Mieszkaniówka łapie wiatr w żagle. Czy to boom, czy spekulacyjna bańka?

2017-10-12, 15:01

Mieszkaniówka łapie wiatr w żagle. Czy to boom, czy spekulacyjna bańka?
Czy to już boom na rynku nowych mieszkań? Zdania analityków podzielone, choć mieszkania idą jak woda. Foto: PIXABAY

Na pierwotnym rynku mieszkań widać wyraźne ożywienie, przynajmniej w dużych miastach. Gdy odwiedziłem niedawno jedne z warszawskich targów mieszkaniowych usłyszałem od sprzedających, że w zasadzie wszystkie mniejsze około 30 metrowe lokale już "poszły" albo są zarezerwowane.

Nabywców znajdują – jak bywało przed laty – mieszkania znajdujące się dopiero na etapie „dziury w ziemi”. O wszechobecnych do niedawna promocjach czy bonusach kupujący mogą zapomnieć – chyba, że lokal jest duży i drogi. Mieszkania małe sprzedają się na pniu. W tym wypadku klientami są przeważnie ludzie młodzi, młode rodziny lub osoby, które takie lokale traktują jako lokatę kapitału i planują je wynająć.

Mieszkaniówka znów na wznoszącej fali

Dane GUS-u potwierdzają, że mieszkaniówka złapała wiatr w żagle. Z ostatnich danych (za 8 miesięcy tego roku) wynika, że liczba zgłoszonych projektów budowy i pozwoleń na realizację była w porównaniu rok do roku wyższa o blisko 35 proc. Do sierpnia tego roku oddano do użytku 109 tys. mieszkań, czyli o blisko 10 proc. więcej niż przed rokiem. Wzrosła też znacząco liczba rozpoczętych od stycznia do sierpnia budów (o 22,4 proc.).

Analitycy rynku spierają się, czy już mamy do czynienia z boomem, czy to dopiero jego początek. Ostrzegają też przed powstaniem, jak miało to miejsce 10 lat temu, bańki na rynku nieruchomości. Obecną eksplozję popytu nakręcają niskie stopy procentowe, które powodują odpływ pieniędzy z lokat bankowych. Inwestycja w kolejne mieszkanie, gdy osoba kupująca ma już własne lokum okazuje się w przypadku ewentualnego wynajmu korzystniejsza niż trzymanie kapitału w banku. Z drugiej strony niskie stopy procentowe zachęcają do zaciągania kredytów na zakup mieszkania.

Rynek domaga się mniejszych mieszkań

Zauważalny jest, na co również wskazują dane GUS-u, spadek średniej wielkości oddawanych do użytku mieszkań. Dotyczy to zwłaszcza większych miast. Trend budowania niewielkich mieszkań wynika z rosnącego popytu na takie właśnie lokale (tańsze w użytkowaniu i opłatach), co deweloperzy skwapliwie wykorzystują. Statystyki pokazują, że od 2008 r. średnia wielkość budowanych mieszkań spadła w Polsce o blisko 10 mkw. (z ok. 68 mkw. do 58,2 mkw. obecnie).

Dawnych wspomnień czar

W czasach wczesnego PRL-u, mieszkanie nie stanowiło w pełni towaru rynkowego, a głównym sposobem jego pozyskania było wstąpieniu do spółdzielni mieszkaniowej i założenie tzw. książeczki mieszkaniowej, na której odkładano pieniądze na przyszłe lokum (zakładano je nawet kilkuletnim dzieciom). Potem trzeba było cierpliwie czekać, nawet kilkanaście lat, na wymarzone „M”, albo szukać dojść i znajomości, by całą procedurę przyspieszyć. Państwo w celu zaspokojenia olbrzymiego głodu mieszkaniowego, w blokach z tzw. wielkiej płyty budowało nawet 18 metrowe klitki.

Ciasne, ale własne powróci w nowym stylu?

Być może czasy takich małych lokali kiedyś powrócą bowiem Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa rozważało zniesienie przepisów odnośnie limitów przy budowie mieszkań – tak, by mogły powstawać lokale o niewielkiej powierzchni. Zdaniem przedstawicieli resortu to rynek, a nie normatywy powinien wyznaczyć, co i w jakiej wielkości budować.

Z pomysłu się jednak rakiem wycofano, choć deweloperzy zacierali już ręce i przewidywali, że takie mikroskopijne lokale pójdą jak woda. Urbaniści bili jednak na alarm, że oto czekałby nas wysyp bloków-molochów z mieszkaniami niczym więzienne cele. Rynek jednak wie swoje i pomysł może powróci, choć nie w tej najbardziej radykalnej formule dopuszczującej budowę nawet 13-14 metrowych lokali. Ma jednak już nie być ograniczeń dotyczacych minimalnych wielkości i szerokości pokoi, łazienek czy kuchni. 

Lata temu Irena Santor śpiewała przebój o małym mieszkanku na Mariensztacie, w którym mieścił się „tapczan i radio Tesla, biurko, firanki, fotele dwa i jakiś kredens, pies, cztery krzesła – wszystko na raty z PCH” (PCH, centrala handlu w okresie PRL-u. – red.).
W zasadzie niewiele się dziś zmieniło – poza tym, że wymienione w piosence sprzęty teraz są dostepne na raty z IKEI.

Adam Kaliński, Naczelna Redakcja Gospodarcza

Polecane

Wróć do strony głównej