Historia

Polska : Argentyna 3:2 – marzenia się spełniają!

Ostatnia aktualizacja: 15.06.2020 05:47
Ach! Co to był za mecz! Dokładnie 46 lat temu – 15 czerwca 1974 roku – reprezentacja Polski pokonała faworyzowanych Argentyńczyków 3:2 na X Mistrzostwach Świata w piłce nożnej. Był to pierwszy mecz na tych mistrzostwach naszej reprezentacji.
Grzegorz Lato strzela gola Argentynie w pierwszym meczu polskiej reprezentacji na Mistrzostwach Świata w 1974 roku
Grzegorz Lato strzela gola Argentynie w pierwszym meczu polskiej reprezentacji na Mistrzostwach Świata w 1974 rokuFoto: East News

Widowisko miało miejsce w Stuttgarcie na słynnym Neckarstadionie. Teraz, po latach, ciśnie się na usta stwierdzenie: "wtedy wszystko było inne". Nawet wynik wydaje się być prawie niemożliwy w obecnych czasach. A jednak marzenia się spełniają.

Kazimierz Deyna 1978 mundial Argentyna 1200.jpg
Argentyna 1978: przerwany sen o mistrzostwie świata. Serca krwawiły, Deyna nie strzelił karnego

Po udanych kwalifikacjach w naszym wykonaniu i kapitalnych meczach z Anglią – nie tylko ten wieńczący awans remis z Wembley był piękny..., piękne było także zwycięstwo z Chorzowa 2:0. Pierwszą bramkę strzelili Jan Banaś i Robert Gadocha – wtedy nie było "VARu", a zamieszanie pod bramką Anglików nie pomagało w jednoznacznym stwierdzeniu, który z nich był szczęśliwym strzelcem. Mecz tamten jednak miał i swoją tragiczną stronę – w 54 minucie zniesiono z boiska jednego z najwspanialszych piłkarzy polskich w historii – Włodzimierza Lubańskiego. Jeszcze w 47 minucie strzelił Anglikom drugiego gola, a już kilka chwil później "skarcił" go za to brutalnym faulem Roy McFarland.

Mecze kontrolne przed mistrzostwami świata nie nastrajały optymistycznie. "Strasznie" męczyliśmy się ze "średniakami". Jednak trener Kazimierz Górski uspokajał mówiąc, że to nie te mecze maja znaczenie. Były to gry kontrolne czy nawet bardziej treningowe, w których można było sprawdzić kilku zawodników więcej, zaplanować optymalne ustawienie. To Górskiemu udało się w zupełności. Tamtejsze czasy charakteryzowały się innymi zasadami taktycznymi, innymi ustawieniami poszczególnych formacji. Inaczej też sędziowano, a przepisy w sumie nie dopuszczały "walki wręcz" jak to ma miejsce teraz. Wtedy gra była oparta na finezji, a nie na sile.

Inaczej także numerowano zawodników – bo jeśli reprezentacja liczyła 22 zawodników, to numery na koszulkach biegły od 1 do 22. Stąd "1" to główny bramkarz, "9" to rozgrywający, a "10" to środkowy napastnik. W naszej reprezentacji jednak było nieco inaczej. U nas zawodnicy w kolejności od bramkarzy aż po napastników numerowani byłi właśnie kolejno. Dlatego Jan Tomaszewski grał z numerem 2, bo "jedynką" był Andrzej Fischer – alfabetycznie pierwszy. Kolejne numery mieli obrońcy, później pomocnicy i dlatego jeden z najlepszych rozgrywających na świecie – Kazimierz Deyna – grał z 12 na koszulce. Natomiast atak tworzyła słynna trójka od 16 do 18: Grzegorz Lato 16, Andrzej Szarmach 17 i Robert Gadocha 18'. Należy też dodać, że wtedy grało się systemem 4-3-3 i prawie wszyscy tak właśnie formowali swoje drużyny.

Kazimierz Górski 1200.jpg
2021 rokiem Kazimierza Górskiego? "Legendarny trener ma szczególne miejsce w sercach Polaków"

Dość powiedzieć, że Argentyna była jednym z faworytów tych mistrzostw, a już z pewnością tego meczu. Kazimierz Górski mówił jednak, że "dopóki piłka w grze...". I przyszedł czas tej gry. Sobota, godzina 18:00, Stuttgart, Neckarstadion, walijski sędzia Clive Thomas daje sygnał do rozpoczęcia meczu. Wszyscy sędziowie byli z Europy – boczni z RFN i Szkocji – co obecnie byłoby prawie niemożliwe. Wtedy jednak nie dostrzegano tych "zakulisowych niuansów" rywalizacji międzykontynentalnej Europy i Ameryki Południowej. Dodam jeszcze, że o tej samej godzinie, równolegle, rozpoczął się na Olimpijskim Stadionie w Monachium, drugi mecz naszej grupy, między Włochami i Haiti – zakończony zwycięstwem Włochów 3:1.

Początek meczu Polaków – popularnie zwanych później Orłami Górskiego - wprowadził niemałą konsternację wśród Argentyńczyków. Silna i zgrana obrona naszych nie dopuszczała ich do jakiejkolwiek sytuacji pod bramką. Jakby tego było mało, kapitalnie rozgrywali nasi pomocnicy, z Deyną na czele. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Najpierw Lato w 7. minucie, a później Szarmach w 9. minucie rzucili Argentyńczyków na kolana. Wynik 2:0 dawał nam komfort gry i pozwalał na dość śmiałe atakowanie przeciwników. U nich stał w bramce Daniel Carnevali i tylko jemu zawdzięczali, że nie padły dalsze bramki dla Polski, "broniły" ich także słupki. Dopiero w drugiej połowie i to w 60. minucie Ramon Heredia strzelił gola kontaktowego. Myśmy odpowiedzieli bramką na 3:1 zaledwie dwie minuty później – znowu Grzegorz Lato. W tej części spotkania Argentyńczycy "przycisnęli" nas jednak i w 66. minucie Carlos Babington strzelił gola na 3:2. Do końca przeciwnicy liczyli przynajmniej na wyrównującą bramkę, ale nasza obrona wraz z fenomenalnym Janem Tomaszewskim w bramce do tego nie dopuściła.

Następnego dnia, w niedziele, wiele gazet, nie tylko polskich relacjonowało wydarzenia z mistrzostw. "Przegląd Sportowy", w specjalnym niedzielnym wydaniu, na pierwszej stronie pisał wielkimi literami "WIELKI KONCERT BIAŁO-CZERWONYCH" i dalej: "Polska – Argentyna 3:2" oraz "Rywal walczył do końca". Mecz nie był jednak tak jednostronny jak to ukazywały tytuły w gazetach. Dość powiedzieć, że wschodząca wielka gwiazda Argentyny – Mario Kempes – chwilę po rozpoczęciu meczu - był sam na sam z Janem Tomaszewskim..., ale świetną okazję do strzelenia bramki, na nasze szczęście, zmarnował.

O ile w Polsce wielu kibiców nosiło w sobie nadzieje na dobre występy Polaków, a także wielu znawców rodzimego futbolu mówiło o "realnych marzeniach", o tyle zagraniczne media i znawcy byli bardzo zaskoczeni postawą Polaków. Dwa przykłady zaskoczenia i zachwytu podaje książka "Srebrna Drużyna" (KAW, 1974). Pierwszy jest z "Münchner Merkur" (18.06.1974) i szerzej opisuje zdarzenie: "Polscy napastnicy w pierwszej połowie znokautowali Argentynę". To jednoznaczne wprowadzenie w dalszej części artykułu rozwinięte jest w dość trafną analizę: "Ich numer 12 – kapitan drużyny Kazimierz Deyna – to doskonały gracz, który z piłką przy nodze pokonywał spacerkiem obronę argentyńską niby człowiek, który na filmie przechodzi przez ścianę".

Gadochę krytycy piłkarstwa określiliby niegdyś mniej więcej tak: "Człowiek, którego tak trzymają się tricki, jak małpy wszy. Numer 18 – rekordzista, internacjonał Polski, wyssał, jak się zdaje, sztukę piłkarską z mlekiem matki. Jego podania z flanki i przerzuty były tak fałszowane, że nawet tacy mistrzowie, jak Heredia i Perfumo wraz ze swymi argentyńskimi kolegami, klęli niby furmani, kiedy zostawiali Polakowi zbyt wiele swobody. Numer 10, Musiał, zamienił życie argentyńskich napastników w prawdziwe piekło. Ta maszyna na dwóch nogach biegała przez 90 minut na pełnych obrotach".

Natomiast "Aftenposten" (19.06.1974) napisał: "W napadzie mają najszybszą w świecie trójkę: Gadochę, Szarmacha i Latę. Z ogromnym powodzeniem Polacy realizują głoszone przez siebie hasło: atak jest najlepszą obroną".

Antoni Szymanowski, polski obrońca, grał w tym meczu z "4", w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" tak komentuje nasze zwycięstwo: "Przecież w tym meczu nikt na nas nie stawiał. Teraz już wiemy, że cztery lata później Argentyna zdobyła mistrzostwo świata, a przeciwko nam grał już supersnajper złotych medalistów Mario Kempes. Trener Kazimierz Górski przed meczem powtarzał nam, byśmy się im postawili i zagrali tak, jak umiemy. Tylko tyle od nas wymagał. Niby banał, ale on dobrze wiedział, że to może wystarczyć, bo nasz zespół od olimpijskiego złota w Monachium rósł w siłę, a legendarny mecz na Wembley skonsolidował drużynę. To był chrzest bojowy. Skoro wyeliminowaliśmy mistrzów świata z 1966 roku, mogliśmy wierzyć, że w Niemczech nie damy plamy. Wszystko zaczęło się właśnie od Argentyny".

A na wzmiankę o prowadzeniu 2:0 już w 9. minucie meczu stwierdza: "Dla takiego rywala to musiał być szok, z którego na dobrą sprawę nie otrząsnął się już do końca turnieju. Argentyna wyszła z grupy, ale tylko dlatego, że poważnie potraktowaliśmy mecz z Włochami, mimo że awans mieliśmy już w kieszeni. Nasza wygrana oznaczała, że Italia wracała do domu, a do kolejnej rundy przeszli też Argentyńczycy".

PP

Czytaj także

45 lat minęło, a wspomnienia z Wembley wiecznie żywe. Gdzie są godni następcy Orłów Górskiego?

Ostatnia aktualizacja: 17.10.2018 11:15
W "najlepszym meczu kadry w XXI wieku" reprezentacja Beenhakkera pokonała naszpikowaną gwiazdami Portugalię (2:1). W XX wieku najgłośniej było o kilku spotkaniach reprezentacji, ale dzisiaj obchodzimy rocznicę najsłynniejszego z nich. 45 lat temu polska reprezentacja pod wodzą Kazimierza Górskiego, skazywana na pożarcie w Londynie, wywalczyła zwycięski remis, który utorował jej drogę do mistrzostw świata w RFN.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Gdy Kazimierz Górski przejął stery, "Orły" poleciały wysoko. Piłka nożna nie była jego jedyną miłością. "Mam wiele przyjemnostek"

Ostatnia aktualizacja: 23.05.2020 06:00
- Nie chcę żyć tylko samym sportem czy piłką, bo byłbym wtedy jednostronny, mam wiele innych spraw i przyjemnostek, które lubię, na przykład muzykę - mówił wybitny selekcjoner w rozmowie z Polskim Radiem. Mija 14 lat od śmierci wybitnego trenera.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Argentyna '78. Tam mieliśmy zostać mistrzami świata

Ostatnia aktualizacja: 01.06.2020 05:45
42 lata temu – 1 czerwca 1978 roku – rozpoczęły się w Argentynie XI Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Meczem otwarcia był pojedynek między reprezentacjami Polski i RFN.
rozwiń zwiń