Wypadek Ślusarskiego i Komara wstrząsnął Polską. "Ciekawe czy Władek dalej opowiada Tadeuszowi dowcipy"

2017-08-17, 15:44

Wypadek Ślusarskiego i Komara wstrząsnął Polską. "Ciekawe czy Władek dalej opowiada Tadeuszowi dowcipy"
Tadeusz Ślusarski (z lewej), Władysław Komar podczas Lekkoatletycznych Mistrzostw Polski Seniorów (lipiec 1997 rok) . Foto: PAP/Remigiusz Sikora

Był 17 sierpnia 1998 roku, dochodziła godzina 18.00, Władysław Komar, mistrz olimpijski w pchnięciu kulą z 1972 roku i Tadeusz Ślusarski, skoczek o tyczce, złoty medalista igrzysk w Montrealu w 1976 roku wracali z Międzyzdrojów. W trasie, pomiędzy miejscowościami Brzozowo i Przybiernów, przypadkowo mijali się z reprezentantem Polski w biegu na 400 metrów Jarosławem Marcem. Doszło do tragedii.

Z Międzyzdrojów Komar i Ślusarski wracali jako pasażerowie forda scorpio prowadzonego przez Krzysztofa Świostka. Między miejscowościami Brzozowo i Przybiernów (pow. goleniowski) ich samochód z nieustalonych przyczyn zderzył się z jadącym z naprzeciwka Renault 25, za kierownicą którego siedział Jarosław Marzec.

Auta powinny najzwyczajniej w świecie minąć się, a sportowcy nigdy nie dowiedzieć, że przejeżdżali obok siebie. Niestety, stało się inaczej. Z niewiadomych przyczyn doszło do wypadku. Komar, Ślusarski i Marzec zginęli.

Władysław Komar miał 58 lat, Tadeusz Ślusarski - 48, a Jarosław Marzec - 35.

Komar był jednym z najlepszych polskich kulomiotów, 16-krotny rekordzista Polski. Dwukrotnie zdobył brązowy medal mistrzostw Europy (Budapeszt 1966, Helsinki 1971). Zdobył mistrzostwo olimpijskie w 1972 r. w Monachium. Oprócz kariery sportowej grał też w rugby, występował w filmach (m.in. w "Piratach" Romana Polańskiego).

Ślusarski specjalizował się w skoku o tyczce. Był dwukrotnym halowym mistrzem Europy (Goteborg 1974, Mediolan 1978). Zdobył srebrny medal na uniwersjadzie w Sofii w 1977 r. Został mistrzem olimpijskim w skoku o tyczce w 1976 r. w Montrealu. Na kolejnej olimpiadzie w Moskwie stanął na drugim miejscu na podium.

YouTube

Komar i Ślusarski przyjaźnili się, a różniło ich wszystko

Skoczek był skromnym i małomównym człowiekiem, kulomiot duszą towarzystwa i człowiekiem sukcesu.

- Najważniejsze jest to, że tylu ludziom wlewali radość do serca. Ciekaw jestem, czy Władek dalej opowiada Tadeuszowi dowcipy, czy go rozśmiesza. Czy jak patrzy na tych, którzy przychodzą na ich grób, zapalają znicze i kładą kwiaty, mówi: "Co wy tu, smutasy, robicie? My tu bawimy się i cieszymy, na tamtym świecie budujemy nową reprezentację Polski w lekkiej atletyce" - wspominał wielkich sportowców w jednej z audycji na antenie Polskiego Radia redaktor Lesław Skinder.

Podstępem "załatwił" rywali

Kolejne pokolenie sportowców opowiada sobie anegdotę jak Komar przed startem w Monachium wyprowadził z równowagi rywali, a potem wygrał. Już w pierwszym pchnięciu osiągnął wynik (21,18 metra), co dało mu później złoty medal.

Na ten sukces zapracował jednak już na rozgrzewce. Próbne rzuty wykonywał bowiem specjalnie na tę okazję przygotowaną kulą, która była lżejsza niż te regulaminowe. Kulomiot ciskał nią na odległości bliskie rekordu świata, a na rywali padł strach. Nie odzyskali już wiary w siebie, a Komar to wykorzystał i zdobył medal.

Aneta Hołówek, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej