Matt Le Tissier - piłkarski bóg Southampton. Zawodnik zjawiskowy, ale też niespełniony

2017-04-16, 12:00

Matt Le Tissier - piłkarski bóg Southampton. Zawodnik zjawiskowy, ale też niespełniony
Matt Le Tissier i Paul Scholes. Foto: PAP/ADAM BUTLER

Liczby i statystyki mówią wiele rzeczy, ale nie są w stanie oddać jednego - piękna. Nie wyjaśnią też fenomenu Matta Le Tissier - wyjątkowego piłkarza, który jednym zagraniem potrafił porywać tłumy.

Dla kibiców Southampton Le Tissier jest ikoną. W barwach "Świętych" grał właściwie przez całą karierę, przez 16 lat mając opinię jednego z najlepszych technicznie piłkarzy na Wyspach. Graczy, którzy spędziliby piłkarskie życie w jednym miejscu, nie ma wielu. A tych, którzy wybijali się umiejętnościami, ale nie dawali się skusić innym klubom, było jeszcze mniej. 

Mamy sporo przykładów zawodników dorastających w klubach, które miały być tym jedynym, zwłaszcza w drużynach walczących o najwyższe cele, sięgających po trofea. Paolo Maldini, Franco Baresi, Ryan Giggs, Paul Scholes, Carles Puyol, Leo Messi... Można wymieniać dłużej, ale to przypadki najbardziej znane, mające zarazem coś wspólnego - każdy z nich występował w zespołach wielkich.

O ile łatwiej jest odmówić innym, kiedy ma się wszelkie warunki do tego, by czuć sportowe spełnienie? 

***

Southampton za czasów, kiedy Matt Le Tissier biegał po boisku, było dalekie od wielkości, najlepsze miejsce między 1986 i 2002 rokiem to miejsce siódme. Zawsze w cieniu wielkich, zawsze w cieniu bogatszych i mających w swoich kadrach więcej gwiazd.

Nie można powiedzieć, że Le Tissier nie miał okazji do tego, żeby zmienić klub. W 1990 roku był o krok od podpisania kontraktu z Tottenhamem, w 1996 mógł trafić do Chelsea. Ale ostatecznie nigdy nie zdecydował się na transfer.

Być może obawiał się nowego, być może cieszył się statusem gwiazdy i idola oddanych mu kibiców. Do dzisiaj nie ma właściwie nikogo, kogo bardziej by szanowali. W 2012 roku wybrali go najlepszym piłkarzem w klubowej historii. "Le God" - to pseudonim, którego dorobił się Le Tissier na trybunach The Dell, a później St. Mary's Stadium.

Fakt jest jednak taki, że to władze Southampton zobaczyły w nim coś wyjątkowego, kiedy nie poszło mu podczas testów w Oxford United. Drogę do pierwszego zespołu i debiutu przeszedł zaledwie w rok. Tak narodziła się miłość. Taka, w której nie brakowało wyrzeczeń, ale to uczucie potrafiło zrekompensować wszystko.

***

541 spotkań i 209 bramek - to kapitalny wynik jak na zawodnika, który nigdy nie był napastnikiem, a wyjątkowo kreatywnym ofensywnym pomocnikiem. Jeśli chodzi o liczby, trzeba dodać do nich kapitalną statystykę rzutów karnych - na 49 prób Le Tissier pomylił się tyle raz. W 1992 roku jego "jedenastkę" obronił Mark Crossley. 

Liczy, statystyki, próba uchwycenia charakterystyki tego piłkarza w wartościach matematycznych - to wszystko po prostu mija się z celem. W tym konkretnym przypadku chodziło o piękno, estetykę w najczystszym wydaniu. To nie była gra. Matt Le Tissier był artystą w swoim fachu.

Źródło: YouTube

Takich piłkarzy już nie ma, i to z prostego powodu - futbol, w który grano jeszcze kilkanaście lat temu, jest martwy. Ze względy na tempo i przygotowanie fizyczne można mówić, że piłka wtedy i dziś to praktycznie dwa różne sporty.

