Futbol w piekle wojny, na przekór wszystkiemu. Syryjczycy grają dla kraju, którego już nie ma

2017-03-30, 15:37

Futbol w piekle wojny, na przekór wszystkiemu. Syryjczycy grają dla kraju, którego już nie ma
Reprezentacja Syrii. Foto: daykung / Shutterstock.com

Czym jest futbol dla pogrążonego w piekle wojny domowej kraju, jakim w ciągu ostatnich lat stała się Syria? Ucieczką, chwilą normalności, niewielkim światłem w tunelu? Reprezentacja Syrii na przekór wszystkiemu gra i walczy o mundial.

Sześć lat wojny domowej, zrujnowany kraj, w którym według różnych szacunków zginęło od 300 do ponad 400 tysięcy ludzi, z czego większość to cywile, w tym kilkadziesiąt tysięcy dzieci. Więcej niż 11 milionów uchodźców, którzy opuścili swoje domy przed groźbą śmierci.

Współczesna Syria to jeden z krajów najbardziej dotkniętych wyniszczającym konfliktem. Część ludzi szukała lepszego życia w krajach takich jak Liban, Turcja czy Jordania. Inni próbowali przedostać się do Europy. Miliony wciąż tam są.

W kraju, którego nie ma

Czy w tak tragicznych latach jest czas i miejsce na normalność? Niepewność - to coś, co towarzyszy Syryjczykom nieustannie. Nikt nie zna dnia ani godziny, sytuacja może zmienić się radykalnie, zaburzając nietrwały spokój. Nikt nie wie, kiedy spadną bomby i w powietrzu zaczną latać kule, bo linie frontu zmieniają się często. 

Wojna w Syrii, jak wszystkie inne, jest okrutna i uderzająca przede wszystkim w niewinnych. W dodatku można odnieść wrażenie, że już dawno przestała być zrozumiała. O ile kiedykolwiek taka była. Zwłaszcza dla zachodniego świata, który kojarzy ją głównie przez pryzmat setek tysięcy uchodźców, szukających ucieczki i normalnego życia. Kiedy będą mogli wrócić? Czy w ogóle będą mogli i chcieli wrócić? Odpowiedzi na te pytania nie widać, podobnie jak końca konfliktu.

Powiedzieć, że naród jest podzielony, to nie powiedzieć nic - nie do końca wiadomo, czy naród i kraj w ogóle istnieją. 

Trwa piąta runda negocjacji z dwiema głównymi stronami konfliktu. Jest ich jednak o wiele więcej, zwłaszcza jeśli wliczyć do nich kraje ościenne i mocarstwa, których interesy przecinają się w tym kraju. Nikt z obserwatorów nie spodziewa się przełomu, ale dyplomaci ONZ twierdzą, że rozmowy mogą być krokiem w dobrym kierunku.

Wiele razy w historii widzieliśmy, że sport może być formą ucieczki przed tragicznymi wydarzeniami, elementem codzienności i normalności, kiedy groza przynajmniej na chwilę schodzi na dalszy plan. Z drugiej strony wiemy też, że wielokrotnie bywał wykorzystywany przez dyktatury jako narzędzie propagandy i szerzenia swoich idei. Tutaj także nie jest od tego wolny, jednak wciąż można uznać go za coś, co bardziej spaja niż dzieli.

Rewolucja, więzienia, ofiary

Co zaskakujące, piłkarskie rozgrywki ligowe w Syrii od czasu wybuchu wojny domowej zostały przerwane tylko raz, w 2011 roku. W każdym kolejnym odbywały się. Z przeszkodami, koszmarnymi historiami, w momentach traumy i chwilach spokoju. Musiały zostać przeniesione do dwóch miast, w których zawodnikom można zapewnić względne bezpieczeństwo. Drużyny nie reprezentują wysokiego poziomu, ale to nie może dziwić - często są tworzone naprędce, mają niepewną przyszłość.

Wojna nie wybiera i zebrała swoje żniwo także wśród piłkarzy. Niektórym z nich udało się emigrować, inni zostali w kraju. Część brała udział w konflikcie - jak można łatwo się domyślić, zarówno po jednej, jak i drugiej jego stronie. Trudno pisać o tej lepszej i gorszej czy o bohaterach, bo każda strona dopuszczała się czynów przerażających.

Były bramkarz młodzieżowych reprezentacji, Abdul Baset Al-Sarout, w wieku 20 lat stanął na czele rewolucji, która wybuchła w Homs. W tym mieście grała Al-Karama, jedna z najlepszych syryjskich drużyn, która w 2006 roku dotarła do finału azjatyckiej Ligi Mistrzów, co pozostaje największym sukcesem całego kraju na arenie międzynarodowej.

W Homs rozpoczął się ruch przeciwko Baszarowi Al-Assadowi, mający wyzwolić kraj spod jego dyktatury. Al-Sarout stawał naprzeciwko tłumów, zostając jednym z symboli walki z reżimem. Przemawiał, śpiewał, modlił się. Prowadził ludzi.

Czwórkę jego braci zamordowała rządowa policja, on sam przeżył kilka prób zamachów na jego życie. Został bohaterem dokumentalnego filmu "Powrót do Homs". Reżyser Talal Derki przez 3 lata towarzyszył dwóm młodym mężczyznom, którzy w oblężonym mieście musieli przejść drogę od manifestacji do sięgnięcia po broń. Jednym z nich był właśnie Al-Sarout, który z czasem prowadził prowadził bojówkę Shuhada Al-Bayada.

W ubiegłym roku został oskarżony o to, że zaczął współdziałać z tzw. Państwem Islamskim, które pół roku temu straciło czterech byłych piłkarzy zespołu Al-Shabab Raqqa. Dżihadyści traktują sport jak grzech - zaledwie tydzień przed tym wydarzeniem 13 chłopców zostało straconych za to, że oglądali mecz Pucharu Azji między Irakiem i Jordanią.

Nie wiadomo, co stało się z Al-Saroutem. Zniknął i to, czy wciąż żyje, pozostaje wątpliwe.

Inny golkiper z Al-Karamy i reprezentacji, Mosab Balhous, został wtrącony do więzienia za to, że rzekomo chronił w swoim domu buntowników i posiadał znaczne ilości gotówki. Nie tylko jego spotkał ten los. Ostatecznie zwolniono go, wrócił do drużyny i do kadry, był nawet jej kapitanem. W 2012 roku po tym, jak kadra zdobyła Puchar Zachodniej Azji, gościł w pałacu Assada. Wystąpił w pierwszym meczu eliminacji do mistrzostw świata w Rosji, w którym Syria rozgromiła Afganistan 6:0. Obecnie gra w Omanie, w obawie o swoje życie zdecydował się na emigrację.

Ucieczka zamiast mundialu

Wielu graczy zginęło w bombardowaniach i atakach moździerzowych w Homs i Aleppo, w tym jeden z zawodników zespołu do lat 16, Tarek Ghrair. W jego przypadku nikt nie był nawet pewien tego, czy poniósł śmierć z rąk wojsk rządowych, czy rebeliantów. Ghrair był przyjacielem Mohammeda Jaddou, uważanego za jednego z najbardziej utalentowanych zawodników w kraju, grającego z opaską kapitańską, prowadzącego drużynę do mistrzostw świata w Chile. Ostatecznie jednak nie wziął w nich udziału.

Jaddou sam otarł się o śmierć, a w miarę eskalacji konfliktu groziło mu coraz większe niebezpieczeństwo. 

- W drodze na trening do Damaszku dostaliśmy się w krzyżowy ogień sił rządowych i rebeliantów. Latały pociski, spadały bomby, a w końcu otworzyli ogień też do naszego autobusu. Kierowca jechał najszybciej jak mógł, żeby nas stamtąd wydostać, wszyscy musieliśmy chować się pod siedzeniami, żeby unikać strzałów snajperów - opowiadał.

Pojawiały się groźby, z obu stron konfliktu. Reprezentował Syrię, więc dla buntowników był związany z rządem. Ten z kolei groził, że jeśli przestanie grać w kadrze, jego kariera zostanie zakończona, a on sam zostanie potraktowany jak dezerter. Próbował wyjechać do Niemiec, ale okazało się, że cała drużyna ma zakaz wyjazdu z kraju.

Ojciec pomocnika sprzedał dom, a wszystkie oszczędności przeznaczył na to, by wydostać się z Syrii. Przepełniona łódź, sześć godzin po tym, jak odbiła od tureckiego brzegu, zaczęła tonąć. Uchodźcy musieli wyrzucić wszystko, co mieli ze sobą. Młodsi nie mogli spać, przez cały czas wybierając wodę gołymi rękami.

W ojczyźnie została dwójka jego braci i matka, ojciec i młody piłkarz przez Włochy trafili do Niemiec. Jaddou jest bezpieczny, znów gra w piłkę, stara się przedrzeć przez niższe niemieckie ligi, zapracować na swoją szansę. Nie myśli o powrocie.

- Syria została zrównana z ziemią. Tam nie istnieje już piłka nożna - powiedział.

Na przekór wszystkim

Rację Jaddou można przyznać połowicznie. Większość stadionów w Syrii legła w gruzach, jak choćby narodowy obiekt w Aleppo.

Ale nawet tutaj udało się rozegrać mecz, który przypomniał o dawnych, normalnych latach. W lutym zespoły Al-Ittihad i Al-Hurryia zagrały tu po raz pierwszy od pięciu lat, na mogącym pomieścić 52 tysiące ludzi Aleppo International Stadium. Według wielu był to tylko propagandowy zabieg rządu, który chciał pokazać, że miasto jest bezpieczne w momencie, w którym zostali z niego wypchnięci rebelianci.

- Ten mecz to kłamstwo. Wystarczy spojrzeć na stadion, było tam kilkaset osób. Ludzie w Aleppo kochali piłkę i kibicowali Al-Ittihad. Przed rewolucją to była ich drużyna. Gdyby wszystko wyglądało normalnie, trybuny byłyby pełne, a bilety wyprzedane. Po protestach część zawodników, ta przeciwko rządowi, została zmuszona do odejścia, część została zatrzymana. Nie traktujemy tej drużyny jako zespołu sportowego. Ci piłkarze są rekrutami reżimu - mówił w wywiadzie dla CNN jeden z opozycyjnych syryjskich dziennikarzy.

Od momentu, w którym wojna zniszczyła gospodarkę, w lidze nie ma pieniędzy, nie ma też zaangażowania prywatnych sponsorów. W momentach spokoju widać jednak, że piłka cieszy się zainteresowaniem.

Futbol na najwyższym poziomie w wykonaniu największych światowych potęg to jedno, ale nie jest niczym zaskakującym, że największe emocje pojawiają się w kontekście reprezentacji. A ta w trwających eliminacjach do mundialu w Rosji radzi sobie lepiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Zaskakujące jest już to, że w ogóle walczy o udział w tym turnieju.

Swoje mecze domowe rozgrywa na różnych stadionach Malezji, ponad 7000 kilometrów od domu. Kwestię przelotów, zakwaterowania i treningów wzięła na siebie Azjatycka Konfederacja Piłkarska. W ubiegłym tygodniu grała z Uzbekistanem. Porażka praktycznie przekreśliłaby szansę Syryjczyków na wyjazd do Rosji. Przez regulaminowy czas gry utrzymywał się bezbramkowy remis, ale kilka minut przed końcem sędzia odgwizdał rzut karny dla "gospodarzy".

Do piłki podszedł Omar Khirbin, który strzałem à la Antonin Panenka pokonał bramkarza, utrzymując nadzieje swojej drużyny przy życiu.

Trener reprezentacji po drugim zwycięstwie w eliminacjach nie mógł powstrzymać łez. Wygraną zadedykował ludziom w Syrii. Piłkarze dostali za ten mecz po 800 dolarów. Tyle, ile średnio zarabia przez rok rodzimy gracz.

Źródło: PAP/EPA/KIM HEE-CHUL Źródło: PAP/EPA/KIM HEE-CHUL

Kolejny mecz - trudne wyjazdowe starcie z Koreą Południową - nie przyniósł niespodzianki i zakończył się porażką 0:1. Uzbekistan wygrał swój mecz, odskakując na 4 punkty.

Do końca eliminacji pozostały już tylko 3 spotkania, co mocno redukuje szanse. Ci piłkarze mogli jednak przyzwyczaić się do tego, że nikt im ich nie daje.

Dwie pierwsze drużyny z grupy zapewnią sobie udział w mundialu, trzecia zagra w barażu o baraż interkontynentalny. Kolejne mecze kwalifikacyjne Syria rozegra w czerwcu. Co do tego czasu wydarzy się w ojczyźnie piłkarzy? Tego nie da się przewidzieć. 

To nie historia o cudzie, o niezwykłej serii niesamowitych piłkarzy znikąd, którzy nagle przebojem zdobywają piłkarski świat. Pierwszą wygraną Syryjczycy zaliczyli z Chinami, zespołem, który inwestuje w w futbol gigantyczne pieniądze, sprowadza do swojej ligi graczy na bajecznych kontraktach, rozpoczął rewolucje w szkoleniu młodzieży, która ma zmienić pozycję tego kraju na arenie międzynarodowej.

Podczas gdy młodzież w Państwie Środka trenuje w akademiach i próbuje gonić najlepszych, w Syrii dzieci grają w miejscach, na które w każdej chwili może spaść pocisk. I niestety, nie jest to metafora. To nie historia o cudzie, to historia o walce o to, żeby przetrwać. Każdy z tych, którzy wybiegają na boisku dla reprezentacji, doskonale zdaje sobie sprawę z sytuacji w kraju.

Nadzieja czy propaganda?

Nie można udawać, że polityka jest gdzieś na bocznym torze w kontekście reprezentacji. Dla niektórych jej wyniki i gra będą czymś, co pozwoli na chwilę oderwać się od okrucieństwa wojny, ale dla innych to tylko kolejne propagandowe narzędzie.

Wystarczy wspomnieć o tym, że jeden z najważniejszych piłkarzy, Firas Al-Khatib w geście solidarności z rebeliantami odmówił gry w reprezentacji (wrócił do niej niedawno). Nie on jeden. Z kolei Omarowi Al-Somie, gwieździe ligi Arabii Saudyjskiej, zabroniono występów z racji tego, że w kraju wroga cieszy się statusem gwiazdy.

Zdecydowana większość piłkarzy występuje poza Syrią, ale nie wszyscy mogą wyjechać. Osama Omari, jeden z najlepszych piłkarzy na krajowym podwórku, został wcielony do wojska i decyzją ministerstwa obrony występuje w klubie Al-Wahda z Damaszku.

Kouteibah Al-Refa, sekretarz generalny syryjskiego związku piłki nożnej i jeden z bohaterów ogromnego reportażu Richarda Conwaya i Davida Lockwooda dla BBC, ma jedną z najtrudniejszych prac na świecie. Dbanie o reprezentację, organizowanie meczów towarzyskich z pozycji kraju, który jest traktowany z ogromnym dystansem przez wszystkich, poszukiwanie wsparcia i miejsc do rozgrywania spotkań eliminacyjnych... Wszystko to wymaga wielu umiejętności i determinacji.

- Chcemy pomóc ludziom za pomocą piłki. To ma być narzędzie miłości, które będzie łączyć Syryjczyków. Wyniki odgrywają swoją rolę w tym, żeby próbować odzyskać to, co straciliśmy przez wojnę - mówił.

Piłkarze wiedzą, że nie grają tylko dla siebie. Grają przede wszystkim dla ludzi, którym mogą chociaż przez chwilę zapewnić odskocznię od codzienności. Nawet gdyby w cudowny sposób awansowali na mundial w Rosji, nie rozwiąże to największych problemów. Jeśli nie wiemy, czy Syria istnieje w tej chwili, tym bardziej nie możemy przewidzieć, czym będzie za rok.

Źródło: 	PAP/EPA/KIM HEE-CHUL Źródło: PAP/EPA/KIM HEE-CHUL

Więcej na blogu autora - Krótka Piłka

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej