Historia

Jak się wykonuje niewykonalne rozkazy

Ostatnia aktualizacja: 22.07.2008 20:36
„Z trupów ludzi i koni tworzą się wysokie wały, przez które skaczą następni jeźdźcy..."

To fragment opisu nieznanej z nazwy bitwy kampanii wrześniowej, gdzie podobno polscy  ułani dzielnie szarżowali na niemieckie czołgi. W ten sposób komunistyczna propaganda tępiła „kozietulszczyznę”. Wystarczy jednak wspomnieć, że nigdy w czasie całej kampanii wrześniowej kawaleria nie szarżowała na czołgi. Bohdan Królikowski w swojej książce pt. „Ułańska jesień”, najpełniej prezentującej historię kawalerii polskiej w II Rzeczpospolitej pisze: „Slogan podchwycono po wojnie, rozdmuchano, by sanacyjne wojsko wykpić, zohydzić w oczach społeczeństwa. I choć nie było ni jednej takiej szarży (nawet kapral nie dałby do niej rozkazu), slogan wżarł się w społeczną świadomość”. Pewnym symbolem stała się bitwa pod Krojantami, której fałszywy obraz utrwalił Andrzej Wajda w „Lotnej”. W filmie mamy scenę, w której polska kawaleria próbuje mierzyć się z dywizją pancerną. Szczególnie żałosny jest obraz, przedstawiający bezradnego ułana plasującego szablą lufę niemieckiego czołgu. Niestety w świadomości polskiego społeczeństwa utrwalił się taki obraz kampanii wrześniowej. A co tak naprawdę zdarzyło się w okolicy Chojnic 1 września 1939 roku?

O świcie na polskie linie obrony uderzyła niemiecka 20. Dywizja Pancerna. Natarcie było skierowane na Chojnice. Na południe od miasta znajdowały się stanowiska 18. Pułku Ułanów Pomorskich. Kawaleria, posiadająca niewielki potencjał bojowy w walce „okopowej” i szyku pieszym, do popołudnia wykonała trzy odskoki. Nie tylko ona zresztą. Po południu do pułkownika Kazimierza Mastalerza, dowódcy pułku, dotarł rozkaz od dowódcy Grupy Operacyjnej „Czersk”, generała Stanisława Grzmota-Skotnickiego. Nakazywał on, by pułk „za wszelką cenę powstrzymał ruch Niemców, czym prędzej przechodząc do akcji zaczepnej”. Pułkownik Mastalerz - uznając za niemożliwe czołowe kontruderzenie - rozkazał, by dwa szwadrony, wzmocnione dwoma plutonami, obeszły skrzydło nieprzyjaciela. Plan ten wydał się na tyle nieprawdopodobny, że młody oficer, który przywiózł rozkaz, zaprotestował. Pułkownik Mastalerz miał mu ponoć odpowiedzieć: „Za młody pan, młodzieńcze, żeby mnie uczyć, jak się wykonuje niewykonalne rozkazy”. Na czele wspomnianych dwóch szwadronów wyruszył mjr

''

Polska kawaleria w 1939 roku. Źr. Wikipedia

Stanisław Malecki. O tym, co działo się później, pisali już uczestnicy tych wydarzeń:

„Z lizjery lasu w odległości około 300 - 400 metrów ukazał się oczom oddział piechoty nieprzyjaciela w sile około baonu w luźnym ugrupowaniu. Wydaje się, że oddział ten nie miał żadnego ubezpieczenia ani też obserwacji skrzydeł i tyłów”.

Dano rozkaz do szarży na odpoczywającą piechotę niemiecką. Dalej:

„Niemcy prawie oporu nie stawiali. Cięliśmy ich szablami. Usłaliśmy polanę ciałami Niemców. Wszystko to działo się w ciągu kilkunastu minut. [...] Wtedy właśnie, na lewo od szwadronu Świeściaka, zobaczyliśmy pędzący poczet dowódcy pułku. [...] Nagle z pokładu transporterów stojących z boku, między drzewami, rozległ się terkot cekaemu i seria pocisków skosiła poczet dowódcy pułku”.

''

Dowódca 18 Pułku Ułanów płk. Kazimierz Mastalerz. Żr. Wikipedia

Wycofano się. Pułk poniósł niewielkie straty – 25 osób, czyli około 10 procent biorących udział w szarży. Czołgów tam nie było, 20. Dywizja Pancerna nawet nimi nie dysponowała. Niestety wśród zabitych byli wszyscy dowódcy atakującego oddziału, co wśród podkomendnych wywołało poczucie olbrzymiej klęski. Jeden z nich, który zaginął w trakcie potyczki, odnalazł się dopiero w Rumunii. Opowiadał potem o szalonej szarży na czołgi, z której tylko on jeden ocalał. Ta wstrząsająca wersja nie mogła być w żaden sposób sprawdzona, ale utkwiła w świadomości internowanych żołnierzy.

Sama szarża udała się. Odniosła, poza rozbiciem niemieckiego baonu, także pewien efekt psychologiczny, o którym wspomina w swoich pamiętnikach niemiecki generał Hans Guderian: „Zastałem ludzi z mego sztabu w hełmach bojowych, w trakcie ustawiania działka przeciwpancernego na stanowisku bojowym. Na moje pytanie, co ich do tego skłoniło, otrzymałem odpowiedź, że każdej chwili pojawić się może polska kawaleria, która rozpoczęła natarcie”.

Potem krwawych bitew i ułańskich szarż tylko przybywało. Dbała o to komunistyczna propaganda, wspierana przez oświecone kręgi inteligencji. Wśród nich mamy Andrzeja Wajdę, który nie licząc się z historyczna prawdą, dołożył do filmu „Lotna” groteskową scenę, bo akurat pasowała mu do wizji scenariusza. Podobnie w mit września brnął Jerzy Waldorf z upodobaniem opisujący ostatnią szarżę 11. Pułku Ułanów, który rzekomo zaatakował jednostki pancerne Wehrmahtu. (Zob. Stolica, „Malowane dzieci na Krakowskim Przedmieściu”, 1960 nr 37). Waldorf nie służył w tymże pułku i tylko powielał niesprawdzoną plotkę, bowiem 11. Pułk już w pierwszych dniach września został rozproszony i nie mógł szarżować na niemieckie czołgi. Zresztą jak wiele innych polskich jednostek kawaleryjskich zaskoczonych tempem ofensywy niemieckiej we wrześniu 1939 roku.

Czy wrzesień 1939 roku oznaczał koniec polskiej kawalerii? Z wojskowego punktu widzenia tak. Co prawda w Ludowym Wojsku Polskim w 1944 roku sformowano Warszawską Brygadę Kawalerii, ale była to jednostka, której znaczenie w działaniach frontowych było już minimalne. Właściwie wsławiła się jedną wielką szarżą pod Borujskiem podczas zaciętych walk o przełamanie Wału Pomorskiego. Podmokły teren i duża wolna przestrzeń uniemożliwiała szybkie natarcie jednostek pancernych. 2 Dywizja Piechoty poniosła w walkach duże straty - 124 zabitych, 254 rannych, a 1 Brygada Pancerna - 16 zabitych i 30 rannych. Wtedy dowództwo zdecydowało o wykorzystaniu resztek polskich ułanów. Po trwającej kilka minut szarży ułani zdobyli niemieckie umocnienia biorąc do niewoli 50 jeńców. Podczas natarcia stracili 7 zabitych i 10 rannych. Po stronie niemieckiej zginęło ponad 500 żołnierzy. Po zakończeniu wojny Warszawską Brygadę Kawalerii przekształcono w dywizję, a w 1947 roku rozkazem Bolesława Bieruta zupełnie zlikwidowano jednostki kawaleryjskie w polskiej armii. Pozostała bogata tradycja, która trwać będzie dopóki ostatni ułan nie odejdzie na wieczną wartę. „Jak długo przy sztandarze pułku staje ostatni żołnierz, który na ten sztandar składał przysięgę, tak długo żyje pułk, nawet jeśli formalnie przeszedł do historii” – mówi ułańskie przysłowie.

Tomasz Borejza, Janusz Podolski