Le Tissier wyglądał na boisku, jakby miał na wszystko czas. Jego styl był specyficzmy, czasem podawał i strzelał jakby od niechcenia, ale piłka znajdowała kolegów, a strzały często sprawiały, że bramkarze bezradnie rozkładali ręce. Kiedy dochodził do piłki, obrońcy mogli się obawiać. Golkiperzy wpadali w popłoch przy rzutach wolnych, z których zrobił swoją wizytówkę.

***

- Mam szczęście, że za moich czasów nie było systemu ProZone. Statystyki dotyczące tego, ile przebiegałem kilometrów, byłyby interesujące - powiedział w jednym z wywiadów po zakończeniu kariery.

Jego zagrania można porównać do największych, są między niezapomnianymi akcjami takich gwiazd jak Eric Cantona czy Denis Bergkamp. Mimo to jego kariera ma też inną stronę, mniej przyjemną - chodzi o niewykorzystany potencjał. 

W reprezentacji Anglii rozegrał zaledwie 8 spotkań, nie zdobywając gola. Nigdy nie zdobył zaufania żadnego z trenerów kadry. W tym Glena Hoddle'a idola z dziecięcych lat, którego podziwiał.

Michel Platini, który prowadził reprezentację Francji w latach 1988-1992, interesował się tym, czy Le Tissier mógłby grać w barwach "Trójkolorowych". Piłkarz urodził się na wyspie Guernsey, terytorium zależnym od Wielkiej Brytanii, ale formalnie nie stanowiącym części Zjednoczonego Królestwa. Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło, z banalnego powodu - piłkarz nie miał francuskich przodków, co z miejsca go skreślało.

Reprezentacja pozostaje jednak gorzkim rozdziałem. Selekcjonerzy nie potrafili go wykorzystać, żaden z nich nie zdecydował się, by ustalać formację i taktykę pod jednego zawodnika, zwłaszcza mając do wyboru wielu klasowych graczy.

***

Przykład wielkiego przywiązania do klubu, czy może kariery, w której nie wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami i możliwościami? W tym przypadku prawda wydaje się być gdzieś pośrodku. W którymś z czołowych klubów Le Tissier na pewno byłby bardziej rozpoznawalny, byłby na ustach całego piłkarskiego świata. Trudno powiedzieć, czy poradziłby sobie z presją.

Był jednym z tych piłkarzy, którzy potrzebowali całkowitego zaufania ze strony trenerów. W Southampton mógł grać na całkowitym luzie, nie miał większej konkurencji, od niego rozpoczynało się wybieranie meczowej jedenastki.

Nie bez powodu najlepsze dwa sezony w karierze rozegrał pod wodzą Alana Balla. 

- Jeśli dobrze grałeś w sobotę, nie obchodziło go, co robiłeś przez cały tydzień. W 64 meczach, które zagrałem, zdobyłem 45 bramek, grając jako pomocnik. Ball pozwalał mi na więcej niż innym piłkarzom. Niektórzy go nie lubili, jeśli nie dawali z siebie wszystkiego, potrafił zajść za skórę - stwierdził.

Dla niego był jednak mocno wyrozumiały. Podczas jednego z przedsezonowych zgrupowań, zawodnicy poszli z trenerem do pubu. Po kilku godzinach wrócili do hotelu, menedżer poszedł spać, ale piłkarze nie mieli dość. Udali się do klubu obok, w momencie, w którym wchodzili do środka, rozpoznał ich lokalny DJ i dokonał prezentacji przed całą salą. Okazało się, że w pokoju trenera było słychać każde jego słowo. 

W środku nocy Ball czekał na nich w recepcji. Kolejni gracze zbierali burę, ale kiedy przyszło do idącego na końcu Le Tissiera, szkoleniowiec wziął go na bok.

- Starsi piłkarze dają zły przykład, ale jeśli będziesz grał tak, jak grasz, możesz robić co ci się podoba - rzucił.

Jeśli chodzi o treningi z piłką, mógł spędzić na nich cały dzień. Sam przyznał, że przygotowania fizyczne i bieganie zwyczajnie go nudziły.

Nawet pod koniec swojej kariery, kiedy miał spore problemy z nadwagą, potrafił zachwycić. W ostatnim meczu na The Dell, w starciu z Arsenalem, pokazał typową dla siebie magię, dając Southampton wygraną 3:2 przepięknym uderzeniem.

Więcej na blogu autora - Krótka Piłka

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej