinału wielkoszlemowego turnieju - Australian Open. Ma też za sobą dwa zwycięstwa w turniejach na twardej nawierzchni z zeszłego roku w Winston-Salem i Moskwie, a także triumf w tym sezonie na mączce w Estoril. Na kortach w Nowym Jorku nie stracił jeszcze nawet seta. Mimo imponującej formy tenisisty z Gijon - bukmacherzy stawiają jednak na zwycięstwo Andersona. W końcu Kevin w Stanach Zjednoczonych szlifował swoją grę, mieszka nawet na stałe na Florydzie. Czuje się więc na kortach Flushing Meadows jak ryba w wodzie. Ma też za sobą dużo większe doświadczenie i wydaje się, że to on weźmie na siebie prowadzenie gry w tym meczu.

Droga do nieśmiertelności stoi otworem

Anderson ma szansę stać się siódmym tenisistą z RPA, który awansuje do finału wielkoszlemowego turnieju w singlu. Do tej pory byli to: Brian Norton (przegrany z finał Wimbledonu w 1921 roku), Eric Sturgess (przegrany finał French Open w 1947 i 1951 oraz przegrany finał US Open w 1948), Ian Vermaak (przegrany finał French Open w 1959), Cliff Drysdale (przegrany finał US Open w 1965), Johan Kriek (zwycięzca Australian Open w 1981 i 1982), Kevin Curren (przegrany finał Australian Open 1984 i Wimbledonu - 1985).


Powiązany Artykuł

Marcin Nowak.jpg
Marcin Nowak - Blog Na Spalonym

Jeśli Anderson zagra w finale singlistów US Open - będzie dopiero trzecim tenisistą w historii RPA, który tego dokonał. Jednak zarówno Eric Sturgess, jak i Cliff Drysdale dokonali tego jeszcze przed wejściem w życie ery open (okres w tenisie ziemnym, rozpoczęty w 1968 roku, kiedy to zezwolono na udział zawodników amatorskich oraz zawodowych w każdym turnieju - amatorskim i profesjonalnym).

Natomiast zwycięstwo w nowojorskiej imprezie zapewniłoby Andersonowi nieśmiertelność. Żaden tenisista z RPA nie wygrał bowiem US Open. Dwukrotnie turniej wielkoszlemowy wygrywał w 1981 i 1982 roku Johan Kriek, ale późniejszy założyciel Global Water Foundation (dostarcza czystą wodę do najbardziej potrzebujących krajów), dokonał tego na kortach w Melbourne podczas Australian Open.

Czy po 35 latach RPA będzie miało triumf w singlowym turnieju Wielkiego Szlema? Czas pokaże. Anderson jest o dwa kroki od zapisania się w historii tenisa. Wszystko zależy od niego.

Więcej na blogu autora - Na Spalonym.

Marcin Nowak, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej