Kapitan Dariusz Kulik: branża lotnicza jest w zapaści, wielu podróżnych ma obawy

2020-05-30, 13:55

Kapitan Dariusz Kulik: branża lotnicza jest w zapaści, wielu podróżnych ma obawy
Kpt. Dariusz Kulik. Foto: Screen YouTube/Turbulencja

Kapitan Dariusz Kulik, pilot samolotów pasażerskich i twórca popularnego kanału na YouTube "Turbulencja" w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl przyznaje, że branża lotnicza po trzech miesiącach pandemii i uziemieniu samolotów przez wielu przewoźników jest w bardzo trudnej sytuacji. Jego zdaniem to, jak szybko przewoźnicy zaczną stawać na nogi, zależy od tego, czy ludzie poradzą sobie z obawami przed podróżowaniem - obawami, które nie zawsze mają racjonalne uzasadnienie.

Zapraszamy do przeczytania całej rozmowy.

***

Jak się czuje pilot, który przez dłuższy czas nie może się oderwać od ziemi?

Kapitan Dariusz Kulik: Lubię swoją pracę, więc nie jest łatwo, no ale cóż począć - trzeba trochę pochodzić po ziemi i mieć nadzieję, że prędzej czy później to się z powrotem rozrusza. Ja kiedyś latałem szybowcami, małymi samolotami, obecnie także latam dronami czy innymi modelami, więc coś tam sobie, że tak powiem, "podlatuję". Jest nadzieja, że w tym roku polatam szybowcem, korzystając z tego, że wreszcie mam na to czas.

Od poniedziałku w Polsce wracają loty krajowe. Czy daje to jakąś nadzieję, że branża lotnicza, jak to Pan mówi, się rozrusza?

Szczerze mówiąc, ja nie rozumiem, dlaczego loty krajowe były w ogóle wstrzymane, skoro po kraju można jeździć samochodem, autobusem czy pociągiem. U nas loty krajowe, wykonywane przez LOT, są w dużej mierze wykorzystywane jako połączenie przesiadkowe do dalszych podróży. Być może powodem tego, że tych lotów się nie wykonywało, było małe zainteresowanie nimi w obecnej, trudnej sytuacji.

Jeśli chodzi o branżę lotniczą, to zapaść w niej jest wręcz katastrofalna. Jeszcze na początku kwietnia nie wyglądało to tak źle jak teraz, ale teraz, jak na to patrzę, to myślę, że dochodzenie do poprzedniego stanu zajmie lata. To wszystko zależy od tego, co ludzie mają w głowach - jeśli się będą bali drugiego człowieka, bali się przemieszczać, albo tego, że w Hiszpanii czy we Włoszech się zarażą, to wszystko potrwa dłużej. To jest zresztą trochę nieracjonalne. Ludzi się straszy chorobą, nakręcona jest pewna psychoza strachu. Od tego, czy ta psychoza zostanie w tych ludziach, zależy, jak szybko branża lotnicza zacznie stawać na nogi.

Powiązany Artykuł

Adrian Furgalski 1200.jpg
"To armagedon do kwadratu". Adrian Furgalski o kryzysie w branży lotniczej

W kwietniu mówił Pan, że przemieszczanie się jest wpisane w ludzką naturę, co daje nadzieję na szybką odbudowę branży lotniczej. Teraz ten optymizm uleciał?

Trochę zmieniłem swój pogląd, zwłaszcza po tym, jak obserwowałem co dzieje się w dużych liniach lotniczych jak WizzAir czy Ryanair, które miały świetną pozycję na rynku. Słuchałem wypowiedzi przedstawicieli tych linii, ale mam też informacje od pilotów, którzy tam pracują. Na przełomie marca i kwietnia mówili oni, że w zasadzie już niedługo będzie można na nowo ruszyć z lotami. W tej chwili to się zmieniło. Już mało kto mówi, że będzie ruszał. To, że sytuacja wróci do tej sprzed pandemii w tym roku - to w ogóle nie wchodzi w grę.

Ja swój obraz sytuacji zweryfikowałem po 16 kwietnia, kiedy ludzie tłumnie zaczęli nosić maski, i to w sytuacjach, gdy nie są do tego zmuszani przez przepisy, np. w lesie. To nie wynika z obaw o karę. Moim zdaniem, wirus "zainfekował" ludzi mentalnie, co jest zupełnie nieuzasadnione, patrząc choćby na statystyki epidemiczne. To jest problem.

