Jan Rokita: list mógł wykraść agent

2019-02-21, 06:00

Jan Rokita: list mógł wykraść agent
Jan Rokita . Foto: JACEK DOMINSKI/REPORTER/East News

Jan Rokita jest zaskoczony tym, że jego list trafił do "Kiszczak Papers".

Jak list Rokity do Geremka trafił w ręce Kiszczaka - czytaj więcej >>>

- Dlaczego pański list znalazł się w prywatnym archiwum Czesława Kiszczaka, które zostało sprzedane do Instytutu Hoovera?

- To dla mnie rzecz zaskakująca. Najbardziej prawdopodobne jest to, że trafił on do Kiszczaka drogą oficjalną. Jestem pewien, że Geremek, adresat mojego listu, pokazywał go premierowi Mazowieckiemu. Zresztą, takie były moje intencje, by postulat natychmiastowego przejęcia Biura C na Rakowieckiej dotarł do premiera. Pamiętałem bowiem swoją dziwną rozmowę telefoniczną z Mazowieckim na tematy poruszone w liście. Hipoteza pierwsza jest więc taka, że Mazowiecki po spotkaniu z Geremkiem poszedł z tym listem do Kiszczaka, żeby zapytać: co z tym robić dalej? I list pozostał w rękach szefa MSW. Proszę pamiętać, że wtedy, w styczniu 1990 roku, Kiszczak był traktowany przez Mazowieckiego jako jeden z ministrów wolnej Polski. Oczywiście jest i druga hipoteza: w otoczeniu Geremka mógł działać jakiś agent, który mógł ukraść list i przekazać ludziom Kiszczaka. Takiej hipotezy też nie mogę wykluczyć.

- Z jakiego powodu powstała tzw. komisja Rokity?

- Wszystko działo się wtedy bardzo szybko. W drugiej połowie sierpnia 1989 roku padł wniosek posła Kowalczyka o powołanie komisji, która miała zbadać zbrodnie popełnione przez funkcjonariuszy MSW w latach dyktatury Jaruzelskiego. Ten wniosek, nieoczekiwanie, przeszedł przez Sejm, a ja zostałem na prośbę Geremka szefem tej komisji [właśc. Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW – przyp. red]. Tamten czas przełomu 1989 i 1990 roku był w pracach komisji swoistą próbą nerwów i cierpliwości, bo starałem się wtedy dotrzeć do operacyjnych akt bezpieki, bez których praca komisji musiałaby się skończyć fiaskiem.

Rokita do Geremka, str.1 / fot. Polskie Radio/ "Rzeczpospolita" Rokita do Geremka, str.1 / fot. Polskie Radio/ "Rzeczpospolita"

- Czy udostępniano komisji te dokumenty?

- Zawsze były z tym problemy. Zresztą w samej komisji miałem dość dużą grupę członków PZPR [Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – przyp. red.], którzy nie byli zainteresowani ani pozyskaniem materiałów operacyjnych, ani w ogóle - że tak to ujmę - wynikami prac komisji. Wśród nich był m.in. poseł Włodzimierz Cimoszewicz. Wielokrotnie zwracałem się w tej sprawie do Kiszczaka, raz nawet z nim długo rozmawiałem. Kiszczak był miły, obiecywał, ale na tym wszystko się kończyło. Wtedy właśnie zacząłem dostawać dowody na to, że dokumenty, których się domagam, są nocami wywożone z Biura C i niszczone.

Rokita do Geremka, str.2 / fot. Polskie Radio/ "Rzeczpospolita" Rokita do Geremka, str.2 / fot. Polskie Radio/ "Rzeczpospolita"

- W liście pisze pan o konkretnych przypadkach niszczenia dokumentów.

- Bo takie właśnie informacje przekazywali mi naoczni świadkowie. Byli wśród nich także pracownicy Biura C. Zawsze taką relację weryfikowałem, spisywałem dane osoby, to, co widziała, by fakty były wiarygodne i mogły posłużyć do pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców.

- Takie sprawy trafiały wówczas do prokuratury?

- Po jakimś czasie prokuratura zajęła się tymi sprawami, choć niechętnie. Co ciekawe, nigdy prokuratorzy nie byli zainteresowani moimi zeznaniami jako świadka. Jednak wyroków skazujących było w tych sprawach niewiele.

- Czy niszczenie akt, po upublicznieniu przez pana tego procederu, ustało?

- Dokumenty niszczono nadal. Ale skutkiem mojego listu do Geremka i konferencji prasowej, którą w końcu zwołałem w Sejmie, był wydany w styczniu przez Kiszczaka formalny zakaz niszczenia. Od tego czasu proceder ten był o wiele mniej ostentacyjny, a w każdym razie skończyła się masowa nocna wywózka akt z Biura C MSW do młyna w Konstancinie i innych podobnych miejsc.

- Komisja Rokity działała do września 1991 roku.

- Tak, ale już od maja 1990 roku, kiedy ministrem spraw wewnętrznych został Krzysztof Kozłowski, mieliśmy zdecydowanie lepszy dostęp do akt bezpieki, a właściwie do tego, co z nich pozostało – tzn. czego wcześniej nie sprywatyzowano lub nie zniszczono. Jednak aż do tego czasu rząd Mazowieckiego nie podjął na serio kroków, których celem byłoby ocalenie i przejęcie archiwów MSW. Ciekawe okoliczności dotyczyły materiałów związanych z ludźmi Kościoła. Biskupi nie kryli przesadnie tego, że niszczenie dokumentacji IV Departamentu nie budzi jakiegoś ich sprzeciwu. Myślę, że byli nawet z tego zadowoleni.

Nieznane materiały z archiwum Hoovera - raport specjalny >>>

Rozmawiał Piotr Litka

Polecane

Wróć do strony głównej