Gospodarka jest odmrażana stopniowo, przy zachowaniu środków bezpieczeństwa. W samolotach też tak będzie. Jak to może wyglądać w praktyce?

To wszystko jest trochę niespójne i nielogiczne. Widzę, co wysyłają mi koledzy. Mam zdjęcia, że organizuje się show, że do autobusu, który dowozi do samolotu, wpuszcza się 15 osób, po czym w samolocie już wszyscy ludzie, 180 osób, siedzą normalnie ze sobą. To jest absurdalne, że na podróż 10-minutową separujemy ludzi, a potem wsadzamy ich na dwie czy trzy godziny do jednego, zamkniętego samolotu. Co innego pewne odgórne ustalenia, a co innego - życie. Pewnych sytuacji, zachowań ludzkich nie jesteśmy w stanie kontrolować.

Z pewnością należy odrzucić pomysły zupełnie fantastyczne i nierealne, jak na przykład budowa osłon w samolotach. Wnętrze samolotu jest projektowane tak, by umożliwić sprawną ewakuację. Przed lądowaniem składa się stoliki, oparcia, odsłania się okna, udrażnia się dostęp do wyjść ewakuacyjnych, a tu nagle w mediach pojawiają się doniesienia, że ktoś wymyśla instalowanie przegród pomiędzy siedzeniami w samolotach. To jest tak irracjonalne, że trudno to nawet komentować.

Na pewno w samolotach będzie obowiązek noszenia maseczek. Zapewne będzie też dążenie do zmniejszenia kontaktu obsługi z pasażerami. To jednak też jest problematyczne, bo znaczna część przychodu niektórych linii pochodzi ze sprzedaży na pokładzie. Życie to szybko zweryfikuje, ciężko też sobie wyobrazić, by na wielogodzinnych lotach pasażerowie dostawali tylko wodę.

Powiązany Artykuł

ppl 120.jpg
Pomoc dla lotnisk w dobie koronawirusa. Rządowe wsparcie w wysokości ponad 140 mln zł

Samolotami latają miliony osób. Nie ma Pan obaw o kontakty z pasażerami?

Zupełnie się tego nie obawiam. To wynika z moich obserwacji, staram się bacznie śledzić sytuację na świecie. Na początku pandemii pracownicy supermarketów czy stacji benzynowych nie mieli żadnych maseczek, nie było osłon z pleksiglasu i tak dalej. Ja nie słyszałem, żeby tam epidemia się jakoś szybko rozprzestrzeniała. Dlaczego ja mam się obawiać niebezpieczeństwa, skoro mam znikomy kontakt z ludźmi?

Analizując tę sytuację, ja o swoje zdrowie obaw nie mam żadnych, choć sytuacji nie bagatelizuję. Mam natomiast problem z tym, by mój punkt widzenia przekazać swoim przyjaciołom, znajomym, członkom rodziny.

Ten rok i nadchodzące lata będą ciężkie dla branży lotniczej, ale też na przykład dla turystyki. Jak długo może potrwać ten kryzys?

Teraz widzimy, że niektóre kraje chcą błyskawicznie otwierać lotnictwo czy turystykę. Gdy emocje zaczęły opadać, to ludzie zaczęli myśleć o tym, jakie są koszty tego, co się wydarzyło. We Włoszech na przykład problem dotyczył głównie dość wąskiego terytorium, a teraz okazuje się, że turyści są tak przestraszeni, że niespecjalnie chcą przyjeżdżać do Wenecji, gdzie co roku turyści przywozili przecież miliardy euro. Przychodzi otrzeźwienie, ale czy przełoży się ono na to, że ludzie zaczną podróżować już w tym roku - trudno powiedzieć. To jest wróżenie z fusów.

Jestem jedną z wielu ofiar tego kryzysu, ponieważ nie mam pracy. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy do niej wrócę. Mam tylko nadzieję, że pójdę do pracy jeszcze przed emeryturą, a mam do niej 15 lat.

PolskieRadio24.pl, Michał Dydliński

Polecane

Wróć do strony głównej